Wpisy archiwalne w kategorii

maraton

Dystans całkowity:1220.98 km (w terenie 5.00 km; 0.41%)
Czas w ruchu:38:08
Średnia prędkość:32.02 km/h
Maksymalna prędkość:81.40 km/h
Suma podjazdów:11274 m
Maks. tętno maksymalne:191 (95 %)
Maks. tętno średnie:181 (91 %)
Suma kalorii:45363 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:111.00 km i 3h 28m
Więcej statystyk

Praca

Wtorek, 25 lutego 2014 · Komentarze(0)
Kategoria maraton, praca, runner
No tak to można próbować robić odjazd :D


XV Dożynkowy wyścig parami w Zawoni

Niedziela, 1 września 2013 · Komentarze(3)
Kategoria <50km, >30km/h, kajo, maraton
Planowałem wpaść w niedzielę do Zawonii pokibicować chłopakom na zawodach, ale dzień wcześniej zadzwonił Artur i namówił mnie na start w kategorii par mieszanych z Kasią. Po piątkowym bieganiu ledwo mogłem się ruszać więc w ramach testu jeszcze w nocy posiedziałem trochę na trenażerze :)

Na start ruszyłem na rowerze, akurat 25km na rozgrzewkę, przekonałem się też jak mocno wiało. Po drodze wszyscy wyprzedzali mnie autami, w tym Artur i Kasia. Na miejscu jeszcze rozgrzewka i o 15:04 startujemy.



Trasa zaczyna się od podjazdu w stronę Ludgierzowic, taktycznie źle to rozegraliśmy, troszkę spokojniejsze tempo a czasu i tak byśmy nie stracili za to sił więcej na później. Mimo to jedzie się przyzwoicie. Przy sporej prędkości przelatujemy gładko nad dziurami :) Dopiero za Czeszowem zaczyna się coś dziać. Wyprzedza nas Dolmet z wozem serwisowym, ale utrzymują się tak z 40m z przodu, a wóz jedzie cały czas lewym pasem żeby nam nie przeszkadzać. Trener cały czas krzyczy na zawodników (pewnie dopingując choć nie jestem pewien co słyszałem... ;) ), dopiero przed metą powiększają dystans. Tymczasem mijamy jeszcze Henryka Charuckiego startującego z marszałkiem województwa. Na meta wprowadza nas Kasia, serwujemy sobie jeszcze rozjazd.

Ostatecznie wynik wyszedł całkiem ładny, okazało się że straciliśmy sekundy do 2 i 3 miejsca, ale w obu przypadkach byli to zawodnicy indywidualnie dużo mocniejsi ode mnie więc i tak jest się z czego cieszyć. O 18 jeszcze dekoracja, pucharek + nagrody pieniężne i można wracać do domu.



Impreza udała się doskonale, bardzo wielu znajomych, można było spotkać się i pogadać. W open 3 pierwsze miejsca dla Whirlpoola, Artur z Arkiem byli 3 w open i 1 w swojej kategorii, Piotrek z Grześkiem byli 3 w kategorii. Za rok zdecydowanie trzeba będzie to powtórzyć :) Na koniec jeszcze wieczorny powrót, znowu wszyscy mijali mnie autami tym razem wracając do miasta, wiatr w plecy umilał i te rozjazdowe kilometry.

kad. 96/117

Klasyk Kłodzki 2013

Niedziela, 28 lipca 2013 · Komentarze(5)
Kategoria <150km, kajo, maraton
Uczestnicy
Chłopaki namówili mnie w ostatniej chwili na start w KK. W zeszłym roku całkiem dobrze mi poszło robiąc 9 czas w open, pomyślałem że fajnie będzie sprawdzić jak bardzo forma spadła ;) Cukier już w piątek pozbierał pasażerów i ruszyliśmy do Zieleńca w składzie Kasia, Piotrek, Piotrek, ja i Artura zgarnęliśmy w Ząbkowicach. Na miejscu mała imprezka oraz degustacja miodu z beczułki, którą Artur wygrał za 1 miejsce w Kluczborku. Do tego drobne regulacje rowerów i mocowanie numerów startowych.

Następnego dnia każdy miał start o innej godzinie, Piotrek z powodu kontuzji wspomagał nas na trasie z wozu. Nie miałem pojęcia z kim jadę, ale plan był prosty, ogień na zjeździe a potem na progu robić wszystkie podjazdy bez względu na resztę. Później okazało się że z mojej grupy Paweł Ziober (Whirlpool Team) wygrał open, a Wojtek Kokosiński był 3.

Odliczanie, wszyscy wpatrzeni w zegar.


Szybki start i z 12 osób zostaliśmy we dwóch z Wojtkiem.


Plan nie do końca się udał bo od startu Wojtek narzucił swoje tempo rozrywając grupę. Na pierwsze 13km on zrobił z 10, a ja 3, reszta wiozła się z tyłu. Niestety jak zaczął się pierwszy podjazd w Czechach to czwórka mi odjechała i zostałem sam. Zaczęła się zabawa w wyprzedzanie wcześniej startujących zawodników, zjazdy też szły mi całkiem dobrze. Na drugim podjeździe ktoś siadł mi na koło i wciągnął się na górę, ale na zjeździe już został z tyłu. Na trzecim podjeździe podobnie ktoś się doczepił, ale przed szczytem został. Na górze doszedłem do Cukra i postanowiłem wykorzystać jak walory zjazdowe :)

Artur na 4 zjeździe, niestety Piotrek zrobił fotę tylko mojego tylnego koła :P


Na czwartym podjeździe dogonił mnie Robert, siadłem mu na koło i jego tempem bez problemu wjechałem na górę. Tu doskonale widać minus jazdy samemu bo z kimś można było zrobić te podjazdy dużo szybciej. Potem czekał nas szybki zjazd, nie jestem pewien co się stało bo w pewnym momencie zorientowałem się że nie ma Roberta, możliwe, że czekał na Jurka który jechał za nami. W każdym razie jadąc 80+ pozbierałem sporo grupkę (w tym dogoniłem jedną osobę z mojej grupy i tej czwórki co mi odjechała). Najadłem się i zaczęła się praca po zmianach. Niestety część osób tylko się wiozła, sposób był prosty - na tych krótkich hopkach nie odpuszczałem i po jakimś czasie zostały tylko osoby które coś wnosiły :)

Dalej skręt na Różankę i potworne dziury, tam dogania mnie Robert, Jurek i jeszcze kilka innych osób, ale tempo na tym podjeździe jest za duże dla mnie. Zostaje ze mną Paweł Franz do którego skasowałem 8 minut. Zjazd z Różanki dużo gorszy niż rok temu, wtedy przelatywałem nad dziurami, tym razem mogłoby to się skończyć poważnym wypadkiem i trzeba było mocno zwolnić.

