Wpisy archiwalne w kategorii

>150km

Dystans całkowity:7475.73 km (w terenie 30.00 km; 0.40%)
Czas w ruchu:263:36
Średnia prędkość:28.36 km/h
Maksymalna prędkość:80.70 km/h
Suma podjazdów:48505 m
Maks. tętno maksymalne:189 (94 %)
Maks. tętno średnie:163 (81 %)
Suma kalorii:189153 kcal
Liczba aktywności:38
Średnio na aktywność:196.73 km i 6h 56m
Więcej statystyk

#6 Passo Giovo (2094m) i Passo Pennes (2215m)

Czwartek, 8 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Kategoria >150km, Alpy 2013, kajo
Uczestnicy
#5 Regeneracja
#7 Corvara (1551m)

Po dniu regeneracyjnym przyszła pora na coś grubszego. Słabe przygotowanie skutkowało tym, że nie wiedziałem ile kilometrów ma trasa, jakie przewyższenie i profil oraz na jaką wysokość będziemy wjeżdżać. Trzymałem jednak wersję, że to tylko 125km i dwie luźne przełęcze ;) Pobudka o 6 i od razu lepszy humor bo zachmurzenie było całkiem spore. W przyjemnym chłodzie i słońcu schowanym jeszcze za górami ruszamy do San Leonardo, delikatna wspinaczka i zaczynamy tam podjazd na Passo Giovo (2094m, 20km, 7.1%).



San Leonardo.


Początek jadę razem z Adamem jednak na 900m n.p.m. wyprzedza mnie dziadek na elektryku. Postanawiam sprawdzić ile wytrzymam na kole, udaje się przez jakieś 800 metrów jednak tętno idzie bardzo wysoko jak na dzisiejsze możliwości (163bpm) i odpuszczam. Pan nie jechał dużo szybciej, ale nie było to moje tempo. Niska temperatura sprawia jednak, że jedzie się bardzo dobrze, utrzymuję wysoką i równą intensywność.

Po jakimś czasie staję i czekam kilka minut na Adama, chcę mieć zdjęcie przy hotelu, w którym nocowaliśmy jadąc w zeszłym roku z przyczepką.


Później wyprzedzam kolejnych kolarzy i bardzo sprawnie pnę się do góry. Był to podjazd który podjeżdżało mi się zdecydowanie najlepiej na całym wyjeździe. Po prawej widać jak droga leci do góry.


Na szczycie melduje się Adam, Darka musiały dopaść jakieś kryzysy bo czekaliśmy tam na niego 40 minut.


Cały wjazd 20km zajął mi 1:35:07 przy średnim tętnie 144 i max 163 tego dnia.


Panorama w stronę Brennerpass.


Zjazd do Vipiteno przyjemny, znowu sporo wyprzedzonych aut. Tam szukamy sklepu aby przygotować się przed Passo Pennes. O podjeździe nic nie wiem, ale od startu pokazuje pazurki. Od zacienionej części mocno kopie w górę.


Ostatecznie okazało się, że trafiliśmy na niezłego kozaka. 13.5km ze średnim nachyleniem 9.1%.


Taki rozwój wypadków nie byłby jeszcze zły gdyby nie huraganowy wiatr, który chciał wiać tylko w twarz i to z taką siłą, że robiło się z tego jakieś 13 a nie 9%.


Po drodze spotkałem sakwiarza, który pchał rower czemu wcale się nie dziwiłem. Wiedział na jakiej wysokości jesteśmy, ale nie miał pojęcia jak wysoko trzeba wjechać, ani ile kilometrów jeszcze zostało. Kawałek później dopadły mnie problemy żołądkowe i musiałem ratować się boczną drogą w las :D Trochę czasu zleciało i ruszyłem dalej najpierw doganiając sakwiarza, który dalej pchał swój wózek, a potem zdziwionego Darka, który nie wiedział skąd się wziąłem z tyłu. Pomyślałem, że Adam pewnie goni mnie z przodu i nie ma sensu już mocno jechać więc zostałem z Darkiem. Tak razem walczyliśmy aż Darek wypatrzył z przodu Adama. Stwierdziłem, że jest w zasięgu i sprawnie przeskoczyłem do niego. Kiedy go dogoniłem i wyjechałem zza skały ukazał się widok na przełęcz.


Na górze wiało tak samo mocno i było jeszcze zimniej więc po krótkiej sesji ubraliśmy się ciepło i zdecydowali od razu zjeżdżać.


Sądziłem, że Giovo zrobiłem mocno jadąc 144/163, Pennes natomiast wyszło 152bpm średnio przy max ponownie 163.


O zjeździe z Pennes mogę powiedzieć, że jest jednym z lepszych alpejskich jednak warunki jakie tam panowały nie pozwoliły na wiele. Tak silnego wiatru na zjeździe jeszcze nie przeżyłem, rowerem miotało po całej drodze i przy prędkości powyżej 60km/h robiło się już bardzo niebezpiecznie. Co ciekawe na climbbybike są dwa wpisy o Pennes (2007 i 2011r) i w obu autorzy wspominają że był przerażający wiatr. Czyżby charakterystyka tej przełęczy?

Na wysokości 1400m zakończyła się szybka sekcja zjazdu.


