Piotrek zaproponował wyjazd do Jelcza na ich ustawkę żeby sprawdzić co tam się dzieje. Dołączył się jeszcze Arek i o 18 już parkowałem auto w Jelczu. Zebrało się ponad 20 osób łącznie z Orlikami, a za nami na skuterku od pewnego momentu jechał trener :) Miejscowi mówili, że po sobotnich harcach będzie dzisiaj spokojnie na co Piotrek im powiedział, że wpadliśmy sprawdzić czy warto przyjeżdżać... podziałało :D
Kiedy zaczęła się zabawa było wszystko czego można było chcieć, a nogi paliły niemiłosiernie. Z przodu pracowali Arek i Piotrek robiąc takie zaciągi, że część osób z tyłu odpadała. Przez cały przejazd nie spojrzałem nawet na pulsometr, było to bez znaczenia bo ciągle była walka i jazda na maksa. Było sporo momentów gdzie zwalnialiśmy, ludzie się zjeżdżali a potem znowu ogień. Pod koniec z Piotrkiem rozprowadzaliśmy Arka na tablicę, na mojej zmianie wszyscy odpalili, ja zostałem, ale wyprzedził mnie trener i na kole skuterka szybko dojechałem do grupy. Fajna sprawa :) Piotrek zgarnął tablicę na Jelcz i wygrał bidon.
Ostatecznie bez wprowadzenia i rozjazdu wyszło 60km ze średnią 37.9km/h. Bardzo miła odmiana od pagórków. Według profilu było coś na trasie ale nie poczułem nawet.
Rano wstaliśmy dopiero o 9, a morale nie były zbyt wysokie :) Zdecydowałem się skrócić trasę o 40km i wyciąć 3 najtrudniejsze podjazdy.
Ruszyliśmy spokojnie kierując się tym razem inną drogą na Czechy. W Rusinie trafiliśmy na odnowiony dworek.
Znając trasę poprowadziłem chłopaków na niespodziankę... 12% ściankę chowającą się za zakrętem.
A potem dalej cieszyliśmy się czeskimi asfaltami.
Zaliczyliśmy bardzo przyjemny podjazd w stronę Karlovic i Vbrna wyprzedzając po drodze innych rowerzystów.
W tle ciągle pojawiał się Pradziad na którego dzisiaj się nie wybieraliśmy.
We Vbrnie zatrzymaliśmy się na obiad i uzupełnienie płynów :) a następnie skierowaliśmy się na Zlate Hory i 14% zjazd. Rozkręciłem mocno, ale Adamowi było mało i poprawił. Siadłem na koło i z niego wyszedłem uzyskując prawie 85km/h :) Dalej odbiliśmy drogą w stronę czeskiego wejścia na Biskupią Kopę. Tam na podjeździe dopadł mnie jakiś kryzys i chłopaki powoli się oddalali. Darek poczuł krew i zaatakował, trzeba było coś z tym zrobić :P Powoli doszedłem do Adama a następnie odpaliłem i lecąc +30km/h dogoniłem, minąłem i mocno odstawiłem Darka. Kosztowało mnie to bardzo dużo i do końca podjazdu walczyłem już tylko o utrzymanie przewagi. Na szczycie przełęczy i przy okazji zjazdu z Biskupiej Kopy spotkaliśmy Polaków z GoPro (będziemy gdzieś w youtubie ;) ). Podjeżdżali od Pokrzywnej i zjeżdżali na Czechy.
Następnie czekał nas bardzo długi łagodny zjazd gdzie można było puścić wodza fantazji. Na koniec już spokojnie do Równego rozkoszując się widokami i zerowym ruchem.
Od Rusina (Czechy) do Gołuszowic od kilku lat jest bardzo przyjemna dróżka.
Adam uchwycił z bliska jeszcze czeski kościółek na górce bardzo dobrze widoczny z Równego.
Do Wrocławia ruszyliśmy dopiero po 20. Na starcie zatrzymała nas policja z akcją "trzeźwość", przyczepili się że rowery na haku zasłaniają tablicę rejestracyjną, ale skończyło się tylko na pouczeniu.
Z Adamem i Darkiem wyskoczyliśmy na weekend nad granicę czeską z myślą o jeździe u południowych sąsiadów. Wyjechaliśmy rano z Wrocławia i przed 11 byliśmy już gotowi do jazdy. Pogoda przyzwoita, sporo chmur, które ochroniły nas od spalenia. Zaplanowana trasa zakładała dzisiaj tylko jeden prawdziwy podjazd - na szczyt Pradziada.
Zaraz po starcie wypatrujemy w oddali Pradziada.