Zjadam resztę jedzenia, niestety kończy mi się woda. Na Porębie ma czekać Piotrek więc jestem spokojny i jadę dalej. Na starcie podjazdu zaczynają się problemy, upał i brak jakiegokolwiek ruchu powietrza i ten brak wody wyniszczają mnie, toczę się 4km/h, a tętno +160bpm. Zaczynają mnie wyprzedzać ludzie których już dawno zostawiłem z tyłu. Sam podjazd trwa wieki, a ja tylko marzę o jakieś wodzie.

Na szczycie widzi mnie Piotrek i podbiega, wylewa na mnie z 1.5l wody i jakoś odżywam, bez tego rzuciłbym rower w krzaki i wsiadł do auta. Biorę bidon i wypijam jeszcze z 0.4l na punkcie żywieniowym. Po chwili czuję się jak nowy i idzie ogień w korby. Niestety wyprzedzam wielu zawodników, ale nikt nawet nie próbuje się podłączyć. Po drodze mijam zawodnika, który startował ze mną, na sam koniec złapał kapcia. W końcu trafia się zawodnik Sky, wiezie się na kole, ale namawiam go na zmianę. Po jednej minucie schodzi, starczyło żeby odetchnąć, niestety kawałek dalej puszcza koło. Zaczyna się podjazd na Zieleniec i dogania mnie Piotrek w aucie, łapią mnie skurcze w prawym udzie, ale Piotrek motywuje mnie do dalszej jazdy jak na Tourze delikatnie muskając ręką drzwi kierowcy przez otwarte okno ;)

Po motywacjach Piotra dostałem skrzydeł.


Samotnie wjeżdżam na metę nie do końca zadowolony z występu. W porównaniu do zeszłego roku czas gorszy o 20 minut co daje mi tylko 35/160 miejsce w open.

Whirlpool zaprezentował się za to bardzo ładnie (MEGA):
1. Ziober
3. Sikora
6. Gacek
14. Karlik
15. Rasała
25. Fafuła
Mini:
1. Adamowski

Kasia mnie wyprzedziła o 3 minuty zajmując 31 miejsce. Startowała 10 minut przede mną, w Czechach odrobiłem do niej 4 minuty, ale na Porębie straciłem 7.

Nasz turbo transport :D


Po zawodach dołączył jeszcze do nas Marcin z Sylwią.



Zrobiłem małą analizę występów z 2012 i 2013. 1, 2 i 4 podjazd w Czechach pojechałem bardzo podobnie, numer 3 trochę słabiej, jednak rok temu od 4 do Różanki (punkt zaznaczony na wykresach) jechałem sam, a tym razem w małej grupce co zaowocowało na Różance identycznym czasem w obu latach. Na 85km czasy bardzo zbliżone, a tam zaczęła się Poręba na odwodnieniu. Na 7km podjazdu straciłem aż 11 minut - tragedia. Od Poręby do mety było 21km, w zeszłym roku robiłem ten odcinek w grupie, tym razem sam i strata kolejnych 8 minut.

Po tej analizie jestem już spokojny, gdyby nie ten krytyczny błąd na podjeździe na Porębę (kilka kilometrów wcześniej z czarnego vana ktoś podawał butelki z wodą i nie wziąłem) jestem przekonany że byłoby minimum 10 minut szybciej.

Na koniec uwieczniliśmy jeszcze transport Artura na zawody ;)


Wniosek po zawodach jest jeden. Jak jest gorąco warto dodatkowo stanąć i wziąć jakieś picie bo potem można ponieść gigantyczne straty. Sam wyjazd udał się fantastycznie, a w przyszłym roku trzeba zostać na cały weekend :)

III Maraton Liczyrzepy 2012

Sobota, 8 września 2012 · Komentarze(10)
Kategoria <150km, kajo, maraton
Z Wrocławia jedziemy moim autem, zabieram Piotrka (suchego), Piotrka (cukra), i Pawła (g0re), ArturŚ ma jechać swoim autem, a ArturG startował po 7 rano z gigowcami. Na miejscu jest też Kasia. Jedziemy jakieś 2 godziny, pogoda nie rozpieszcza bo leje cały czas. Za to mamy czas obgadać nasze grupy startowe.

Ja jadę pierwszy, szybka analiza i wszystko wskazuje na to, że jesteśmy tylko z Marcinem (Krzywy) i reszta nie utrzyma koła. Za mną startuje Paweł z Rasałą i Adrianem Brychcy, który powinni mnie szybko dojść, a po nich Suchy, a w następnej grupie Cukier. Stwierdziłem, że jak Piotrek skasuje te 10 minut do mnie to rzucam rower w krzaki (uczę się od Artura ;D).

Szykujemy się przed startem, z prawej Adam.


W Podgórzynie ArturŚ nie pojawia się na starcie, my się szykujemy, ale pada i morale jest niskie. Adam który parkował obok nas po rozpakowaniu spakował się i powiedział, że nie jedzie. Po drodze spotykam jeszcze Mikołaja (Virenque).

Trzeba wiedzieć jak na starcie się ustawić ;)


Pierwsze metry i z 10 zostaje 3.


Na linii startu rozmawiam z Krzywym i ruszamy. Po wyjściu z zakrętu prowadzę, spokojnie 40 na rozkręcenie nogi bo rozgrzewki nie zdążyłem zrobić, ale po chwili jest tylko Marcin ze swoim kolegą. Jednak kawałek dalej gdzie zaczyna się podjazd jedziemy we dwóch. Podobne tempo i można pogadać ;) Pierwszy podjazd robię na 90% HRmax, a na zjeździe prowadzi Marcin, jedziemy bardzo asekuracyjnie, jest wąsko i morko. Na drugim podjeździe tempo trochę spada, teraz tylko 89% HRmax :D Gdzieś w połowie pojawia się sztywniejszy kawałek i Marcin odjeżdża mi na 100m (15km maratonu). Tak jedziemy aż do samego Karpacza, widzę go jeszcze na wjeździe.

W Karpaczu zwątpiłem jak jechać i skręcam w bok za jakąś różową strzałką. Coś mi nie gra więc wracam się trochę i rozglądam za innymi oznaczeniami na drodze, ale nic nie widzę. Decyduję się jechać główną i pytam ludzi czy tędy jechali kolarze. Po odpowiedzi twierdzącej cisnę w dół, ale blokują mnie auta, raz muszę stawać na pasach. Puszczanie maratonu przez Karpacz to jakieś nieporozumienie.

Cisnę dalej sam wyprzedzając kolejnych ludzi, a od startu było ich sporo, ale nikt nawet nie próbuję się dołączyć. Ciągle liczę że dojadę Marcina i pojedziemy razem. W Kowarach po skręcie na Okraj wyprzedzam kogoś z Interkolu (rozpoznaje go potem bo miał pomiar mocy w piaście :) ), jadę swoje nie przejmując się czasówką, ale widać że jest ciężej bo Okraj zrobiony już tylko na 86%. Na sztywniejszym odcinku (Droga Głodu?) dochodzi mnie pierwszy zawodnik, pytam się czy to Adrian bo z poprzedniej grupy to właśnie on mógł mnie dojść jako pierwszy. Potwierdza, zamieniamy kilka słów i odjeżdża. Pod koniec Okraju doganiam mnie Interkolowiec i jedziemy razem, po drodze zabieramy jeszcze Roberta Karonia (rower inny, taka szosa bez baranka ;) ). Wprowadzam grupę na górę i zjeżdżamy.