Teraz zostało już tylko jakieś 40km łagodniejszego zjazdu na 300m do Bolzano :)


Jadąc od Bolzano cały ten podjazd robiony jest doliną otoczoną dość blisko górami przez około 48km. Pojawił się też kawałek ścieżki rowerowej, jednak zjazd na wąskiej, krętej, zasypanej miejscami piaskiem ścieżce rowerowej był nie dla mnie, powiedziałem chłopakom, że będę jechał drogą i się rozdzieliliśmy.


Ciągle wiało w twarz co utrudniało powrót, na trasie zaczęły pojawiać się tunele, tylko jeden miał zakaz wjazdu, ale za to drogę dookoła.


Po jakichś 15km nastąpiła bardzo szybka sekcja oraz seria tuneli, powiedziałbym, że były ich dziesiątki, dolina zrobiła się wąska raptem na 50-100m. Tunele był krótkie i co chwila wyjeżdżało się na kilkadziesiąt metrów. Dziwiłem się, że na trasie nie ma w ogóle ruchu samochodowego aż w końcu wyprzedził mnie autobus. Za nim znajdował się sznur aut, dałem wyprzedzić się dwóm i do Bolzano zjeżdżałem już w kolumnie pojazdów. Na szczęście tylko raz musiałem testować sprawność moich hamulców. Przed samym Bolzano znajdował się bardzo interesujący zameczek.


W mieście pomyślałem, że chłopacy zostali daleko w tyle na ścieżce i zdecydowałem się wracać samemu do Merano. Niestety już od jakiegoś czasu jechałem bez wody, a i po drodze do ścieżki rowerowej niczego nie wypatrzyłem. Zapytałem się jeszcze parę Niemców na rowerach, ale nie umieli mi nic wskazać. Pomyślałem, że spokojnie jakoś wytrzymam i ścieżką ruszyłem na kemping.

Po chwili ktoś siadł mi na koło i tak jechał przez chwilę aż w końcu powoli wyprzedził. Siadłem na koło, a chłopaczek (16-17 lat) zaczął rozkręcać (wtedy też padła bateria w Garminie). Tak na mój gust musieliśmy lecieć koło 40, gościu większość czasu w pozycji do TT. Myślałem, że tam uschnę, ale z drugiej strony mógłbym szybciej być na miejscu. Wszystkich wyprzedzaliśmy błyskawicznie aż w końcu się zmęczył i dałem zmianę aby po chwili rozkręcił się od nowa :) Już w samym Merano zwolnił więc podjechałem i poprosiłem go o wodę. Chwilę pogadaliśmy i dojechaliśmy do baru rowerowego gdzie się zatrzymywał. Wykorzystałem sytuację żeby kupić Colę. Był w lekkim szoku, że dzisiaj zrobiłem już te dwie przełęcze.

Po dojechaniu na miejsce kusiło wskoczenie do basenu na kempingu. Wziąłem prysznic, zrobiłem obiad i wypiłem browara, który czekał pod autem :) Godzinę po przyjeździe dostałem smsa od Darka, że już są w Merano. Trasa dzisiaj była świetna, a Passo Pennes koniecznie będę chciał jeszcze powtórzyć.

#4 Passo dello Stelvio (2758m)

Wtorek, 6 sierpnia 2013 · Komentarze(5)
Kategoria >150km, Alpy 2013, kajo
Uczestnicy
#3 Val d'Ultimo (1322m)
#5 Regeneracja

Kolejna upalna noc, ale tym razem w planach było zaliczenie alpejskiej legendy więc pobudka już po 6 rano. Jedyny moment kiedy jest przyjemnie chłodno, dzisiaj robimy Stelvio atakując z Merano przez Prato. W Perspektywie dojazd do Prato 50km ścieżką rowerową, wspinaczka na przełęcz i powrót tą samą drogą. Zbieraliśmy się ponad godzinę, ale w końcu udało się ruszyć. DDR miód, malina, suniemy sprawnie do przodu wyprzedzając innych rowerzystów w bardzo dużych ilościach. Odnoszę wrażenie, że chyba wszyscy dzisiaj chcą pojechać na Stelvio.



Na 30km trafia się jednak awaria, rzecz która mi się nigdy nie przydarzyła, a o której dwa dni wcześniej opowiadał i straszył Darek. Przy wciąganiu łańcucha na blat spadł on z małej tarczy i wżynając się w karbonową ramę zablokował się między nią a zębatką 34T. Opcje były dwie, albo na siłę kręcąc korbą do tyłu wyrwać łańcuch ryzykując jeszcze większe uszkodzenie ramy albo odkręcić korbę. Bez gwiazdki było to niemożliwe, ale Darek dowiedział się, że obok jest sklep i serwis rowerowy. Razem z pracownikiem odkręcili korbę i mogliśmy jechać dalej. Od teraz razem z imbusami będę woził gwiazdkę do korby :)



Jak popularna jest to ścieżka w kierunku Stelvio mogą świadczyć tworzące się na niej zatory :)


Przed 11 udaje się dotrzeć do Prato.


