L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m)

Piątek, 12 sierpnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria <150km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Tym razem mieliśmy trochę szczęście bo krążąc wieczorem po okolicy Allemond trafiliśmy na kemping i właściciela, który przejeżdżał rowerem koło wjazdu. Nareszcie ktoś znający angielski! Chwilę pogadaliśmy i doszliśmy do wniosku, że 5.62 euro od osoby to nawet dobra cena. Kemping był otoczony ze wszystkich stron drzewami, a po środku znajdował się plac wielkości boiska piłkarskiego.

Rano leniwie zebraliśmy się do drogi. Na celowniku mamy legendę szosowych podjazdów z Tour de France - L'Alpe d'Huez (1815m) oraz dwie przełęcze na jednej trasie - Col du Glandon (1924m) i sławny Col de la Croix de Fer (2067m). Zapowiadał się ból w nogach, a właściciel kempingu zapewnił nas, że po takiej trasie zostaniemy u niego na kolejną noc.

Na rozgrzewkę 9km po płaskim i jesteśmy w Le Bourg d'Oisans gdzie zaczyna się podjazd, na którym przesądzono losy wielu TdF. Podjazd faktycznie jest ciężki, początek stromy, potem łagodnieje, serpentyna na serpentynie. Od początku narzucam mocne dla siebie tempo i atakuję. Po drodze wyprzedzam ponad 30 rowerzystów, przynajmniej jeszcze raz tyle zjeżdża. Podjazd jest oblegany, na asfalcie widnieją napisy dopingujące zawodowych kolarzy. Wyprzedziło mnie dwóch kolarzy, dwóch dziadków :) z czego jednego dogoniłem przed metą, a z drugim próbowałem walczyć, ale tempo miał zdecydowanie za wysokie.

Po ponad 14km dojeżdżam do Alpe d'Huez, pojawia się jednak problem - gdzie jest meta? :D Błądzę po miejscowości i docieram na jej wylot gdzie droga pnie się dalej w górę, ale bez znalezienia finiszu. Zresztą nie tylko ja bo wszyscy kolarzy, którzy tu wjeżdżali stawali i zastanawiali się gdzie jechać. Jak na tak ważne miejsce dla kolarstwa powinny być zdecydowanie lepsze oznaczenia.Pół godziny później dojeżdżam do mnie Adam, który zrobił kilka dodatkowych kilometrów w poszukiwaniu mety :D On jednak ją znalazł i zrobiliśmy sobie małą sesję. Okazało się też, że Alpe d'Huez jest mekką dla downhillowców, znajdują się tam dla nich wyciągi oraz rozplanowane trasy zjeżdżające ze szczytu!

Pozorowany finisz na mecie L'Alpe d'Huez.


Poprosiliśmy innych kolarzy o fotkę przy znaku, chcieliśmy mieć dowód :D


Zjeżdżamy z L'Alpe d'Huez.


Okazało się, że również jechali do Allemond. Jeden z nich był managerem drużyny kolarskiej, mówił że ścigali się też w Polsce. Zapewniał, że droga którą teraz zjeżdżamy będzie malownicza i takowa była.


Tak się zająłem rozmową, że niewiele widziałem, dobrze że Adam zdjęcia robił.



Pod pretekstem fotografowania wioski i mnie... ;P


Decydujemy się na zjazd boczną drogą do Allemond. Był to strzał w dziesiątkę bo widoki z niej zapierały dech w piersi. Sam zjazd był genialny, bardzo szybki i dobrze wyprofilowany, ze świetnym asfaltem. Niestety na serpentynie widzimy dwa auta i dwóch kolarzy z czego jeden jest opatrywany. Wygląda na to, że ktoś próbował ściąć serpentynę. Niedługo potem minęła nas karetka na sygnale jadąca w tamtym kierunku.

Pierwszy zbiornik w drodze na Col de la Croix de Fer.


Z Allemond zaczynamy 28km wspinaczkę na Col du Glandon i dalej na Col de la Croix de Fer. Podjazd składa się z kilku sekcji. Zaczyna się łagodnie, następnie stopniowo narasta do 10%, dalej jest zjazd serpentynami i 11% podjazd, który po 4km łagodnieje. Po kolejnym zjeździe nachylenie utrzymuje się w granicach 7%. Średnie nachylenie samych sekcji uphillowych wynosi 6.4%, licząc również zjazdy 4.7%.