W połowie Okraju usłyszałem "O, znajomy z Zieleńca", i fota :D


Za mną Robert, kolega 139 jeszcze trochę się z nami utrzymał.


Conti GP 4000s świetnie spisywały się na mokrym, bardzo pewnie czułem się na zjazdach i cisnąłem dość mocno. Na dole jest ze mną już tylko Robert, wypuszczam go na krótkie zmiany żeby odpocząć i dowalam znowu. Dogania nas też Interkolowiec, ale wygląda już na mocno ujechanego, zgubimy go chyba na PŻ. Jestem miło zaskoczony bo Robert daje dobre zmiany. Tak gdzieś od 80km role się zmieniają i to Robert mocniej pracuje z przodu O.o

Tak też dopadamy Adriana, który stanął za potrzebą. Lecimy we 3, Adrian ujechał się goniąc przez 30km jakąś grupę i teraz spokojnie jechał naszym tempem dając zmiany na naszym poziomie. Koło 90km kryzys, siadam na kole i przez 10km walczę ze sobą żeby nie odpaść. Co jakiś podjazd Robert dokręca, miałem wrażenie, że próbuje mnie zgubić bo startowałem 5m po nim :) Na szczęście siły wracają i dołączam się do współpracy.

Prowadzi Robert, następnie ja, najwyższy Adrian. Pozostałych dwóch kolegów z Interkolu stwierdziło, że pokręcą razem i zostało.


6km przed metą był podjazd na którym Adrian zaatakował. Nie mieliśmy z czego odpowiedzieć, ale jak zaczął się zjazd nie odpuściłem i tak na jego końcu dogoniłem go łapiąc drodze jeszcze 4 zawodników. Ostatnie 4km przejechaliśmy w grupce.

Na kresce, a właściwie kablu.


Warunki były dalekie od idealnych, ale całkiem znośnie, tylko jakieś przelotne opady i mokra nawierzchnia. Jak to w takich warunkach było mijaliśmy przy drodze bardzo wielu zawodników zmieniających dętki. Myślę, że w miarę nowe opony uratowały mnie od takich przygód.

Jak zwykle wykres tętna pokazuje jak przebiegał wyścig... do 90km jestem z niego zadowolony ;)


Wyniki:Open: 9/169
M2: 4/26

Czasówka na Okraj:Open: 17/203
M2: 7/26
00:41:34.82


Cel zrealizowany, Top10 jest. O podium w M2 nie było mowy, wyprzedzili mnie Kolenda, Kozal i Brychcy. Nie moja liga :D

Krzywy dojechał na 7 miejscu z przewagą około 2 minut. Ciekawe jakbyśmy pojechali razem gdybym nie odpadł.

Na koniec coś tam zjedliśmy, pogadaliśmy, poznałem sporo nowych osób, i w końcu zabraliśmy się do Wro. Na miejscu byłem tak wykończony, że tylko zrobiłem i zjadłem obiad i o 20 poszedłem spać.

Jeszcze wyniki drużyny:
MEGA:
25 PIOTR RAKIEWICZ 04:15:47.84
29 ARTUR GACEK 04:18:23.57
70 PIOTR ANTCZAK 04:52:36.21

GIGA:
1 KATARZYNA DUGIEL 08:00:33.84


Wnioski? Za cienki jestem żeby pojechać mocno cały taki dystans, powinienem chyba na 90km startować :)

Zaliczyłem też jeden epic fail... zapomniałem napompować oponek przed startem, a kółka ostatnio jeździły 2 tygodnie temu na Amber, po sprawdzeniu manometrem z przodu i z tyłu jechałem na 5.5 atmosfer. Zorientowałem się zaraz po starcie bo czułem że kleje się do asfaltu. Krzyknąłem do Krzywego, ale on stwierdził że nie wygląda to źle, ro teraz mam nauczkę :D Patrząc na wyniki co najwyżej mogłoby dać mi to jedno więcej miejsce w open, ale to i tak duży znak zapytania.

kad. 89/129

Amber Road 2012

Sobota, 25 sierpnia 2012 · Komentarze(6)
Kategoria maraton, kajo, >30km/h, <100km
Husaria Szosowa wystawiła w tym roku na drużynową jazdę na czas Amber Road 2012 następujący skład:

Artur dalej zwany postem :)
Artur
Grzesiek
Piotrek
Tomek

Oraz w wozie serwisowym Darek z Marcinem. Skład zmieniał się kilkukrotnie, Marcin i Krzysiek się połamali na rowerach, a PiotrekA musiał wyjechać. Poratował nas za to Grzesiek.

Rano koło 8 pozbieraliśmy wszystkich po mieście i na dwa auta ruszyliśmy do Gostynia. Pogoda nie zachęcała, a przed samym Gostyniem była ulewa i wszystko mokre, na szczęście do naszego startu zdążyło obeschnąć. Po zeszłorocznym niepowodzeniu spowodowanym szorowaniem asfaltu plan zakładał poprawienie wyniku :D Artur ambitnie podał organizatorowi nasz szacowany czas przejazdu na 2:30:00 :)

Szykowanie sprzętu, pompowanie, pakowanie wozu serwisowego, maksowanie makaronu i stajemy na start. Rozpoczynamy rundą honorową przez Gostyń i kierujemy się na linię startu ostrego na Górze Zamkowej.


Od lewej ja, Post, Piotrek, Grzesiek, Artur.


Na początku mieliśmy jechać spokojnie tak żeby każdy się wkręcił, Piotrek daje 43km/h, Artur na swojej zmianie rąbie na 50. Ale ten odcinek mieliśmy z wiatrem. Tego dni podobnie jak rok temu wiało, choć troszkę słabiej, ~5m/s.


Nasza obstawa motocyklowa na małej zmarszczce.


Tempo było przyzwoite, kilka razy się porwaliśmy i trzeba było zwalniać. Najczęściej na zakrętach.


Po pierwszej godzinie mieliśmy przejechane 41.5km.


Kolejny ostry skręt.


Na trasie wyprzedziliśmy przynajmniej 10 innych drużyn. Jeden z miniętych rojów Szerszeni podkręcił trochę tempo i siadł na kole, ale po wyjściu Posta na zmianę już ich nie było.


Warp speed captain!


Problemy dla mnie zaczęły się koło 60km, Post podkręcił tempo, a ja będąc na zmianie po nim umierałem. Jadąc na jego kole tętno oscylowało w granicach 90%, do tego po jego długich zmianach ja musiałem dać jeszcze swoją. Siadało to dość mocno na psychikę bo nie byłem w stanie ani tak samo mocno, ani tak samo długo jechać na froncie.