W Despare robimy zakupy i mentalnie przygotowujemy się do ataku szczytowego. Miejscówka nie najlepsza ale przynajmniej było chłodno, wszystkie inne zajęte przez dziesiątki innych rowerów. Mi nie udaje się już wypić 0.5l Coli, którą kupiłem i wiozę ją na plecach na szczyt żeby wypić jako triumfalny szampan :)


Ostatnie mocowania kasku na rowerze i o 12 ruszam. Od początku mocno z celem wykręcenia dobrego czasu. Dość szybko mija mnie dwóch gości na elektrykach, musieli wjeżdżać ze 40km/h, ciekawe na ile im baterie starczają i ile te rowery ważyły? Stopniowo wyprzedzam kolejnych kolarzy, niektórzy próbują ze mną jechać, inni tylko odpowiadają na moje "Ciao". Ktoś nawet dał mi zmianę, ale jak z niej zszedł to na dobre i tyle go widziałem. Zadziwiająco dobrze radziły sobie też kobiety które wyprzedzałem. Gdzieś na wysokości 2000m mijam dwóch dziadków z czego jeden prosi o 'aqua', mam praktycznie jeszcze cały drugi bidon więc mu go daję i po chwili jadę dalej. Na 2200 ten sam pan mnie dogania i siada na kole. Jedziemy tak aż do 2400 gdzie widzę pierwszy strumień, przez wysokie temperatury reszta była wyschnięta. Macham, że będę stawał, a on jedzie dalej. Wylewam sobie na głowę 4 bidony lodowatej wody i od razu ruszam dalej. Po chwili go łapię, zatrzymał się przy swoich kolegach i przelewał od nich wodę, jeszcze raz podziękował mi za pomoc, a ja poleciałem dalej. Na końcowych serpentynach jechało się już dość ciężko i straciłem tam sporo czasu ale oznaczenia 6-5-4km do końca dodawały energii bo wiedziałem że to już finisz :) Wyprzedził mnie też pierwszy szosowiec, leciał tak ze 2km/h szybciej.

Darek gdzieś na podjeździe.


Ostateczny bilans to 30 wyprzedzonych, mnie wyprzedziło dwóch na elektrykach i jeden szosowiec, całkiem przyzwoicie. Ostatecznie czas wjazdu: 2:13:49 + ze 2 minuty na postój przy strumieniu, średnia 11.1km/h, HR 80% (tętno trochę zaniżone zmęczeniem organizmu z poprzednich dni).

W zeszłym roku ten podjazd robiony od Bormio wszedł w 1:47:17 przy 11.5km/h jednak z Bormio jest 4km krócej oraz średnie nachylenie to 7.1% w porównaniu do 7.5% z Prato, dodatkowo wtedy nie miałem 60km w nogach przed startem.





Stelvio zaliczyłem już w chmurach i deszczu, w śniegu, no i w końcu przyszedł czas na piękną pogodę. Na górze było tak ciepło, że nie trzeba było się dodatkowo ubierać po wjeździe.


Kiedy wszyscy już dotarli wjechaliśmy gdzieś na 2800 do restauracji na browarka.






Z góry mogliśmy też obserwować helikopter asystujący przy pracach zabezpieczających na zboczach.



Jeszcze moment na fotki.




Darek też znalazł wyciąg kolejki, którą za 20 euro można było wjechać na 3450m, ciekawa opcja, ale nie skorzystaliśmy. Ostatnie przygotowania i byliśmy gotowi do zjazdu.


Okazało się jednak, że droga jest zablokowana. Helikopter transportował ciężkie elementy konstrukcji siatek zabezpieczających przez co ze względów bezpieczeństwa ruch był wstrzymany. Odczekaliśmy jakiś czas zanim pojazdy nie pozjeżdżały i sami ruszyliśmy. 70-80 między serpentynami i dohamowania. Tak nam dobrze szło, że w końcu dogoniliśmy auta i motory zjeżdżające wcześniej. Ostatecznie do Prato udało mi się wyprzedzić z 15 aut i tyle samo motorów, ogólnie Stelvio to bardzo słaby alpejski zjazd, a to zapewniło dodatkową rozrywkę :)

Na dole zaczekałem na resztę i ruszyliśmy ścieżką do Merano. Niestety bateria w moim Garminie padła i nie zanotowałem całego przejazdu. Na szczęście podjazd się zapisał.

Na obiad

Niedziela, 21 lipca 2013 · Komentarze(2)
Kategoria >150km, >30km/h, kajo
Każdy gdzieś indziej planował dzisiaj trening to ja nie chciałem być gorszy. Wybrałem obiad u rodziców :) Do jechało się dobrze, ale powrót mnie wymęczył, nie ma w tym roku wytrzymałości na takie dystanse. Starałem się jechać w przedziale 75-80%, żadnych akcentów, wysokie tętna tylko na wjazdach na wiadukty. Oj brakowało kogoś kto od czasu do czasu dałby zmianę :)

Pradziad - Jeseniki#1

Sobota, 15 czerwca 2013 · Komentarze(5)
Kategoria Pradziad, kajo, >150km
Z Adamem i Darkiem wyskoczyliśmy na weekend nad granicę czeską z myślą o jeździe u południowych sąsiadów. Wyjechaliśmy rano z Wrocławia i przed 11 byliśmy już gotowi do jazdy. Pogoda przyzwoita, sporo chmur, które ochroniły nas od spalenia. Zaplanowana trasa zakładała dzisiaj tylko jeden prawdziwy podjazd - na szczyt Pradziada.