W Czechach bardzo dobre asfalty, poniżej kawałek wielokilometrowego odcinka o nachyleniu 1.5%.
Po pierwszym większy podjeździe, za Hermanowicami w kierunku zjazdowym na Vrbno.
Od Vrbna zaczął się 2.5% podjazd do Karlovej na którym zrobiłem sobie tempówkę, Adam wjechał zaraz za mną.
Darek też dojechał... :)
Zatankowaliśmy wodę życia po którą planowaliśmy również wrócić po zaliczeniu szczytu.
Na samą górę podjeżdżało mi się średnio, 28 z tyłu za miękkie, 24 za twarde i tak przeskakiwałem na zmianę. Więcej nie mogłem z siebie dać i wyszło 37:01 (na jesień 34:23).
Darek walczy do końca.
Adam.
I dwa myśliwce. Nie dały rady, były po nas.
Po drodze mijaliśmy Szerszeni, a także kolarzy z Oleśnicy. Pamiątkowa fotka.
Następnie czekał nas zjazd. Niestety było bardzo dużo ludzi i zjeżdżaliśmy ostrożnie. Odbiliśmy sobie za to od Owczarni do parkingu na dole, średnia na tych 5km wyszła 67km/h. Adam nagrał zjazd:
Na dole zjedliśmy fantastyczny obiadek. Dodatkowo wpadli moi rodzice ze znajomymi.
Powrót moją ulubioną drogą, 75km wytracania wysokości z wiatrem w plecy. Cud malina :D
Adam zdobywa premię górską.
Rewelacyjne zakręty.
Na koniec zahaczyliśmy jeszcze o Głubczyce i małe zakupy napojów orzeźwiających, po czym zawitaliśmy do Równego na nocleg.
Wieczór był podwójnie udany bo dodatkowo odkryliśmy "PoloTV" na jednym z kanałów :D
Na starcie było z 15 osób, potem jeszcze się dołączyły. Do Czeszowa przelecieliśmy jakoś bez historii, tam bardzo wczesny finisz na tablicę i peleton wężykiem leciał +50. Później też nic specjalnego. Atak na premię górską na Skotniki, odpadłem i do końca mocna tempówka samemu goniąc oddalającą się grupę. Do Pasikurowic nie udało się skasować dystansu więc zarządziłem rozjazd. Tam Krzysiek wybierał się na wieczorny trening, dojechał jeszcze Cukier i trochę pogadaliśmy.
Po pracy wyskoczyliśmy na Srebrną Górę, chłopacy chcieli przypomnieć sobie podjazdy przed sobotnim startem. W składzie Piotrek, Piotrek, Darek, ja a na miejscu tymczasowy tubylec Artur.
Szykujemy się, mieszkańcy pobliskich domów widzieli "wszystko" ;D
Na starcie kilka kilometrów w celu spotkania Artura a potem ogień pod Srebrnę. Nogi zapiekły, a średnie tętno pod fort wyszło 94%. Artur nie pozostawił nam złudzeń, Piotrek trzymał mnie na dystans, ale na finiszu udało mi się skasować całość, coś ala Stelvio ;)
Artura zafascynował Fort, postanowił mu się przyjrzeć :D
Następnie zjeżdżamy i kierujemy się na Przełęcz Woliborską, jak dla mnie do zjazdów tereny fatalne, jakieś tam dziury, dużo piasku, żwiru, mokro. Scenariusz na przełęczy wygląda podobnie, Artur odpala, a Piotrek trzyma mnie na dystans, tym razem lepiej bo nie udaje mi się skasować. Ale też nie miałem pojęcia za którym zakrętem jest koniec i bałem się zaatakować mocno. Intensywność podobna jak na Fort.
Następnie pofałdowanym terenem kierujemy się na start. Cukier łapie kapcia i staje... ale za nami jechał bus który przypadkiem jedzie do Srebrnej. Tak Cukier wygrywa ten odcinek :) Ja nie znam trasy i odpadam na jednym podjeździe, okazuje się że za 200m był koniec. Kończy się to mocną tempówką. Na starcie podjazdu pod Srebrną mam chłopaków na widoku. Niestety drugi raz nie potrafiłem zrobić Fortu tak samo mocno i dużo straciłem (trzymałem tak z 88%).
Drugi postój na szczycie:
Potem zjazd i pakujemy się objadając Piotrka z Arbuza.
Artura podrzucamy do Ząbkowic i lecimy na Wrocław oglądając piękny zachód słońca nad Ślężą. Gdyby zjazdy były znośne pewnie miałbym kosmiczne średnie tętno, a tak to sporo spadało.