Początek wspinaczki na Przełęcz Żelaznego Krzyża. W oddali duży wodospad.


Siatka na rowerzystów... i faktycznie wyrzuciło mnie tu na zjeździe, dość stromo było.


Na początku podjazdu (przez prawie 6km!) miała miejsce zabawa sytuacja, Adam zatrzymał się na zdjęcie, ja odjechałem i stanąłem załatwić potrzebę. Adam wtedy mnie wyprzedził, okazało się - nie widząc mnie. Rzuciłem się w pogoń, ale trzymał się ciągle na dystans. Tempo szło ostre, a nachylenie było spore. Byłem w szoku że nie mogę go dogonić, widać postawił sobie za cel wygrać ze mną na Croix de Fer ;) W końcu jednak wyprzedza mnie inny kolarz, siłą woli łapię koło. Doganiamy Adama i na pełnym gazie wyprzedzam go. Ten dojeżdża do mnie i ze zdziwieniem pyta się co robię z tył oraz czy minąłem tego kolarza co go goni od początku bo już nie ma sił mu uciekać :D

Reasumując Adam myślał, że jestem z przodu i mu uciekam na szczyt przez co starał się mnie gonić z pełną mocą. Dodatkowo widział z tył jakiegoś goniącego go kolarza i nie chciał być wyprzedzonym. Ja z kolei byłem tym kolarzem, widziałem Adama i z całych sił starałem się go dogonić. Gdyby nie trzeci przypadkowym kolarz pewnie ta zabawa jeszcze trochę by potrwała :D Po całej tej akcji tempo kompletnie siadło, a ja kawałek dalej zarządziłem 15 minutowy postój na posiłek bo czułem, że poziom cukru spada niebezpiecznie nisko. Niestety nie miałem już batonów, tylko przygotowane wcześniej kanapki.

Tama drugiego zbiornika.


Ponownie zawitaliśmy pod nasz wodopój.


Jedno z piękniejszych zdjęć wyprawy, drugi zbiornik.


W oddali widać naszą trasę wspinaczki i Col du Glandon.


Tak dojechaliśmy pod Col du Glandon gdzie ratując swoje być albo nie być wypiłem Colę za 24zł! Jednak całkowicie mnie to uratowało bo cukru starczyło aż na powrót do auta ;) Ujechałem się dość mocno i nawet nie podejmowałem walki z Adamem o szczyty obu przełęczy. Z Glandona na Croix de Fer zostało już tylko dość malownicze 2.5km.

Pamiątkowe zdjęcie na szczycie.


I tu Col de la Croix de Fer.


Zdobyliśmy szczyt, ja zostawiłem swój rower na dole.


Tędy przyjechaliśmy.


Widoki ze szczytu.



Spodziewałem się, że ten sławny Żelazny Krzyż będzie trochę większy... ;)


Podsumowując widokowo droga na Col de la Croix de Fer jest najpiękniejsza z dotychczas zrobionych. Widoki ze szczytu również.



Zjazd natomiast równie fantastyczny jak widoki ;) Szybki, stromy, z delikatnymi zakrętami. Większość go zrobiłem siedząc na ramie i leżąc klatą na kierownicy w agresywnej zjazdowej pozycji, rower mknął jak rakieta, a co najlepsze nie trzeba było hamować. Niestety w lasach Garmin kompletnie gubił mi sygnał z satelitów. Powoli tworzy się mały ranking zjazdów, a ten wskakuje na pierwsze miejsce bo wypadł lepiej nawet od Iseran.

Końcówka zjazdu.


I nasze Allemond.


Wróciliśmy na kemping i poinformowali właściciela, że jednak zostajemy na kolejną noc. Jutro wcale nie zamierzaliśmy odpoczywać, ale jeszcze poprawić po dniu dzisiejszym...

Profil.