Zaraz po starcie wypatrujemy w oddali Pradziada.


W Czechach bardzo dobre asfalty, poniżej kawałek wielokilometrowego odcinka o nachyleniu 1.5%.


Po pierwszym większy podjeździe, za Hermanowicami w kierunku zjazdowym na Vrbno.


Od Vrbna zaczął się 2.5% podjazd do Karlovej na którym zrobiłem sobie tempówkę, Adam wjechał zaraz za mną.


Darek też dojechał... :)


Zatankowaliśmy wodę życia po którą planowaliśmy również wrócić po zaliczeniu szczytu.


Na samą górę podjeżdżało mi się średnio, 28 z tyłu za miękkie, 24 za twarde i tak przeskakiwałem na zmianę. Więcej nie mogłem z siebie dać i wyszło 37:01 (na jesień 34:23).

Darek walczy do końca.



Adam.


I dwa myśliwce. Nie dały rady, były po nas.


Po drodze mijaliśmy Szerszeni, a także kolarzy z Oleśnicy. Pamiątkowa fotka.



Następnie czekał nas zjazd. Niestety było bardzo dużo ludzi i zjeżdżaliśmy ostrożnie. Odbiliśmy sobie za to od Owczarni do parkingu na dole, średnia na tych 5km wyszła 67km/h. Adam nagrał zjazd:


Na dole zjedliśmy fantastyczny obiadek. Dodatkowo wpadli moi rodzice ze znajomymi.


Powrót moją ulubioną drogą, 75km wytracania wysokości z wiatrem w plecy. Cud malina :D


Adam zdobywa premię górską.


Rewelacyjne zakręty.





Na koniec zahaczyliśmy jeszcze o Głubczyce i małe zakupy napojów orzeźwiających, po czym zawitaliśmy do Równego na nocleg.


Wieczór był podwójnie udany bo dodatkowo odkryliśmy "PoloTV" na jednym z kanałów :D

Bełchatów - Ożegów czyli wietrzny hardcore

Środa, 18 lipca 2012 · Komentarze(0)
Kategoria >150km, kajo
Miałem wracać już we wtorek, ale od rana padało i nie było jak jechać. W środę tylko trochę lepiej, poczekałem aż przestało padać i pojechałem. Warunki niesprzyjające, 15 stopni, czołowy wiatr na całej trasie 6-7m/s oraz przelotne opady. Do tego miałem ze sobą tylko spodenki, podkoszulek i koszulkę. Żadnych nogawek czy wiatrówki, było chłodno.

Od początku zaczęło się oranie pod wiatr albo przepychałem 75-85rpm na blacie albo jak miałem dość z 34 jechałem koło 100rpm. Nawierzchnia cały czas mokra, a koło Osjakowa już tak lało że musiałem się schować choć i tak nogi w butach pływały. Po 20 minutach deszcz osłabł więc ruszyłem do Wielunia, kręcę mocno, na twarzy pot i łzy, a na liczniku 23 :)

Na dojeździe do Wielunia trochę obeschłem, ale już 40 kilometrów do Kluczborka w deszczu. Najpierw stanąłem na przystanku, ale niebo było tak zaciągnięte, że stwierdziłem iż nie doczekam się na pogodę i pojechałem.

Od Kluczborka, 50km do Opola, już przestało padać, ale pod wiatr jechało się dalej koszmarnie. Na całej trasie ratowały mnie lesiste odcinki i zabudowania gdzie można było trochę odetchnąć. Dobre też były kolumny tirów, po wyprzedzeniu mnie jeszcze tak z 500m za nimi nie czuć było wiatru :)

Nie wiem czy kiedyś zafundowałem sobie mocniejszy hardcore na rowerze, dzisiaj ledwo po schodach chodzę i boli mnie lewa noga w miednicy. Ostatecznie wyszła cała trasa pod wiatr i jakieś 80km w deszczu, a ze 120km po mokrej drodze. Napęd wygląda jak po Alpach.

Max. speed uzyskany po starcie ze świateł za ciężarówką, ale nie miałem siły mocniej za nią jechać.

kad. 83/146

Dlouhne Strane - Praded #2

Sobota, 23 czerwca 2012 · Komentarze(6)
Kategoria >150km, kajo, Pradziad
Zaproponowałem chłopakom z teamu ciekawą trasę, która akurat wszystkim podpasowała. Długa, wiele podjazdów i bardzo dużo metrów w pionie :) Jedziemy rano pociągiem do Międzylesia i przebijamy się przez czeski Jesenik na drugą stronę do Polski zaliczając takie podjazdy jak Dlouhne Strane (elektrownia szytowo-pompowa 1350m), Cervonohorske Sedlo (1013m), Vidly #1 (950m), Vidly #2 (1030m), Praded (1493m), a do tego 2 mniejsze i wiele hopek. Od Pradziada praktycznie już tylko zjazdy i 130km na pociąg do Opola. Dołączył do nas jeszcze Błażej z forumszosowego, który niedawno kupił rower i zrobił kilka kilometrów na rowerze. Martwiliśmy się że szybko będzie musiał zawrócić, a ten wprawił nas w osłupienie i bez większych problemów przejechał z nami wszystko. Coś musiał nam ściemniać ;D

