VI Leszczyński Maraton Rowerowy
Przed startem znalazłem Artura i Marcina i odebrałem od nich nasze numery startowe.
Na starcie, całkiem z lewej Tomek, z tył w odblaskowej koszuli Jarek.
Za dużo czasu nie mieliśmy i na start wpadliśmy 2 minut przed naszą godziną odjazdu. Uzgodniliśmy z resztą osób, że jedziemy spokojnie. Znalazł się tam też Jarek, z który rok temu w Lesznie przejechałem większość maratonu. Na starcie fotki i ruszamy, koło 36km/h, ale widać że tempo dla reszty jest mocne i nie wszyscy chcą dawać zmiany. Starty w grupach 10 osobowych co minutę sprawiły, że na trasie zrobiło się dość ciasno. Błyskawicznie doganialiśmy grupy startujące przed nami. Minęliśmy trzy kiedy dogonił nas bardzo szybki pociąg. Podłączyliśmy się, ale tempo nie spadało poniżej 40, właściwie to utrzymywało się na poziomie 42-43km/h.
Jazda była ostra i powoli ludzie odpadali z grupy, z 6 grup startujących przed nami wyprzedziliśmy 5. Przed nami została jedna w której ponoć jechali faworyci do wygranej w open. Po godzinie jazdy mieliśmy już ponad 40km, a w grupie zostało nas 9, wszyscy znajomi odpadli. Jazda była tak ostra, że nie miałem kiedy się napić nie myśląc nawet o jedzeniu. Kanapkę jadłem na dwie tury przez 2km :D Zmiany co 10-15s i żadnego zwalniania. Z nadzieją wypatrywałem znajomej 11% grórki. Jak przewidywałem nie wytrzymałem tam tempa i odpadłem. Trochę ponad 60km i średnia 40.1km/h. Na szczęście z przodu odpadł jeszcze jeden gość, który zaczekał na mnie.
W rozmowie wyszło, że jechałem w kolejnej grupie kandydatów na wygraną, która na dodatek cisnął w nadziei dojścia tej pierwszej. Kolega powiedział, że gdybyśmy ich doszli to wtedy zaczęłoby się prawdziwe ścigania, ataki i pościgi. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu tracić sił na ostrą jazdę i czekaliśmy na kolejny pociąg. Tak przejechaliśmy 30km ze średnią 31.7km/h, przy okazji stanęliśmy na punkcie żywieniowym, całe 97 sekund :)
W końcu dogoniło nas kilka osób, w tym Artur i Tomek, a kawałek dalej jeszcze szybciej przemknęła koło nas Harfa Harryson. Gaz do dechy i udało się złapać koło. W całym peletonie mogło być ze 30 osób, w tym na przedzie Harfa i ESKA BGŻ Team, my bezpośrednio za nimi. Podstawa to dobre miejsce w peletonie, nie chciałem ryzykować, że ktoś przede mną puści koło.
Harfa i Eska na przodzie.
Fakt jest taki, że Harfa i ESKA ciągnęli nas wszystkich przez 70km, co jakiś czas ktoś trzeci znalazł się na chwilę z przodu. Sielanka to jednak nie była. Silny boczny i czasami czołowy wiatr sprawiał, że utrzymanie się na kole było sztuką, tętno 160-170 było normą. Do tego każdy zakręt to było hamowanie, a potem ostry sprint i pogoń, kilka razy niewiele brakowało a bym puścił koło. Ranty ustawiane były na całą szerokość drogi, chowane tylko kiedy coś nadjeżdżało z przeciwka, a niejednokrotnie zmuszaliśmy auta do zatrzymania się. Kiedy jednak nie mieściłem się na rancie czułem się jakbym pracował na czele grupy dając z siebie wszystko.
Prywatny punkt żywieniowy Harfy. Ciekawiło mnie dlaczego reszta staje?
Wiedziałem, że na 140km będzie długi podjazd, miałem nadzieję, że uda się wytrzymać i nie odpaść z grupy. Dodatkowo pojawił się jakiś kolega Harfy, który nie startował w maratonie. Gdyby zaczął się podjazd to on był na zmianie i zaczął niszczyć peleton. Dawałem z siebie wszystko, nogi paliły jak diabli, ale udało się utrzymać. W pewnym momencie musiałem zrzucić na małą tarczę i spadł mi łańcuch, momentalnie ludzie zaczęli mnie omijać. Na szczęście szybko opanowałem sytuację i goniłem dalej. Obok mnie ciągle jechałem Tomek. Artur na początku podjazdu zjechał na koniec peletonu i nie miał przez to szans utrzymać się z nami. Przez to na ostatnich 20km straciłem do nas aż 6 minut.
Po podjeździe tempo poszło jeszcze w górę, Felty chciały się wymęczyć bo mieli między sobą finisz do rozegrania. Do tego zachęcili resztę ludzi do wyjścia na zmiany. Na finiszu udało mi się lepiej wejść w ostatni zakręt i znalazłem się na mecie przed Tomkiem, myślałem, że został bardziej z tył, a na końcu okazało się, że wjechaliśmy z identycznym czasem na metę :)
Ostatecznie udało się zająć 49/223 w OPEN na 160km i 13/30 w M2.
Na trasie był też drugi punkt żywieniowy, ale gdzieś go przegapiłem, było tak ostro, że nawet nie rozglądałem się na boki :D
Z występu jestem bardzo zadowolony, liczyłem na czas 4:40, a wyszło lepiej, różnica względem zwycięzcy to niecałe 6%. W porównaniu do zeszłego roku czas lepszy o 32 minuty. W czwartej dziesiątce wyścigu czasy prawie identyczne, od 4:25 do 4:26 :)
Na mecie miałem przyjemność poznać osobiście Klosia i Jarzynę :)
Omawianie całego maratonu przy makaronie po zakończonym ściganiu :)
Uwagi do samego maratonu:
- oznakowanie trasy mogłoby być trochę lepsze, znałem już trasę więc mi akurat nie sprawiły problemów;
- jedzenia na mecie bardzo mało, ale z drugiej strony bardzo niskie wpisowe;
- punkt żywieniowy bardzo dobry;
- puszczanie dużych grup w małych odstępach daje wrażenia prawie jak na wyścigu :)
Podział na okrążenia:
- 60km, 40.1km/h, hr 167
- 31km, 31.7km/h, hr 153
- 72km, 36.6km/h, hr 153
Na koniec jeszcze wyniki znajomych:
49 TOMASZ (ja) HUSARIA SZOSOWA M2/13 (M)49 04:26:01
50 TOMASZ M2/14 (M)50 04:26:01
55 ARTUR HUSARIA SZOSOWA M3/13 (M)55 04:32:08
59 MACIAŚ TOMASZ SR CYKLISTA KLUCZBORK M4/14 (M)59 04:34:53 (razem jechaliśmy większość Radkowa)
84 MARCIN HUSARIA SZOSOWA M2/20 (M)84 04:51:10
105 DARIUSZ HUSARIA SZOSOWA M2/22 (M)104 05:07:25
Trasa i wykresy.
Najlepsze zostawiam na koniec ;) (z galerii pepe)