Na kolejnych kilometrach wszyscy jechaliśmy po zmianach, ale to Post z Piotrkiem nadawali mocne tempo. Po kolejnej zabójczej zmianie Posta miałem już podziękować za jazdę, ale Piotrek rzucił, że za 3km nawrót i wiatr w plecy. Specjalnie to nie pomogło bo jak już powiało za ucho to tempo poszło jeszcze w górę. Szczególnie po minięciu tablicy "Gostyń 13km" :) Na 94km padłem i usadowiłem się na 5 pozycji nie dając zmian.

Nie miałem idealnej pozycji, przez co długa jazda na lemondce ograniczała moje płuca. Musiałem się "otwierać" żeby dotlenić lepiej organizm.


W Gostyniu był ładny zjazd.


Post chciał się bliżej zapoznać z barierką i krawężnikiem :)


Piotrek i ja zdecydowanie najlepiej pokonaliśmy ten skręt, Post odpalił i nas dogonił od razu. Do mety zostało niewiele, a dla drużyny liczył się czas trzeciego zawodnika więc zdecydowaliśmy się nie czekać tylko urwać każdą sekundę.


Post wchodził w zakręt pierwszy ale wyrzuciło go i dodatkowo wypiął blok, ja Piotrkiem finiszowaliśmy na kresce.


Chwilę za nami na metę wjechała Wrocławska Gazeta Kolarska (która wystawiła piekielnie mocny skład), startowali 14 minut po nas, ale na trasie nikt nas nie wyprzedził.

Jeszcze omawianie wrażeń :)


Ostateczny wynik:
Miejsce 14 Husaria Szosowa Wrocław 02:31:39.30 39.56 km/h

W tym roku konkurencja była bardzo mocna. Różnice w czasach niewielkie. 5 drużyn przed nami zamknęło się w 30s różnicy! Zwycięzcy wykręcili czas 2:14:11 co jest kosmicznym wynikiem. Nie do końca jestem zadowolony ze swojej jazdy, po tym 60km kiedy tempo podniosło się nie miałem wystarczająco siły żeby wesprzeć pozostałych tak jakbym tego chciał. Średnie tętno jednak mówi, że wiele więcej nie mogłem zrobić.

Po zawodach w Gostyniu był festyn i inscenizacja bitwy Napoleona z wojskami pruskimi. Piotrek postanowił się przyłączyć. Ognia! :D


A tu już ekipa po dobrze wykonanej robocie.


Teraz zostaje szykować formę na przyszły rok żeby poprawić ten wynik.

Zauważyłem, że jechał też Przemek Furtek, zwycięzca z Zieleńca na mega. Pojechał 2 minuty lepiej od nas.

IX Klasyk Kłodzki

Sobota, 28 lipca 2012 · Komentarze(11)
Kategoria <150km, >30km/h, kajo, maraton
Czyli Husaria Szosowa zdobywa Zieleniec
Oficjalnie Open Mega 15/130
M2: 5/19 z czasem 3:51:17

Nieoficjalnie 9/130
M2: 3/19 z czasem 3:44:37

Husaria wystawiła skład w liczbie 6 uczestników:

Kasia, ArturG, Marcin, Piotrek, Piotrek, Tomek

Do Zieleńca pojechaliśmy już w piątek po pracy, w 5 osób wpakowaliśmy się do auta PiotrkaA, w którego rodzinne strony jechaliśmy. Po odwiedzeniu biura zawodów z pomocą Kasi załatwiliśmy nocleg i pojechali do rodziny Piotrka na kolacje, gdzie też dostaliśmy wielki gar makaronu na następny dzień. W hotelu do dwójki wnieśliśmy jeszcze jedno łóżko i materac, a PiotrekA nocował w pokoju obok z innym zawodnikiem. Potem impreza w świetlicy i oglądanie otwarcia Igrzysk.

Wcześnie rano pobudka, PiotrekR i Artur mieli maksować śniadanie od 5 :D Ja zdążyłem jeszcze zmienić kasetę z 11-23 na 11-28 i pojechaliśmy na start. Artur z Kasią startowali o 8, Marcin 8:06, Piotrek chwilę później, ja o 8:26 i PiotrekA 8:40.

Piotrek (suchy) na starcie. Miał wirtualną kierownicę do wygodnej jazdy na giga :P


To chyba grupa startowa Marcina.


Ruszam mocno, reszta grupy siada na koło i zjeżdżamy, dalej już po zmianach, ale nie jestem zadowolony z tempa, niestety samemu niewiele szybciej bym pojechał a stracił wiele sił. W Czechach zaczyna się pierwszy podjazd (6km, ostatnie 5km @4.5%), zaciągam po równo z Przemkiem Furtek (275) chociaż wygląda na to, że jemu łatwiej przychodzi utrzymywanie tego tempa. Nie oglądam się za siebie ale wydaje mi się, że trochę osób już odpadło, a na podjeździe wyprzedziliśmy już całkiem sporo ludzi.

Po zmianie.


Moja grupa startowa. Jeśli się nie mylę 4 z prawej dość szybko odpadło, 4 z lewej (w tym widoczna tylko noga 275) pojechało dalej.


Żeby mnie nie kusiło do ryzykowania postanawiam puścić przodem resztę na zjeździe. Już po chwili widzę Marcina jadącego w przeciwną stronę, wygląda ok więc nie staję. Kawałek dalej mulda na zakręcie, która wszystkich nieprzyjemnie wyrzuca, prawdopodobnie tutaj leżał. Marcin wrócił na polską stronę i dopiero tam zadzwonił po pomoc. Skończyło się szyciu łuku brwiowego i opatrunku na ręce, wieczorem pojechał jeszcze do szpitala na prześwietlenie barku.

Następny podjazd (4km @3.5%) znowu jedziemy z 275 po zmianach i ponownie puszczam go przodem na zjazdach gdzie nie ryzykujemy choć wyprzedzamy kolejne osoby.

Kolejny podjazd (5.5km @ 4.3%, ale nachylenie mocno się wahało) powtarza schemat, wyprzedzamy kilku znajomych w tym Gosię z Trzebnicy i Tomka z Eski, nie wiem co się dzieje ale urywam 275, prawdopodobnie zwolnił z kimś pogadać. Wyprzedzam kolejny osoby, niektóre mnie rozpoznają dzięki blogowi na bikestats :) W tym Damian (sor, jeśli pomyliłem imię), który startował 4 minuty wcześniej. Razem wjeżdżamy na szczyt, ja staję na bufet on zjeżdża. Jechałem od startu taktyką na jeden pełny bidon i żadnego jedzenia, więc już na 30km tankowałem i zbierałem jedzenie, ale wszystko zajęło jedyne 27s.