Przygotowania do wyjazdu zaczęły się już po Alpach, 3 dni czyszczenia i serwisowania Kajo. Na wieczór przed wyjazdem zmieniam tylną oponkę na prawie nową (tą przyczepkową z Alp) i pompuje na balkonie. Nie dopatrzyłem że gdzieś niedokładnie leżała i przy 8.5 bar eksplozja ogłuszyła mnie na jedno ucho :D Potem zakładam drugą dętkę, ale schodzi z niej powietrze, pewnie przez skrzywiony wentyl. Zakładam trzecią dętkę i idę spać. Rano pobudka o 4:30... i znowu kapeć z tył. Tym razem dokładnie sprawdzam i okazuje się że w oponie siedzi kilkumilimetrowa igła. Dobrze mieć w domu pudełko 20 dętek ;)

W Międzylesiu jesteśmy o 8:15, zbieramy się i ruszamy w składzie od lewej: Mati, Piotrek, Krzysiek, Artur, ja, ArturG i Błażej za kamerą.


Ekipa narzuca ostre tempo mimo profilu wznoszącego.


Koło 25km na naprawdę strasznym przejeździe kolejowym tak uderzam tylnym kołem, że łapie kapcia... 4 kapcie w kilkanaście godzin :) To by było tyle z przyjemniej jazdy na nabitych oponkach. Moją pompką ładuje może z 5 bar. Piotrek z przebitej dętki urządza procę i sobie strzela :D Mamy już za sobą podjazd za Kralikami i zaczynamy ten za Hanusovicami. Bardzo kiepski zjazd i w kolejnej wiosce szukamy podjazdu na elektrownię, którego nie ma na mapach. Rok temu zjeżdżałem tamtędy więc jakoś udaje się trafić. Wąski asfalcik na jedno auto, cały prawie kompletnie w cieniu w gęstym lesie. Jedyny minus to jego stromizna, trzeba będzie policzyć, ale 10% to tam się ciągle utrzymywało, a i 14% czasami było. Ja na 34-23 strasznie to przeżyłem :)

Na szczycie Dlouhne Strane (1350m) jestem trzeci po Krzyśku i Piotrku. Reszta ekipy nie dała rady i padła 25 pionowych metrów przed szczytem. Stwierdzili że będą tam na nas czekać. No nic, może następnym razem uda im się zdobyć tą górę :D

Piotrek postanawia spróbować swoich sił na welodromie, jak się wywala to aż Czesi przechodzący obok lecą do nas i coś krzyczą :D Na prawym krańcu widać wieże Pradziada gdzie zaraz pojedziemy.


A tu cały obiekt kolarski :D


Trafiliśmy na niecodzienny widok bo nieczęsto zdarzają się remonty zbiornika na szczycie. Zawsze jest pełny po brzegi. Rundka honorowa wokół, buła na obiad i fota z Pradziadem w tle.


Kawałek naszego podjazdu.


Na zjeździe mijamy wielu zawodników, właśnie odbywa się uphill race na szczyt. Na dole odbijamy na Cervonohorske Sedlo (1013m) i zaliczamy bardzo przyjemny zjazd. Kolejna zmiana kierunku i podjeżdżamy na Vidly. Wszyscy mają w głowie jeden cel - dojechać do Karlovej Studanki gdzie jest pijalnia wód. Tam stajemy na napełnienie bidonów i od razu atakujemy Pradziada (jakieś 700m do zrobienia, 600 od parkingu). Startuje razem z Arturem i Piotrkiem, reszta chwilę czeka. Alpy jednak zmieniają perspektywę, po zrobieniu 200m myślę sobie, już prawie jestem, jeszcze tylko 400m zostało :D

Idzie mi dobrze, ale w pewnym momencie kompletne odcięcie. Robienie takiego etapu o 2 bułkach z szynką to niezbyt trafiony pomysł. Dogania mnie Artur i ratuje żelem. Potem jak rakieta wyprzedza mnie ArturG. Za Ovcarnią widzę stojącego Artura, tym razem jego odcięło.

Na górze pierwszy jest ArturG z czasem 38m, ja wjeżdżam z 46, potem Artur i z 51m Piotrek. Jakiś czas później dojeżdża Mati, reszta niedociera. I tak czasy nie najgorsze biorąc pod uwagę przebytą trasę i zrobione 3.5km w pionie :)

Objeżdżam wieżę i fota na Dlouhne Strane gdzie byliśmy wcześniej.


Mati na wjeździe.


Piotrek musiał sobie odpocząć ;)


ArturG i Piotrek zjeżdżają, my jeszcze robimy foty.


Na dole jemy pizze i ruszamy w drogę powrotną. Jakieś 120km robimy ze średnią 33km/h. Po drodze spotykamy czeskiego kolarza, który prowadzi nas na Krnov. Wybrał najłatwiejszą drogę, ale za to minimalnie dłuższą. Trasa jest przyjemna, profil zjazdowy z małymi hopami.