Podjazdy:
L'Alpe d'Huez - 14.37km @ 8.1%

Dystans: 14.37km
Podjazd: 1164m
Czas: 1:12:31
Avg: 11.9km/h
Tętno: 156/167
Kad: 67



Col de la Croix de Fer - 27.42km @ 4.7%

Dystans: 27.42km
Podjazd: 1697m
Czas: 2:07:55
Avg: 12.9km/h
Tętno: 140/168
Kad: 58



Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m)

Czwartek, 11 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Tym razem znaleźliśmy świetną miejscówkę na nocleg, na końcu wioski, przystrzyżona łączka pod lasem. Dzisiejszy cel to Col de la Madeleine (2000m) robiona przez Col du Chaussy (1533m). Dzień wcześniej Madeleine robiliśmy autem z drugiej strony, wyglądała mniej okazale niż dzisiejsza wersja rowerowa.

W końcu trafił się nam płaski odcinek (1-2%) na rozgrzewkę, szybko jednak wyprzedził nas francuski kolarz. Siedliśmy mu na koło, ale nie jechałem wiele szybciej więc dałem zmianę... z relacji Adama ponoć ledwo trzymał się na kole i musiał często na pedały stawać ;D Kiedy nasze drogi się rozchodziły minął nas z rogalem na twarzy i krzyknął "Merci!"... okazało się, że przez tą mocniejszą jazdę sporo przestrzeliliśmy nasz zjazd.

Trzeba było jechać spokojnie to byśmy nie zabłądzili ;]


Pierwszy cel to Pontamafrey-Montpascal gdzie zaczyna się wspinaczka na pionową ścianę. Znajduje się tam 17 serpentyn o średnim nachyleniu 8.5%. Pod koniec wyprzedził nas samochód teamowy, a potem kilku kolarzy. Młodziki miały trening na tych podjazdach, dawali ładnie pod górę, jak na wyścigu :)

Serpentyny widziane, a raczej niewidziane od przodu.


A tak wyglądają z góry. Zdjęcie znalezione w necie robione ze skalnej wspinaczki LINK.


Na Col de Chaussy!


Przez sporą część podjazdu mieliśmy po bokach przepaść.


5cm za mną znajdowała się przepaść, piono w dół.


Zjazd z Col de Chaussy był fantastyczny.


Po każdym zjeździe musi być podjazd, tym razem nie było inaczej.



Dajemy sobie chwilę na podziwianie widoków i ruszamy w teren.




Droga robi się co raz węższa ;)






Niestety wbrew nadzieją na 3km przed Madeleine trafił nam się terenowy zjazd. Adam mocno podkręcił tempo, a ja driftując próbowałem go gonić. W oddali widziałem, że po wskoczeniu na asfalt zaczyna ostro kręcić pod górę. Stało się jasne że chce mi uciec na szczyt. Puściłem hamulce i mocniej w dół pocisnąłem. Na asfalcie gaz do dechy i gonię, tylko coś ciężko idzie. Okazało się, że złapałem kapcia, jak się przekonałem dobiłem dętkę do obręczy i strzeliła, mimo mocnego ponacinania opony jednak całe. Zepsułem humor Adamowi bo myślał, że na 2km podjeździe dołożył mi 30 minut ;)

Pamiątkowe zdjęcie na szczycie.


Widok na stronę z której przyjechaliśmy autem.


A tu strona robiona rowerami.


Na szczycie starszy, grubszy, Francuz poprosił nas o rower bo chciał pozować żonie do zdjęcia :) Sam zjazd super! Mimo niewielkiej max. prędkości bardzo szybki, znowu wyprzedzona masa aut, a klocki starte o kolejne milimetry. Średnia na 18km zjazdu wyszła 50km/h.

Zapewne dziwi nasz widok w długich rękawach... tak w upale 30 stopniowym trzeba się odpowiednio ubrać. Niestety na Iseran słońce tak nas spaliło, że musieliśmy założyć koszule z rękawami oraz chusty zaciągnąć na same oczy. Szczęśliwie w każdej alpejskiej wiosce znajdują się wodopoje. Zanurzaliśmy ręce aż do ramion oraz całe chusty, i tak od wioski do wioski. Jak najbardziej zdało to egzamin.

Wspaniały parking, kuchnia, łazienka i ubikacja w jednym, do tego wyjątkowo w cieniu ;)


Dość późno pozbieraliśmy się i ruszyli w 80km podróż do następnego celu. Na jutro szykował się nam iście królewski etap!

Profil.


Podjazd:
Col de la Madeleine przez Col du Chaussy

1. 13.5km @ 7.5%
2. 8.1km @ 6.9%
3. 2.5km @ 7.6%




Po drodze zahaczyliśmy o Col du Glandon (1924m)



I ponownie uzupełniliśmy zapasy wody, tym razem na ~1600m.