Dość pewnie czuję się na zjazdach (może to przez wizyty w Alpach) i te 27s do Damiana kasuje raz - dwa. Niestety kiedy doganiam go na 50m przed serpentyną ten na zakręcie z niewiadomych mi przyczyn nie skręca, przestrzela zakręt, łapię trawę, potem przednie koło wpada do rowu, a on na szczupaka, twarzą ląduje prosto na metalowej barierce mini mostku nad rowem. Wygląda to tragicznie, Damian krzyczy że stracił zęby i tylko otwierając buzię zalewa wszystko krwią, do tego ma rozwalone kolano. Dzwonię od razu po czeską karetkę ale nie mogę się z Czechem dogadać. Zatrzymuje się Gosia Pawlaczek, daje jej telefon i dzwoni do organizatora. Osoby zjeżdżające z góry mówią, że kilka zakrętów wyżej też ktoś leży. Zostaje z Damianem, ale już chwilę później po górach niesie się sygnał karetki. Była gdzieś w dole i przy niej zatrzymał się Tomek z Cyklofanu z którym wcześniej jechałem, dzięki temu była pewnie dużo szybciej. Czekam aż Damian usiądzie w karetce i zjeżdżam dalej.

Czwarty czeski podjazd na 41km (4km @ 7.2%) i jadę cały czas sam, wyprzedzam z powrotem osoby, które mi odjechały. Organizm dobrze reaguje i jestem w stanie jechać na poziomie 86% HRmax, ja na mnie w górach kadencja też cudowna 80-90rpm.

Granica polsko - czeska po 4 zjeździe.


Zjazd miód malina, lecę szybko - po rozmowie z resztą drużyny wyszło, że mimo to zjeżdżałem jak mała dziewczynka tam :D Na jakiejś długiej prostce widzę około 5 osobowy pociąga, postanawiam ich dogonić. Niestety ta pogoń trwa aż 27km!, całość pod czołowy wiatr. Na zjeździe utrzymuję ponad 80% HRmax i co jakiś czas składam się maksymalnie aby zbić tętno. Co jakaś dłuższa prostka albo hopka widzę tą samą grupę, ale czuję bezsilność bo dystans pozostaje bez zmian. Na 22km pościgu aż wyciągam aparat żeby im zdjęcie zrobić, ale łapie tylko końcówkę chowającą się za drzewa.



Kończy się dobra droga i odbijam na Różankę. Kawałek później zaczyna się podjazd. Nie mija chwila i połykam tak zaciekle uciekający mi pociąg, poznaje jednego Szerszenia i Tomka z Eski. Kawałek zjazdu razem, ale potem im odjeżdżam. Później na prostce widziałem, że we dwójkę próbowali mnie gonić, ale w końcu odpuścili.

Dojeżdżam do Poręby (5km @6.5% ze sztywną drugą częścią +10%), noga dalej podaje i kasuje kolejnych zawodników, na stromej końcówce doganiam Tomka z Cyklofanu, z którym startowałem. Jeszcze chyba ze 2 osoby próbują się utrzymać i we 4 wjeżdżamy na bufet na szczycie. 5km Poręba zrobiona w równo 19 minut co daje średnią na poziomie prawie 15.8km/h, poniżej 10 spadłem na ostatnich metrach. Nie sądziłem że będę w stanie tak mocno pojechać pod sam koniec. Na drugim bufecie już ponad minuta, tankuje, zjadam owoce, grupa odjeżdża. Kilka machnięć korbą, dobre składanie się i są znowu moi :)

Końcówka Poręby i dogonieni przeze mnie zawodnicy (Tomek po lewej). Chyba było stromo bo na innych zdjęciach kolarze prowadzą rowery :P


Zebraliśmy jeszcze kilka osób, chyba było nas 7. Przez dużą stratę z wypadku czuję, że nie powalczę już o dobry wynik, ale postanawiam dać z siebie wszystko i urwać każdą możliwą sekundę. Daję bardzo mocne zmiany, tempo chyba jest dobre bo mało kto chce dawać zmiany. Starają się mi pomagać Tomek i jego kolega z Cyklofanu, raz na jakiś czas ktoś z pozostałych da króciutką zmianę, ale nawet to daje mi chwilę na regeneracje i pozwoli poprawić.

Na zdjęciu dopiero zauważyłem, że za nami jeszcze peletonik się zebrał :P


Mostowice.


Na wjeździe do Zieleńca jestem już na tyle ujechany, że grupka urywa mnie 1000m od mety. Nie jestem w stanie już z nimi walczyć choć powinienem bo Tomek startował ze mną i była to dla mnie pewna strata miejsca, reszta startowała nawet sporo po mnie więc nie byli konkurencją. Z przodu widzę, że zrobili sobie jeszcze finisz pod metą. Do Tomka straciłem 30s.

Szkoda finiszu ale nie wyglądam żeby coś we mnie zostało :)



Podsumowanie

Na finiszu byłem bardzo zadowolony. Wiem, że pojechałem na maksimum swoich możliwości i z każdego podjazdu byłem zadowolony. Nie chciałem ryzykować na zjazdach, ale znając trasę można było je zrobić znacznie lepiej. Jedyny odcinek gdzie faktycznie przydałaby się grupa, czyli zjazd z 4 podjazdu w Czechach aż do Różanki byłem zmuszony przejechać sam tracąc strasznie dużo sił. Szkoda też czasu który uciekł przy wypadku (prawie 7 minut) gdyż dałoby mi to 3 miejsce w M2. Jak się później okazało, partner z 3 pierwszych podjazdów, Przemek Furtek (275) wygrał Open więc mogło być dużo lepiej.

Husaria jednak wraca z tarczą gdyż w swoich kategoriach Kasia zajęła 1 miejsce, Artur 1, a Piotrek 3.

Organizacja zawodów bardzo dobra i do niczego nie mam zastrzeżeń. Obiad dobry (choć mało), do końca nie zabrakło owoców, ciasta i drożdżówek, podobnie picia i izotoniku. Trasa była oznaczona bardzo dobrze, a w jedynych miejscach gdzie miałem chwile zwątpienia ktoś stał i jak się zapytałem kierował. Jakość dróg fantastyczna, nie spodziewałem się. Jedynie Różanka to nieporozumienie i trasa nie powinna tamtędy przebiegać. Ponoć jest idealna alternatywa, ale zjazd jest tam tak niebezpieczny, że orgowie nie chcą tam puścić więcej ludzi (wypadek kilka lat temu).