W Głubczycach stajemy w biedronce, jest już po 20 i nie ma szans na jazdę do Opola. Decydujemy się na Kędzierzyn-Koźle. Dojeżdżamy do miasta i mamy jakieś 25 minut do pociągu. Sprawa jednak nie jest łatwa bo okazuje się, że jest więcej dworców, a my zaliczamy wszystkie tylko nie ten, z którego pociągi jadą do Wro. Ostatecznie okazuje się, że dworzec jest na drugim końcu miasta. Rozpoczynamy kryterium uliczne, przelatujemy przez miasto 40km/h i na peronie jesteśmy 4 minuty przed odjazdem :) Ja wysiadam w Opolu, a chłopaki wracając do Wrocławia.

Wyjazd udał się super, zdecydowanie był wymagający.
Wrzucę jeszcze więcej zdjęć jak będę mógł je normalnie zgrać z komórki.

Profil:


Alpy 2012 Wörgl - Altheim

Piątek, 15 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Kategoria >150km, Alpy 2012, kajo
Husaria Szosowa w Alpach
0. Alpy 2012
1. Alpy dzień 1 - Bergamo - Bellinzona IT / CH
2. Alpy dzień 2 - Passo della Novena (2478m) CH
3. Alpy dzień 3 - Furkapass (2436m) i Oberalppass (2046m) CH
4. Alpy dzień 4 - Julierpass (2284m), Passo del Bernina (2330m), Forcola di Livigno (2315m), Passo Eira (2208m) oraz Passo Foscagno (2291m) CH / IT
5. Alpy dzień 5 - Bormio - przymusowy odpoczynek IT
6. Alpy dzień 6 - Passo dello Stelvio (2758m) IT
7. Alpy dzień 7 - Passo Giovo (2094m), Brennerpass (1374m) i Innsbruck IT / A
8. Alpy dzień 8 - Wörgl - Altheim A / DE
9. Alpy dzień 9 - Altheim - Passau - Vimperk - Hradec Kralove A / DE / CZ
10. Alpy dzień 10 - Hradec Kralove - Kłodzko CZ / PL
11. Alpy 2012 - podsumowanie

Pogoda na otwarcie dni ładna, maksujemy kolejne śniadanie i ruszamy w drogę. Cel na dzisiaj to Passau, a może nawet dalej, raczej płaski etap. Dzisiaj ja biorę przyczepkę. Jedzie się z nią dobrze, wiatr wieje w plecy i kilometry mijają bardzo szybko. Na wyjeździe z Alp czeka na nas ostatni, 300m, podjazd.




Wspinaczka.



Dalej mamy już profil zjazdowy, w Niemczech też pojawia się bardzo dużo DDR wzdłuż drogi, którymi jazda bardzo mi się podoba. Powoli zbliżamy się do Jeziora Chiemsee.


Od razu pojawia się więcej rowerzystów. Decydujemy się też zjechać na obiad.


I szczerze nie miałem ochoty nigdzie się stamtąd ruszać :D Niestety kawałek dalej następuje pomyłka nawigacyjna i przez jakiś czas jedziemy w przeciwną stronę, stronę Alp, zaliczając krótki podjazd. Po odkryciu pomyłki następuje całkowita zmiana trasy do Passau.

W Traunstein przekraczamy Traun.


Postanawiamy pojechać na wschód, z powrotem do Austrii, i tam odbić na północ do Passau. Przed Laufen (A) mam problemy z tylną przerzutką. Stajemy zbadać sprawę - okazuje się, że przez zbyt długi łańcuch tylna przerzutka w pewnych przełożeniach blokuje się z mocowaniem przyczepki. Prawdopodobnie wtedy też ruchy manetką powodowały mocne naprężenie linki aż ta strzeliła. Artur bierze przyczepkę, a ja ściągam linki i pancerze i zostaje mi jazda na 50-11. Siła! :D Niestety przy tym przełożeniu 5% podjazdy dają o sobie mocno znać. W Laufen Piotrek wypytuje się o kierunek na sklep rowerowy, z tymi informacjami ruszamy dalej. Na podjeździe tak dobrze robię siłę, że rozwalam przednią oponę :D Prawdopodobnie najechałem na coś ostrego. Do sklepu na szczęście zostało parę metrów. Piotrek wyciąga pieniądze w bankomacie i robimy zakupy, 28 euro za linkę i oponę. Stajemy pod Lidlem na naprawę i zakupy, ja zmieniam oponę i dętkę, Artur pompuje, a Piotrek wymienia mi linkę i reguluje przerzutkę. Zabiera nam to sporo czasu i o godzinie 18 mamy przejechane raptem 125km.

Dalsza trasa jest trochę pofałdowana. Piotrek poirytowany dzisiejszymi oraz wcześniejszymi defektami postanawia wyżyć się na niej. Nie rozszyfrowuję jego zamiarów i urywa mnie na pierwszym podjeździe, na drugim jeszcze dokłada. Wtedy decyduje się gonić. Tempo leci ostre przez kilka ładnych kilometrów, aż w końcu doganiam chłopaków wykręcając HRmax dnia. Potem już spokojnie na kole i na koniec luźne kręcenie. Jest już grubo po 20 i decydujemy się na zjazd do Altheim - jakieś 50km przed planowanym Passau :/

Zakupy na stacji, ponownie meczyk i planowanie trasy na następny dzień.