Col de l'Iseran (2770m)

Środa, 10 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Kategoria <150km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Na dzisiaj przygotowaliśmy sobie ambitny cel Col de l'Iseran (2770m). Najwyżej położoną przełęcz z nawierzchnią bitumiczną w Europie, 12m wyższą od Passo di Stelvio. Nocowaliśmy pod Seez co oznaczało najkrótszą drogą 45km wspinaczkę z 890m na 2770m. Dla nas było to jednak mało i postanowiliśmy po drodze zaliczyć dwa inne wzniesieni... m.in. szlakami pieszymi :D Le Miroir (1398m) oraz Le Monal (1874m).

W drodze na Le Miroir.




Najpierw szybkie zakupy w Seez i szukanie dogodnego parkingu na auto. Początek naszej trasy pokrywa się z wznoszącą się drogą na Col du Petit Saint Bernard, z której zjeżdżamy po 3.5km. Tym samym zaczynamy ostrą wspinaczkę zostawiając D902 prowadzącą na Iseran w dole. Wybór wyśmienity bo ruch samochodowy żaden, a widoki cudne. W końcu musimy zaliczyć szybki zjazd do Sainte-Foy Tarentaise na D902 jednak po chwili odbijamy na 12 serpentyn prowadzących do stacji narciarsko-wypoczynkowej tej miejscowości.

Na jej końcu asfalt znika i zaczynamy offroad :) Wypada nam tego 10km, spotykamy samych pieszych wędrowców, od wszystkich słyszymy "Bonjour!" widząc lekkie zdziwienie na nasz widok :D

Serpentynowy offroad.


Cudne widoki na szlaku pieszym



Jedyny odcinek całej wyprawy gdzie musiałem podprowadzić jakieś 50m. Mimo mocnego dociśnięcia ciałem siodełka było tak stromo, że tylne koło boksowało w miejscu uniemożliwiając podjazd. Po asfalcie by się zrobiło ;)


Schronisko(?) na Le Monal.




I jeszcze co mieliśmy za plecami.


Tomek nie zasłaniaj domków ;D


Niestety co dobre się kończy i 15 serpentynami zjeżdżamy ostro w dół do D902. Stąd czeka nas już 28km wspinaczki główną drogą. W między czasie mijają nas dziesiątki motocyklistów. W Alpach jest ich najwięcej, więcej niż rowerzystów, więcej niż aut!

Ostatni widok przed w/w serpentynami.


Po drodze dojeżdżamy do zapory na jeziorze Chevrill, które omijamy 4 tunelami.



Zasilanie jeziorka.


W drodze na szczyt obracając się ukazują się nam takie widoki.


Im wyżej tym klimat bardziej się zmienia.


Droga zakrętami pnie się do góry na wprost nas.


Na szczycie jesteśmy po 60km, mimo pięknej pogody jest bardzo zimno. Od razu ubieram targany ze sobą strój zjazdowy, kręcę się jeszcze po okolicy podjeżdżając szutrówką jeszcze z 6 metrów wyżej. Poniżej krótki filmik pokazujący surowy klimat panujący na tak dużej wysokości.



Pamiątkowe zdjęcie.


I szybko wskakuję w strój zjazdowy.


Po sesjach zdjęciowych jesteśmy gotowi do powrotu. Oczywiście z wielkim bananem na twarzy bo czeka nas 45km zjazdu do auta :D Pierwsze 31km pokonałem ze średnią 51km/h, później nachylenie malało, a nawet pojawiały się kilku metrowe hopki. Ostatecznie powrót z góry do auta zajął na 1h 7m.

Zjazd malina, bije Stelvio na głowę, przy szczycie długie prostki na serpentynach gdzie bez skrępowania można się rozpędzać do woli, w niższych partiach prostki są praktycznie cały czas, należy tylko odpowiednio składać się w delikatnych zakrętach. Nawet nie pamiętam ile aut wyprzedziłem, tutaj podziękowania należą się kierowcą, którzy nas przepuszczali. Niestety niektórych trzeba było brać na pełnym gazie przy 70+ km/h. Na alpejskich zjazdach auto z rowerem nie ma szans :) Jak na razie Iseran to najlepszy zjazd naszego wyjazdu.