Na 3 miejscu obok Piotrka Bartek Huzarski. [zdjęcie od Greten]


Huzar wystartował w KK na dystansie mega. Wykręcił najlepszy czas, skomentował, że jechał na 70% mocy. Z relacji ludzi jadących z nim w grupie: <na pierwszym podjeździe słyszymy "cyk, cyk... pium" i tyle go było> ponoć objechał ich jakby stali w miejscu, a on zjeżdżał z górki :)

Na koniec podziękowania dla PiotrkaA za transport... i niezapomniane doznania na drodze, powinienem z pulsometrem jeździć z nim :D Żaden wyścig nie podbije ci tak tętna jak TURBO BENZYNA :D

Kadencja jak na góry też super: 88/131

Na koniec jeszcze wyniki drużyny:

Giga:
Kasia 32/61 open i 1/1 w K2
Artur 7/52 open i 1/9 w M2
Piotrek (Suchy) 18/62 open i 3/9 w M2
Marcin DNF

Mega:
Piotrek 56/130 open i 19/32 w M3


I pucharki dla czołówki: Artur, Kasia, Piotrek.


Amber "wielka porażka" Road 2011

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · Komentarze(13)
Kategoria <100km, maraton, runner
Dzisiaj miała rozegrać się drużynowa czasówka w Gostyniu, zapisało się aż 40 drużyn co optymistycznie nas nastawiło bo było kogo objechać ;) Ekipa Husarii stawiła się w składzie Artur G, Artur Ś, Krzysik, Piotrek i ja. Z Wrocławia wyruszyliśmy rano na dwa auta i szybko byliśmy na miejscu, przygotowania i rozgrzewka zrobiona, mogliśmy startować, a byliśmy chyba w połowie stawki.

Wcześniej jeszcze podziwialiśmy sprzęt innych zawodników, a było na co popatrzeć, moja maszyna wyglądała przy nich jak składak z ubiegłego wieku... do tego znowu nie zdążyłem jej umyć :D

Narada wojenna.


Prognozy się jak najbardziej sprawdziły i cały czas wiał strasznie silny wiatr (7m/s według meteo). Początek mieliśmy z wiatrem więc poszło mocne tempo, na trasie nawet sporo kibiców biorąc pod uwagę amatorski format imprezy.

Tętno od początku w górnych granicach i spadać nie chciało, do tego od razu trafiły się dwa podjazdy, które alpejskimi nie były, ale przy utrzymanie prędkości na nich stanowiło spory problem. Na pierwszych kilometrach spada mi łańcuch na tyle niefortunnie, że muszę stanąć aby go założyć, na szczęście wszyscy na mnie czekają. Na 16km Krzysiek zaczyna przeżywać trudności, nie wiem dokładnie co się działo, ale najpierw czekaliśmy, a potem zdecydowaliśmy kontynuować we 4.

Start. Piotrek, ja, Artur, Krzysiek. Artur G schowany z tył.


I jedziemy.


Wszystko szło pięknie, wyprzedził nas team z Oleśnicy, który po tym manewrze albo zwolnił albo myśmy dostali dodatkową motywację bo utrzymywali się na 200-300m przed nami. Wiatr mieliśmy głównie boczny także cała trasa robiona na rancie na całym pasie ruchu.

Na 55km Piotrek prowadząc niespodziewanie zwolnił przez co od razu wjechałem w jego tylne koło, wylądowałem na asfalcie, szorowałem kilka metrów i wylądowałem na poboczu w trawie. Artur Ś. hamując przepalił tylną oponę i wylądował na moim rowerze. Artur nie miał jak jechać, ja naprostowałem koło względem kierownicy, rozpiąłem hamulec, naprostowałem obie klamkomanetki i lemondkę. Spod ciuchów przebijała już krew ale wolałem nie patrzeć co się stało. Skoro nic nie złamane to możemy chociaż skończyć ten wyścig. Wsiadłem na rower, wszystko mnie bolało, ale jechać się dało.

Lekko zdecydowanie nie jest.


Zostałem z Piotrkiem i Arturem G, który zresztą tydzień temu miał wypadek na treningu. Po tej krótkiej przerwie odezwało się jego kolano i po kilku kilometrach nie był już w stanie jechać. Około 64km zdecydowaliśmy się z Piotrkiem że sami dokończymy wyścig mimo, że na metę musi dojechać 3 zawodników. Chociaż sprawdzimy jaki czas moglibyśmy mieć.

Po chwili jednak droga skręca i dostajemy czołowy wiatr. Jak to się mówi, ciśniemy ostro, wszędzie pod i łzy, a na liczniku... dwadzieścia trzy... choć u nas było to 24 :D W Krobi czekał na nas Marcin z napojami bo wiedzieliśmy, że w takim upale nie przejedziemy o dwóch bidonach. Trochę był zszokowany widząc tylko nas dwóch, wyniku już i tak się nie dało zrobić więc stanęliśmy na kilka minut pogadać :)




Od 80km życie ratował nam motocyklista kłamiąc non-stop co do dystansu. Najpierw miało być 6km do mety, po 9km mówił, że już tylko 3 zostały, a po tych 3 okazało się, że jest jeszcze 5 :D No ale jakbym wiedział, że w tych warunkach mam przejechać jeszcze 17km to chyba bym zsiadł z roweru.

Na metę wjechaliśmy razem, ale Piotrkowi udało się urwać 0.08s ;) Zdecydowany plus dla organizatora za punkt medyczny bo dziewczyny były super :D Przebrałem się w same gacie, a one przystąpiły do działa, a co robić miały.

Jeszcze fotograf mnie uchwycił.


Artur Ś z Krzyśkiem stwierdzili, że wracając prosto do Wro, a my postanowiliśmy pojechać nad jezioro w Dolsku gdzie bawił się już Marcin z żoną Sylwią.

Piotrek.


Od lewej Marcin, Sylwia, Artur.


Wykresy z jazdy.


Wnioski z jazdy są takie, że potencjał duży jest, do wypadku mieliśmy średnią 37.3km/h, która myślę niewiele by nam spadła. Dodatkowo jazda we 4 odbiła się trochę na wyniku. Ku mojemu zaskoczeniu Krzysiek samotnie ukończył maraton, więc mieliśmy 3 zawodników i zostaliśmy sklasyfikowanie na 36/40 przed m.in. teamem "lejdis" i "old stars" :D Mimo wszystko mój czas z samej jazdy, 2:49, dałby 20 pozycję, a jadąc w 5 spokojnie bylibyśmy w top10. Za rok będzie okazja poprzeć te tezy dowodami ;)

Z ciekawostek dodam jeszcze, że wykręciłem najwyższe średnie tętno w historii, z dużym prawdopodobieństwem z pomocą wysokiej temperatury. Do momentu kiedy zostaliśmy we dwóch na 64km wynosiło ono 175bpm.

Kad. 89/146



Na koniec jeszcze link do rany wojennej, pleców już nie fotografofwałem :)
http://img690.imageshack.us/img690/6406/ranawojenna.jpg

VI Leszczyński Maraton Rowerowy

Niedziela, 29 maja 2011 · Komentarze(9)
Kategoria >150km, maraton, runner
Dzień zaczął się już o 4 rano, musiałem się szybko pozbierać i o 5 byłem już u Darka, który trochę zaspał. Potem szybko pojechaliśmy zgarnąć Tomka. Artur i Marcin jechali drugim autem. Pogoda nawet dopisywała, drogi były praktycznie puste więc do Leszna jechało się błyskawicznie. Na trasie minęliśmy kilka aut z rowerami i przed 7 zameldowaliśmy się na lotnisku aeroklubu. Było już pełno aut, wszyscy składali i pompowali rowery, ja znalazłem Artura i odebrałem od niego nasze numery startowe.