Profil:


Czas całkowity: 10h 43m, czas jazdy: 6h 36m.

Passo Giovo (2094m), Brennerpass (1374m) i Innsbruck

Czwartek, 14 czerwca 2012 · Komentarze(6)
Kategoria >150km, Alpy 2012, kajo
Husaria Szosowa w Alpach
0. Alpy 2012
1. Alpy dzień 1 - Bergamo - Bellinzona IT / CH
2. Alpy dzień 2 - Passo della Novena (2478m) CH
3. Alpy dzień 3 - Furkapass (2436m) i Oberalppass (2046m) CH
4. Alpy dzień 4 - Julierpass (2284m), Passo del Bernina (2330m), Forcola di Livigno (2315m), Passo Eira (2208m) oraz Passo Foscagno (2291m) CH / IT
5. Alpy dzień 5 - Bormio - przymusowy odpoczynek IT
6. Alpy dzień 6 - Passo dello Stelvio (2758m) IT
7. Alpy dzień 7 - Passo Giovo (2094m), Brennerpass (1374m) i Innsbruck IT / A
8. Alpy dzień 8 - Wörgl - Altheim A / DE
9. Alpy dzień 9 - Altheim - Passau - Vimperk - Hradec Kralove A / DE / CZ
10. Alpy dzień 10 - Hradec Kralove - Kłodzko CZ / PL
11. Alpy 2012 - podsumowanie

To śniadanie było syte, ale nie wymaksowane :D Pani nam przynosiła różne rzeczy, a my zjedliśmy co tylko się pojawiło. Mimo to na 90km do Innsbrucka starczyło. Po śniadaniu trzeba rozruszać kości stąd rozgrzewka, prawie 1000m podjazdu na Passo Giovo. Czuję dość mocne zmęczenie i w końcu nawet przyczepka mi odjeżdża. Tym razem mam okazję podziwiać widoki, rok temu z Adamem jechaliśmy tędy autem i pogoda była fatalna, widoczność na kilka metrów.

Przed startem, pod hotelem.


Fotki z podjazdu.





Ponad 13km podjazdu i średnia tylko lekko ponad 10km/h. Na trasie ekipy ze sprzętem montowały tablice z okazji stulecia przełęczy.


Kolejna przełęcz moja.


Zjazd w dużej części zalesiony, nie za bardzo było widać drogę na dłuższych odcinkach więc zjeżdżałem spokojnie. Wyprzedziłem chyba tylko jedno autko, wszystko się nagrało :) Po zjeździe kawałek spokojniejszy. Stajemy na zakupy, a Marcin z Arturem stwierdzają, że zostawili dowody w hotelu... na szczęście po przekopaniu bagaży znajdują się.

Następnie zmierzamy na Brennerpass (1374m).


Przełęcz nie za wysoka, ale stanowi jeden z najważniejszych szlaków komunikacyjnych w Alpach. Jej niska wysokość spowodowała jej częste użytkowanie już w średniowieczu, leci nią autostrada łącząca Austrię z Włochami oraz linia kolejowa.



Na szczęście jest tam też zwykła droga, oraz DDR obok niej.


Zjazd dość niefortunny. Na stromym kawałku był zerwany asfalt, przy wyjeździe z niego, mając 60km/h, w ostatniej chwili zauważyłem ostry próg i zdołałem poderwać cały rower w powietrze szczęśliwie przelatując nad. Po uderzeniu z Artura roweru wypadły wszystkie nieprzykręcone rzeczy, a Piotrek jadąc z przyczepką uderzył na tyle mocno, że wgiął tylną obręcz (na szczęście nie łapiąc kapcia).

Dalej kierowaliśmy się na Innsbruck. Tam zaliczyliśmy wypasiony zjazd. Może nie był zbyt stromy, ale nie miał prostek tylko około 10km genialnych zakrętów, w których można było się pięknie składać. Mógłbym go w kółko powtarzać.

Wjeżdżając do Innsbrucka ukazała się nam skocznia narciarska:


Miasto.


Skocznia en face.




Na wyprawę wybieraliśmy się schorowani, Piotrek, Marcin i ja. Myślałem, że daleko nie zajadę, ale jakoś stopniowo przechodziło. Jednak po Bormio wszystkich rozłożyło. Marcin, stał się naszym teamowym gruźlikiem kaszląc non stop :) Czuł się na tyle źle, że w Innsbrucku wsiadł a autobus do Wrocławia. Odprowadziliśmy go na dworzec, najedliśmy się fast foodów oraz zapakowaliśmy do jego sakw "emporio rumunio" wszystkie zbyteczne już nam rzeczy.

Po czym ruszyliśmy doliną na wschód chcąc opuścić już Alpy. Spory kawałek jechaliśmy krajówką, a silny, czołowy wiatr zmusił nas do postoju po 35km. Tam też znaleźliśmy boczne drogi prowadzące w tą samą stronę. Jedyny ich minus to dodatkowe podjazdy na nasze zmęczone nogi.


Za to na tych trasach mijaliśmy wielu kolarzy.