Z Darkiem i Piotrkiem wybraliśmy się w sobotę na Wzgórz. Jechało się fajnie, kilka mocniejszych ataków na podjazdach, a potem "regeneracja" w Trzebnicy przez co skrócił się troszkę trening :D Testowałem mocowanie kamery na kierownicę, wygodniejsze, ale trzęsie bardziej niż na głowie.
Trzeci trening whirlpoolowy. Znowu zjawiło się kilkanaście osób, 15, może więcej było na starcie. Od nas stały skład czyli Arek, Piotrek, Piotrek, Robert, ja i jeszcze Artur. Wiatr był dzisiaj bardzo mocny, według weatherspark 8-9m/s. W peletonie często można było się schować, ale na czubie było strasznie ciężko. Do Trzebnicy spokojnie, na Oborniki trochę mocniej, potem na rondzie krzyczą w prawo a ja prowadzę prosto… niby nie odjeżdżali szybko ale musiał się napocić żeby dojść. Do Pruśic tempo bardzo wysokie, profil opadający, wiatr tylny-boczny. Przez kilka ładnych kilometrów leciał za nami dostawczak +50km/h. Ogólnie przy bocznym wietrze było ciężko bo nie ustawiały się wachlarze. Do Trzebnicy szybki zjazd goniąc Artura, następnie wyjazd na Zawonię i zaczęły się problemy, Artur uciekł, a reszta zaczęła gonić. Na jednym niespecjalnie stromym zjeździe osiągnięty max. Cudem udało mi się dojechać z czołówką do Zawoni i premię górską na Skotnikach atakowaliśmy już tylko w składzie Whirlpoolowym + Tomek. Na górę wjechałem pod koniec, ale strata nie była bardzo duża.
Przed Skarszynem wyprzedza nas bardzo blisko mercedes i od razu hamuje. Część osób się zdenerwowała na tyle mocno, że jak dogonili gościa to przed wywleczeniem z auta broniła go żona jadąca jako pasażer :) Ja jeszcze zrobiłem zdjęcie auta i tablic i pojechaliśmy dalej. Przed Pasi na środku drogi rozbite auto, do tej pory nie mogę sobie wyobrazić co tam się mogło stać. Ostatnie 15km to już rozjazd, było strasznie zimno, a jak dojechałem do domu nie mogłem się rozgrzać, zasnąłem owinięty w koc oglądając highlightsy z Giro :D
2h 43m 92.2km 34 km/h 158/188 (80/95%) bpm 87/128kad
Wpadłem z chłopakami z teamu, ja kibicowałem, oni ścigali się :) Wielu znajomych się pojawiło, porobiłem kilka zdjęć na trasie, a Piotrek zamontował moją kamerkę na kierownicy. Niestety bez sztywnego przypięcia bardzo trzęsło. Wygrał od nas Mateusz Kryk, Arek był trzeci. W pierwszej grupie przyjechało jeszcze kilka osób z drużyny, na razie nie ma wyników open w necie. Kasia wygrała klasyfikację kobiet, nie dała im szans. Pogoda była piękna, na tyle że spaliłem sobie ręce, trzeba było chociaż bez rękawiczek jechać :D
Stawiło się kilkanaście osób, trasa taka jak zapowiedziana. Było zabawnie rozprowadziliśmy z kolegą sprint na Czeszów, a na Skotniki wturlałem się w środku stawki. Chyba wszyscy dojechali razem do Pasikurowic :) Piotrek coś filmował także może później dorzucę.
Przed startem była dodatkowa atrakcja, skoczek na wiadukcie który zakorkował połowę miasta :D
Jeżdżę od lipca 2007. Najczęściej można mnie spotkać w okolicach Wrocławia. Poza szosą dojeżdżam trekingiem do pracy. Trochę informacji:
największy dystans w grupie - 461,7km @ 31,66km/h (nad Bałtyk z Krzyśkiem "chris90accent")
największy dystans w pojedynkę - 260km @ 31.40km/h
największa prędkość - 84,1km/h - gdzieś w Alpach
największa średnia na odcinku 100km - 39.59km/h (Amber Road)
największa średnia na krótkim dystansie - 41.12km @ 40.08km/h
największy miesięczny dystans - 2025km
najwyższe zdobyte drogi:
- Passo di Stelvio 2758m
- Col du l'Iseran 2770m
- Cime de la Bonette 2802m
najtrudniejsze zdobyte szczyty:
- Monte Zoncolan
- Hochtor
- L'Alpe d'Huez
zaliczone kraje na rowerze:
- Polska
- Niemcy
- Austria
- Holandia
- Czechy
- Słowacja
- Włochy
- Szwajcaria
- Francja
- Monaco
- Chorwacja
- San Marino