Po wszystkim trzeba było się zapakować i ruszać w drogę bo kolejne 100km było przed nami. Jeszcze fotka na przełęczy, która mieliśmy robić dnia następnego rowerami.


Adam nagrywał pokonywanie serpentyn, na filmie tego tak nie widać i też nie słychać, ale z tył w aucie wszystko latało :D


Profil.


Podjazdy:
Le Miroir - 9km @ 5.7%
Le Monal - 12.4km @ 7%
Col de l’Iseran - 28.8km @ 4.5%

Zjazdy:
Col de l’Iseran
Dystans: 45km
Czas: 1:07:19
Avg: 40.1km/h
Tętno: 128/166
Kad: 84


(chwilowo są jakieś problemy z climbbybyike)

Lago D'Orta

Wtorek, 9 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Wieczorem sporo czasu poświęciliśmy na szukanie miejsca na namiot, niestety nic nie mogliśmy znaleźć. W końcu zdecydowaliśmy się na ładnie przystrzyżoną łączkę na obrzeżach miasta. Teraz czekała nas nauka rozkładania nowego namiotu po ciemku. Tutaj chciałbym podziękować Piotrkowi bo od tego momentu jego czołówka towarzyszyła nam co wieczór :)

Jeszcze nie zaczęliśmy się dobrze rozbijać, a nadjechał patrol policji, widać było że ktoś dał cynk bo jechali powoli świecąc lampami po bokach. Zatrzymali się oślepiając nas... i odjechali. Sprawdziło się co Adam wyczytał, że we Włoszech nie można się rozbijać na dziko, ale policja nie reaguje :D

Pierwsza noc w namiocie.


Rano spakowaliśmy się i pojechaliśmy na punkt widokowy w... Ameno (!) przez który przejeżdżaliśmy dzień wcześniej. Zostawiliśmy tam auto i ruszyliśmy w trasę. Jak można było się spodziewać również tutaj mnóstwo kolarzy. Postanowiliśmy objechać całe jezioro dookoła i znaleźć miejsca do kąpania się.

Krajobraz z punktu widokowego w Ameno.


Pierwsze większe miasteczko.



Dojechaliśmy na przeciwległy brzeg jeziora. Za plecami mała wysepka na środku oraz w oddali kościół na punkcie widokowym Ameno gdzie stało auto.


Po drodze chcieliśmy znaleźć drogę nad samą wodę. Ponownie przekonaliśmy się, że Włosi nie mówią po angielsku bo nie dogadaliśmy się i zajechali w ślepą drogę... szkoda, że na szczycie :D Z drugiej strony był tam oznaczony szlak dla MTB ;) Plus był taki, że Adam wypatrzył jabłonie z pysznymi jabłkami.

Kiedy już dotarliśmy do tafli wody okazało się, że jedyna plaża jest płatna. Postanowiliśmy więc skorzystać z jednej z prywatnych plaż, których było tam mnóstwo, a która akurat nie była używana. Rowery przez płot i w dół do wody na piknik.



Następnie postanowiliśmy objechać cypel wcinający się w jezioro.


Za plecami wyspa na środku jeziora.


Drogi są naprawdę wąskie.


Ostatecznie niecałe 2km objechaliśmy nabrzeżem.


A to objeżdżaliśmy.


W aucie byliśmy dość szybko bo zdecydowaliśmy się ominąć przełęcze Św. Bernarda i jechać dalej na zachód (240km). Szybko wpadliśmy w Dolinę Aosty. Tak fenomenalnego miejsca jeszcze nie widziałem. Dolina jak dolina, a po bokach wysokie Alpy, dodatkowo pełno zamków i twierdz. Wisienką na torcie była Monte Bianco, która ukazał się nam na końcu doliny. Najwyższy szczyt Europy robi wrażenie.

Próby uchwycenia tego z auta.








Adam próbował coś nagrać, ale jakość jest bardzo słaba :(


Tu już na Małej Przełęczy Św. Bernarda (2188m). Dosłownie trząsłem się tam z zimna.



Oraz widok na Séez we Francji.


Po wielu poszukiwaniach udało się nam znaleźć miejsce na namiot, bez rewelacji i lekko pochyłe, ale dało się spać. I bardzo dobrze bo od jutra miały zacząć się wielkie góry.