Przypadkiem na koniec zafundowałem Piotrkowi 130m podjazd z czego nie był zadowolony :D


No ale dla widoków i braku aut warto :P


Plan zakładał dojazd do niewielkiej przełęczy wyjazdowej z Alp. Niestety Artura rozbolało mocno kolano musieliśmy szukać noclegu w najbliższej miejscowości. Pani na stacji benzynowej pokierowała nas do BadandRooms w miejscowości Worgl. Właściciel dobrze mówił po angielsku, miał też syna, który trenuje wrotkarstwo, ponoć na prostkach wyciągają 70km/h, bez ochraniaczy :)

Obejrzeliśmy kolejny mecz i zaplanowali trasę na nadchodzący dzień.

Profil:


Czas całkowity: 10h 18m, czas jazdy: 6h 43m.

Świetny wypad w Góry Sowie

Sobota, 26 maja 2012 · Komentarze(5)
Kategoria >150km, kajo
Miał być spokojny, turystyczny wyjazd, jak zwykle nie wyszło :P Na zbiórce Artur i Marcin oraz Tomek "emty", na wylocie z miasta przyłącza się jeszcze Zbyszek z Harfy Charuckiego. Zapowiada się ostro, a trzeba pokazać, że Husaria jest mocna :D Zbyszek się nie przemęcza za to my ciśniemy momentami dość mocno. Marcin przeziębiony i odłącza się od nas w Gniechowicach.

Początek podjazdu na Tąpadła prowadzi Artur, potem się z nim zmieniam i tempo oscyluje w granicach 25-30. W końcu daję znać Zbyszkowi, że schodzę ze zmiany, a tu sami jesteśmy. Zbyszek zasapany i wcale nie ma zamiaru dalej tak jechać więc końcówkę kręcimy koło 20km/h rozmawiając sobie. Chwilę później na szczycie łapią nas chłopaki, a Zbyszek stwierdza, że za mocno od Wrocławia jechaliśmy... a na przełęczy średnia 33km/h :D

Potem już spokojnie do Dzierżoniowa i bardzo fajną drogą na Srebrną Górę. Na 39x23 te 12% odcinki były męczarnią, ale na górę wjeżdżam kilka metrów za Arturem, a przed samą Twierdzą łapie jego koło. Tomkowi puścił zacisk imbusowy na lince i jedzie bez tylnego hamulca.

Przed Srebrną Górą.



Za Nową Rudą rozdzielamy się, Tomek jest już ujechany i musi odpocząć, a nam zależy na złapaniu wcześniejszego pociągu z Wałbrzycha. Tempo na Sokolec leci mocne i czas mamy rewelacyjny, wjeżdżamy na górę jednocześnie i zaczyna się fantastyczny zjazd. Żeby nie tracić czasu dokręcamy ostro, u mnie tętno na zjeździe pod 170bpm. Przez Walim przelatujemy na pełnym gazie i robi to niesamowite wrażenie (na nas :D).

Twierdza zdobyta:


Potem zostaje już tylko dojazd do Wałbrzycha z jedną "hopką" po drodze. Na dworcu jesteśmy 30 minut przed pociągiem, udaje się zrobić zakupy. W pustym pociągu mamy 2 godziny pogawędek i na koniec przejazd przez miasto do domu. Niestety Tomek spóźnił się na pociąg i musiał czekać 2.5h na następny.

Wyjazd udał się super, czegoś takiego mi brakowało w tym roku. Tempo dla mnie idealne i praktycznie wspólna jazda przez całą drogę. Na koniec jeszcze profil:



Średnia z Sobótki na Tąpadła: 10.14km @ 27,6km/h :D

PS. Siodełko obniżone o 0.5cm i stał się cud, ani tyłek ani plecy nie bolą!

Inauguracja sezonu 2012

Niedziela, 18 marca 2012 · Komentarze(2)
Kategoria >150km, >30km/h, kajo
Na inauguracje sezonu stawiła się cała ekipa Husarii Szosowej. Do tego ponad 20 innych osób w tym kilka z BS (Ziele, DrBike, Focus). Wyjechaliśmy z miasta dość sprawnie, na początku tempo było znośne, ale szybko zaczęło się rwanie. Wiele osób tego nie wytrzymało. Sam zaliczyłem kilka większych interwałów kiedy zrobiła się ogromna przerwa.

Kiedy wiozłem się na kole tętno było bardzo niskie, ale każde szarpnięcie powodowało skok o 2 strefy. Przed Lubiążem poszła ucieczka, z opóźnieniem postanowiłem gonić. Całą trasę Garmina miałem w kieszonce na plecach więc nie wiedziałem co robię. W domu sprawdziłem, że ciągnąłem wtedy równo 50km/h, na jakieś 100 metrów przed grupą wypuściłem Darka który dociągnął mnie :)

Potem jakoś szybko zleciało. Więcej można poczytać i pooglądać u Piotrka.





Wczoraj Darek zmienił mi łańcuch w Kajo więc mogłem wziąć nowy rower na kolejne testy. Jak poprzednio - różnica kolosalna względem Foxa, zaczynam dostrzegać większą sztywność i łatwość przyśpieszania, też kółka toczą się o niebo lepiej. (Licznik do nowego łańcucha -544,8km.)