Przed startem znalazłem Artura i Marcina i odebrałem od nich nasze numery startowe.


Na starcie, całkiem z lewej Tomek, z tył w odblaskowej koszuli Jarek.


Za dużo czasu nie mieliśmy i na start wpadliśmy 2 minut przed naszą godziną odjazdu. Uzgodniliśmy z resztą osób, że jedziemy spokojnie. Znalazł się tam też Jarek, z który rok temu w Lesznie przejechałem większość maratonu. Na starcie fotki i ruszamy, koło 36km/h, ale widać że tempo dla reszty jest mocne i nie wszyscy chcą dawać zmiany. Starty w grupach 10 osobowych co minutę sprawiły, że na trasie zrobiło się dość ciasno. Błyskawicznie doganialiśmy grupy startujące przed nami. Minęliśmy trzy kiedy dogonił nas bardzo szybki pociąg. Podłączyliśmy się, ale tempo nie spadało poniżej 40, właściwie to utrzymywało się na poziomie 42-43km/h.

Jazda była ostra i powoli ludzie odpadali z grupy, z 6 grup startujących przed nami wyprzedziliśmy 5. Przed nami została jedna w której ponoć jechali faworyci do wygranej w open. Po godzinie jazdy mieliśmy już ponad 40km, a w grupie zostało nas 9, wszyscy znajomi odpadli. Jazda była tak ostra, że nie miałem kiedy się napić nie myśląc nawet o jedzeniu. Kanapkę jadłem na dwie tury przez 2km :D Zmiany co 10-15s i żadnego zwalniania. Z nadzieją wypatrywałem znajomej 11% grórki. Jak przewidywałem nie wytrzymałem tam tempa i odpadłem. Trochę ponad 60km i średnia 40.1km/h. Na szczęście z przodu odpadł jeszcze jeden gość, który zaczekał na mnie.

W rozmowie wyszło, że jechałem w kolejnej grupie kandydatów na wygraną, która na dodatek cisnął w nadziei dojścia tej pierwszej. Kolega powiedział, że gdybyśmy ich doszli to wtedy zaczęłoby się prawdziwe ścigania, ataki i pościgi. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu tracić sił na ostrą jazdę i czekaliśmy na kolejny pociąg. Tak przejechaliśmy 30km ze średnią 31.7km/h, przy okazji stanęliśmy na punkcie żywieniowym, całe 97 sekund :)

W końcu dogoniło nas kilka osób, w tym Artur i Tomek, a kawałek dalej jeszcze szybciej przemknęła koło nas Harfa Harryson. Gaz do dechy i udało się złapać koło. W całym peletonie mogło być ze 30 osób, w tym na przedzie Harfa i ESKA BGŻ Team, my bezpośrednio za nimi. Podstawa to dobre miejsce w peletonie, nie chciałem ryzykować, że ktoś przede mną puści koło.

Harfa i Eska na przodzie.



Fakt jest taki, że Harfa i ESKA ciągnęli nas wszystkich przez 70km, co jakiś czas ktoś trzeci znalazł się na chwilę z przodu. Sielanka to jednak nie była. Silny boczny i czasami czołowy wiatr sprawiał, że utrzymanie się na kole było sztuką, tętno 160-170 było normą. Do tego każdy zakręt to było hamowanie, a potem ostry sprint i pogoń, kilka razy niewiele brakowało a bym puścił koło. Ranty ustawiane były na całą szerokość drogi, chowane tylko kiedy coś nadjeżdżało z przeciwka, a niejednokrotnie zmuszaliśmy auta do zatrzymania się. Kiedy jednak nie mieściłem się na rancie czułem się jakbym pracował na czele grupy dając z siebie wszystko.

Prywatny punkt żywieniowy Harfy. Ciekawiło mnie dlaczego reszta staje?


Wiedziałem, że na 140km będzie długi podjazd, miałem nadzieję, że uda się wytrzymać i nie odpaść z grupy. Dodatkowo pojawił się jakiś kolega Harfy, który nie startował w maratonie. Gdyby zaczął się podjazd to on był na zmianie i zaczął niszczyć peleton. Dawałem z siebie wszystko, nogi paliły jak diabli, ale udało się utrzymać. W pewnym momencie musiałem zrzucić na małą tarczę i spadł mi łańcuch, momentalnie ludzie zaczęli mnie omijać. Na szczęście szybko opanowałem sytuację i goniłem dalej. Obok mnie ciągle jechałem Tomek. Artur na początku podjazdu zjechał na koniec peletonu i nie miał przez to szans utrzymać się z nami. Przez to na ostatnich 20km straciłem do nas aż 6 minut.

Po podjeździe tempo poszło jeszcze w górę, Felty chciały się wymęczyć bo mieli między sobą finisz do rozegrania. Do tego zachęcili resztę ludzi do wyjścia na zmiany. Na finiszu udało mi się lepiej wejść w ostatni zakręt i znalazłem się na mecie przed Tomkiem, myślałem, że został bardziej z tył, a na końcu okazało się, że wjechaliśmy z identycznym czasem na metę :)

Ostatecznie udało się zająć 49/223 w OPEN na 160km i 13/30 w M2.

Na trasie był też drugi punkt żywieniowy, ale gdzieś go przegapiłem, było tak ostro, że nawet nie rozglądałem się na boki :D

Z występu jestem bardzo zadowolony, liczyłem na czas 4:40, a wyszło lepiej, różnica względem zwycięzcy to niecałe 6%. W porównaniu do zeszłego roku czas lepszy o 32 minuty. W czwartej dziesiątce wyścigu czasy prawie identyczne, od 4:25 do 4:26 :)

Na mecie miałem przyjemność poznać osobiście Klosia i Jarzynę :)

Omawianie całego maratonu przy makaronie po zakończonym ściganiu :)


Uwagi do samego maratonu:
- oznakowanie trasy mogłoby być trochę lepsze, znałem już trasę więc mi akurat nie sprawiły problemów;
- jedzenia na mecie bardzo mało, ale z drugiej strony bardzo niskie wpisowe;
- punkt żywieniowy bardzo dobry;
- puszczanie dużych grup w małych odstępach daje wrażenia prawie jak na wyścigu :)


Podział na okrążenia:
- 60km, 40.1km/h, hr 167
- 31km, 31.7km/h, hr 153
- 72km, 36.6km/h, hr 153

Na koniec jeszcze wyniki znajomych:

49 TOMASZ (ja) HUSARIA SZOSOWA M2/13 (M)49 04:26:01
50 TOMASZ M2/14 (M)50 04:26:01
55 ARTUR HUSARIA SZOSOWA M3/13 (M)55 04:32:08
59 MACIAŚ TOMASZ SR CYKLISTA KLUCZBORK M4/14 (M)59 04:34:53 (razem jechaliśmy większość Radkowa)
84 MARCIN HUSARIA SZOSOWA M2/20 (M)84 04:51:10
105 DARIUSZ HUSARIA SZOSOWA M2/22 (M)104 05:07:25


Trasa i wykresy.