Profil.


Lago Lugano

Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


W nocy dojechaliśmy nad Lago Como, okazało się, że całe wybrzeże jest pokryte miejscowościami. Wzdłuż jego linii biegły góry poprzecinane tunelami, na szczęście bez zakazów dla rowerów. Późna godzina uniemożliwiła nam dalsze szukanie miejsca na nocleg więc znaleźliśmy parking w Mezzagra i kolejną noc spędzili w aucie.

Od startu mieliśmy piękne widoki.



Postanowiliśmy się rozbić w Argegno po stronie Lago Como i przejechać góry do Lago Lugano gdzie zamierzaliśmy odpoczywać i się kąpać :) Były problemy ze znalezieniem miejsca na auto więc trochę podjazdu zrobiliśmy samochodem...

miejsce postojowe nie rozpieszcza, ruch był duży i nie można było stać obok auta :D


Jeziora miały dać nam trochę wytchnienia, ale mimo to było gdzie podjeżdżać, najpierw 6km @ 5.2%, potem 3km @ 5.4%. Na trasie mnóstwo kolarzy, nie dziwię się bo tereny są wyśmienite.

Zjeżdżając przeżywamy szok, trafiamy na 18% serpentyny! Na 670 metrach zjeżdżamy 100m w pionie. Hamulce ledwo dają radę, kawałek dalej szlaban i jesteśmy w Szwajcarii.

Sesja na serpentynach.




Po szwajcarskiej stronie jest jeszcze ładniej, lepsze Alpy im się trafiły niż Włochom ;)

Zaliczamy zjazd do miasteczka.



Gdzie ratuje nas fontanna z napisem, że woda nie jest do picia... żyjemy :D


Samo miasteczko ma strasznie wąskie uliczki.



Na szczycie ukazuje się nam Monte San Salvatore.


A potem samo Lago Lugano.



Zaliczamy dość stromy zjazd do Cantine di Caprina. 4.34km @ 9.1%. Na koniec nagroda.

Skok.


Ubranie magicznie samo zniknęło ;)


I daję na drugi brzeg sprawdzić czy coś ciekawego jest w Lugano :P


W drodze powrotnej Adam wypatruje ładne miejsce widokowe.


Odpoczywało się super, ale pora była wracać, serpentyny dały nam popalić. Ostatecznie zdecydowaliśmy się skrócić jazdę jadąc prosto do auta. Chcieliśmy się w końcu wyrobić i znaleźć miejsce na namiot bo spanie w aucie robiło się męczące. Mając dużo czasu ruszyliśmy w 100km podróż do Lago D'Orta.

Profil.


Passo di Stelvio (2758m)

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Niedziela przywitała nas przejaśnieniami i słońcem. Plan zakładał dojechania około 230km do podnóża Passo di Stelvio (2758m). Z uwagi na widoki i obniżenie kosztów postanowiliśmy omijać autostrady i cały wyjazd zrobić lokalnymi drogami. Widać nie tylko my bo na tych drogach ruch był dużo większy niż na autostradach :)

Zawsze po przebudzeniu chciałbym mieć takie widoki.



Przez cały wyjazd Adam specjalizował się w robieniu zdjęć z auta.


Na trasie gdzie się nie obejrzeć stały zamki, twierdze i warownie.



Niestety wraz z upływem kilometrów pojawiły się chmury i deszcz. Po drodze trafiliśmy na interesująco wyglądający podjazd: Passo Monte Giovo (2094m). Serpentyn było co nie miara, i mimo prawie ciągłej jazdy w chmurach i deszczu mijaliśmy dziesiątki kolarzy, od tej strony podjazd miał 15km @ 7.5%. Na szczycie widoczność była zerowa, autem trzeba było jechać 15km/h żeby czasem w nic nie uderzyć. Jest to jedno z tych miejsc w które koniecznie trzeba będzie wrócić rowerem.

