Pradziad
Organizowałem kolejny wypad na Pradziada, z początkowych 5 chętnych tylko 2 się ze mną skontaktowało, Adam oraz Darek (który uparcie nie chce dodawać już wpisów na BS :P ). Plan ostatecznie ukształtował się następująco - pociągiem do Nysy, podjazd na Pradziada i zjazd do Opola. Ja i Darek do Wro, a Adam miał dalej jechać 60km do siebie. Ostatecznie wyszło zupełnie inaczej :D
Na początku PKP zdarło z nas kupę kasy, okazało się, że aby dostać się z Wro (wyjazd 8:00) do Nysy (9:40, 90km) trzeba jechać z przesiadką i zapłacić 30zł ! Podział przewoźników kolejowych to jeden wielki niewypał, ale co zrobić :( W TLK warunki straszne, w szynobusie do Nysy rewelka, pusto, miejsce na rowery i klima (fotki będą :) w tygodniu).
Szynobus do Nysy, pełny luksus.
Adam, ja, Darek.
Niedługo po starcie.
Z Nysy uderzamy na Głuchołazy, potem na Zlate Hory, tam na kawałku podjazdu 730m (13.7%) wyciskam dzisiejszy HRmax (191) i muszę lekko zwolnić przez co Darek mnie wyprzedza :P W tym miejscu jeszcze był straszny gorąco, pewnie grubo ponad 30 stopni. Potem już jedziemy spokojnie, na szczęście w miarę zwiększania wysokości temperatura spadała, a słońce chowało się za chmurkami.
Zjazd do Vbrna pod Pradedem.
W Karlovej zatankowaliśmy wodę z pijalni i udaliśmy się nad wodospad, który wysechł O.o. Nad strumieniem spędziliśmy 30m i zrobiliśmy małą sesję zdjęciową :D
Schłodziliśmy picie, pomoczyli rękawice, chusty, Darek koszulkę i ruszyliśmy zdobywać szczyt. Darek zaatakował pierwszy, Adam chwilę za nim, a ja bawiłem się z wyłączeniem GPSa w Garminie bo niestety gubi on sygnał w gęstym lesie.
"Drugi szlaban", czyli pierwszy odcinek podjazdu za nami.
Już prawie !
Dzisiaj wjeżdżało się bardzo dobrze (choć na 39-26), dogoniłem Adama, Darka utrzymywałem w zasięgu wzroku ale na drugiej części podjazdu odskoczył mi. Ostatecznie wszyscy zrobiliśmy podjazd na raz (Adam na płaskiej części dolewał wody do bidonu). Darek niestety nie zmierzył dokładnie czasu, ale zrobił to w granicy 42-43m, mi to zajęło 45:59, A Adam zmieścił się w 60m. Dystans podjazdu to 9km bez paru metrów. Wyprzedziłem na podjeździe pokaźną liczbę rowerzystów, a nie dałem się nikomu :P
Pamiątkowo zdjęcie na tle wieży,
oraz na tle innych gór.
Zjazd jak zwykle szybki, ale dłuższy niż tydzień temu bo 8:55 (średnia 61km/h).
W pewnym momencie spanikowałem i dałem po hamulcach bo miałem wrażenie, że z tył kapcia złapałem. Było to chyba prorocze bo na kolejnym zjeździe (do Bruntala) przy ~65km/h wjechałem na coś i złapałem gumę z przodu. Później już spokojnie profilem zjazdowym kierowaliśmy się do przejścia granicznego w Pietrowicach.
Pierwszy kawałek zjazdu, dobrze, że Adam się zatrzymał bo widok świetny, a na tym odcinku momentalnie osiąga się ~75km/h :D
Trochę dalej wymiana dętki, nawet nie wiedziałem, że Adam foci.
Pole "czegoś".
Piękne drogi (dla nas zjazdowe) w Czechach.
Przed Krnovem, Zator zdecydowanie Loucky :D
Zjazd do Krnova. W oddali Darek i ja.
W Krnovie w Lidlu zrobiliśmy spore zakupy, a następnie na parkingu urządziliśmy piknik. Parę metrów po przekroczeniu granicy Darek kazał mi popatrzeć ze siebie... w tempie ekspresowym znikały za nami góry ! Zbliżała się do nas WODY, coś jak potop z filmu 2012 :D Kilka chwil później zaczęła się ulewa. Lało tak, że widoczność była liczona w metrach, droga zamieniła się w strumień, wiatr rzucał nami na wszystkie strony, a pioruny waliły w odległości nawet 500m. Armagedon :) Każdy przejeżdżający samochód tworzył ścianę wody, która uderzała w nas od stóp do głów, jedyny plus że ta woda z asfaltu była gorąca. Było ciepło więc jazda w takich warunkach, choć bardzo niebezpieczna, była świetną zabawą. Adam jednak stwierdził, że w ogóle nas na drodze nie widać i zjechaliśmy na przystanek. W zatoczce zaczęły zatrzymywać się samochody, które bały się jechać w takich warunkach :D
Za przystankiem ledwo co widać. Chwilę siedzimy ale nic się nie zmienia.
W takiej sytuacji zrobienie 70km do Opola wydawało się wątpliwe. Na szczęście 10km od miejsca, gdzie staliśmy mam dom dziadków. Zdecydowaliśmy się dalej ryzykować i ruszyliśmy. Jeśli ktoś myślałem, że nie może być gorzej to się mylił, deszcze nabrał takiej mocy, że aż sprawiał ból. Obie ręce po chwili zrobiły się cały czerwony i ciężko było trzymać kierownicę, a krople od kasku odbijały się jak naboje od metalu :D W takich warunkach dotarliśmy do mojego domu. W sumie 17km takiej jazdy było.
Wysuszyliśmy się i przebrali, a potem przy ciepłej herbacie pogadaliśmy 2 godzinki i przed 22 poszli spać.
Trasa i profil:
Różne inne cyferki można przeanalizować TUTAJ.