Najlepsze zostawiam na koniec ;) (z galerii pepe)

Klasyk Radkowski

Sobota, 7 maja 2011 · Komentarze(5)
Kategoria runner, <150km, maraton
38/110 open mega (na 300m przed metą skurcz i o 6s przegrałem finisz z kolegą, tak by było 37 :) )
5/10 w M2

Było super, pogoda dopisała, organizacja dobra. Opis później, zdjęcia jak trafią do netu.





Żądło Szerszenia

Sobota, 30 kwietnia 2011 · Komentarze(7)
Pierwszy maraton w tym sezonie. Formy jeszcze nie ma, ale przygotowałem się dobrze, sporo wyjazdów w góry i trening na podjazdach, jeszcze nigdy tak mocno sezonu nie zaczynałem. Celem było wskoczenie do pierwszej setki i czas 4h oraz objechanie kolegów z teamu :D Ten ostatni wydawał się mało realny, ale trzeba być ambitnym.

W piątek Artur odebrał nam numery startowe, w sobotę o 7 byłem już u Darka, zapakowaliśmy auto i w drogę. Trzebnica była już pod oblężeniem rozgrzewających się kolarzy. Udało się znaleźć miejsce parkingowe koło Artura, kawałek dalej stanął Artur z Marcinem, po chwili dojechał do nas rowerem Krzysiek. Pozbieraliśmy i ruszyliśmy na rozgrzewkę na podjazdach, a potem na start.

Od lewej ja, Marcin, Krzysiek, Darek.


Artur nie mógł z nami wystartować bo organizator rozdzialił M2 od M3, a Artur G. startował 2 minuty przed nami. Przez Trzebnicę musieliśmy jechać z motocyklami, na jednym podjeździe Krzysiek tak szarpnął, że zrobiłem hr maxa wyścigu :) Poza miastem poszedł ogień i praktycznie od razu grupa się porwała, zostały 4 osoby z 10. Lecieliśmy 40, niestety jeden gość ciągle na swoich zmianch dokręcał do 45 co było strasznie męczące. Później okazało się, że zajął 27 miejsce w open. Tak wszystkich wyprzedzliśmy próbując dogonić pociąg jadący jakieś 400m przed nami. Po 26km i średniej 40km/h odpuściłem bo jednak nikt się do nas nie przyłączył i za często trzeba było wychodzić na zmiany.

Hr 190 :)


No i to był kluczowy moment dla mnie bo od tego momentu jechał praktycznie sam co chwilę wyprzedzając jakieś grupki, niestety nikt się za mną nie zabrał. Koło 50km dogonił mnie krótki pociąg, trochę z nimi pojechałem, ale jak po mojej zmianie poszło szarpnięcie to zostałem. Kolejny pociąg złapał mnie koło 70km, przed PŻ na podjeździe, nawet nie próbowałem łapać :D Chwilę później dogonił mnie Krzysiek, a jak stanąłem dolać wody to jeszcze Marcin. Teraz widzę, że te 3 minuty na PŹ to był ogromny błąd bo wody i tak by starczyło do końca.

Przy wjeździe na PŹ dogoniłem Michała (WrocNam) i zamieniliśmy kilka słów. Kolejne kilometry dalej jechałem sam, w końcu dogoniło mnie dwóch panów M6 jadących giga :D Jechliśmy spokojnie rozmawiając aż do pierwszy poważnych podjazdów gdzie ich zostawiłem.

Punkt kulminacyjny wyścigu gdzie według organizatorów ludzie będą prowadzić rowery (średnio 14%).




Na takim w miarę płaskim wyścigu ten podjazd robi wrażenie, ale jak ktoś jeździ w górach to wie, że spotyka się o wiele trudniejsze :) No to rozpęd, wysoka kadencja, potem cięższe przełożenie i na pedały, kilka osób wyprzedziłem, a na szczycie usłyszałem "Patrzcie, ten to jest mocny.", myślałem, że padnę ze śmiechu :D

Ostatnie 30km wyścigu było najtrudniejsze, ale trasa mi znana także spokojnie przejechałem. Trochę się zdołowałem jak ekipka M4 z Harfy mnie wyprzedziła jakbym stał w miejscu. A mieli numery 400+ także startowali ponad 30 minut po mnie :D

Na mecie zameldowałem się z czasem 4h 10m 21s co dało ostatecznie 158/464 w open mega.



158 258 TOMASZ M2/35 (M)157 04:10:21 32.35
Między czasy, miejsce, średnia:
02:35:25 / 162 [33.97]
03:00:49 / 166 [35.84]
03:21:14 / 163 [34.29]

Jak widać po międzyczasach i średniej ostatnie kilometry były najtrudniejsze. Tylko tam straciłem do Krzyśka aż 18 minut! Jak zaczęły się podjazdy Krzysiek awansował ze 117 miejsca na 87, ja z 162 na 158 :D

Popas. Od lewej Mateusz, Darek, ja, Krzysiek, Artur.


Z wystartowania w maratonie jestem zadowolony, ale już z wyniku nie. Zdecydowanie za mocno pojechałem początek, przez to później nie zabrałem się do wyprzedzających mnie pociągów co kosztowało mnie jakieś 5-10 minut. Na podjazdach natomiast czułem się bardzo dobrze i nie miałem żadnych problemów. Organizacja zawodów była idealna i do niczego nie mogę się przyczepić.

+ eskorta motocykli przez miasto
+ idealne oznakowanie trasy
+ poza jendym kawalekim nawierzchnia bardzo dobra
+ dużo bardzo dobrego jedzenia po wyścigu
+ po wyścigu można było brać wodę, banany, batony do woli
+ aktualne wyniki praktycznie po przekroczeniu lini mety
+ dobrze pozamiatane zakręty na zjazdach gdzie wcześniej był piach


Na koniec zostawiłem najważniejsze :D

57 ARTUR G M2/11 (M)57 03:42:52
87 KRZYSZTOF M2/17 (M)87 03:49:12
128 ARTUR Ś M3/28 (M)127 04:02:34
153 MARCIN M2/33 (M)152 04:08:15
158 TOMASZ M2/35 (M)157 04:10:21
275 DARIUSZ M2/39 (M)263 04:37:39

Jak widać trzeba wziąć się mocniej do pracy.

Dorzucę na pewno jeszcze jakieś zdjęcia jak tylko pojawią się w necie. Tymczasem jest już jeden bardzo fajny film z wyścigu. O 9:40 pojawia się tam Artur.