Ostatecznie zatrzymaliśmy się w w Prato allo Stelvio, około 25km od szczytu. Akurat wtedy z góry zjechał kolarz do swojego auta, kompletnie przemoczony, a ze skarpetek wycisnął z litr wody. Najpierw jednak zdecydowaliśmy się zrobić obiad, gazowe palnik turystyczny i zapasy makaronu wiezione z kraju :D Następnie zapakowaliśmy na bagażniki wszystkie ciepłe ciuchy, a po Pradziadzie i elektrowni wiedzieliśmy jak się przygotować. Zresztą ani my ani rowery z cukru nie są, ba! nawet lubią potaplać się w wodzie ;)

Ani chwili wahania i około 16 start! Pierwsze 10km jedziemy razem po czym decyduje się zwiększyć tempo. Około 2000mnpm pojawiają się chmury, przez które nic nie widać, na szczęście po 2200m wyjeżdżamy z nich oglądając je w dole i po bokach. Mimo wcześniejszego deszczu aura nam sprzyja bo wszystko robimy na sucho.

Tunele i pierwsze serpentyny po łagodnym początku.



Wjeżdżamy w warstwę niskich chmur.


Podjazd miał być "na raz" ale wiedziałem, że na zjeździe nie zatrzymam się na fotki :)


Od tego miejsca we znaki dawał się bardzo mocny wiatr, mimot stałego nachylenia pod wiatr jechało się kilka km/h, po nawrocie na serpentynie przyśpieszało się często do 15-18km/h.

W oddali widać przełęcz i serpentyny, niby na wyciągnięcie ręki, w rzeczywistości było jeszcze 7km drogi! Serpentyny wydłużają ją niemiłosiernie.


Nareszcie szczyt. Wjechałem tam ubrany na krótko, miałem jeszcze dobrą pogodę, Adam chwilę później wjeżdżał w ulewie.



Po moim przyjeździe rozpętało się piekło, wiatr jeszcze wzmógł na sile, zaczęło lać, a odczuwalna temperatura przypominała mróz. Nauczka z Pradziada jednak dała owoce. Z torby wyciągnąłem zimowy kombinezon, podkoszulek z długim rękawem, kurtkę rowerową, drugą kurtkę rowerową, trzecią zwykłą kurtkę w której mógłbym wodę nosić, zimowe rękawice oraz zimową czapkę :D Tak ubrany na szczycie... dalej marzłem.

Kiedy Adam dojechał urządziliśmy sobie sesję zdjęciową.


Na szczycie zapadła decyzja, że nie jedziemy oryginalną trasą i wracamy prosto do auta tą samą drogą. Sporo skracamy, ale w takich warunkach jazda może być ciężka, a było już po godzinie 18.

Sam zjazd był koszmarny, stromo, same serpentyny, ulewa, zaciśnięte hamulce często nie pomagały. Dopiero poniżej 2000m można było trochę poszaleć. Kiedy siadałem na ramie i klatkę piersiową kładłem na kierownicy rower błyskawicznie napierał prędkości. Po drodze na ~2300m zatankowaliśmy jeszcze bidony z górskiego strumyka.

Podjazd:
Passo di Stelvio - 24.5km @ 7.4%

Dystans: 24.5km
Podjazd: 1880m
Czas: 2:23:43
Avg: 10.23km/h
Puls: 147/181
Kad: 56

Zjazd:
Avg: 36.1km/h




Kolejnym naszym celem były jeziora na północ od Mediolanu. Żeby było ciekawiej tym razem jazda bez GPSa, a nawigował z mapą Adam. Musiałem użyć przetwornicy do ładowania Garmina i komórki. Skierowaliśmy się na Szwajcarię, początkowe warunki nie były najlepsze.



Ale kolejne 220km w aucie zleciało szybko. Szwajcarskie przełęczy (+2000m) prezentowały się fantastycznie, a Maloja Pass jest wręcz fenomenalna i koniecznie trzeba będzie tam pojechać rowerami.

Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m)

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Kategoria <150km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Z Wrocławia wyjechaliśmy koło 16:30 w piątek, trasą na Monachium. Z uwagi na to, że było nas tylko dwóch zabraliśmy ze sobą co tylko przyszło nam do głowy :) Zdecydowaliśmy się zacząć od Wschodnich Alp i poruszać się na zachód. Nie chciałem tracić soboty na jazdę więc po pokoaniu austriackich tuneli i włoskich przełęczy o 4 nad ranem byliśmy w interesującym nas rejonie (około 1000km jazdy). Znaleźliśmy miejsce dla auta i do 8 urządziliśmy sobie drzemkę. Rano po raz pierwszy ujrzeliśmy Alpy... schowane w chmurach.

O świcie okazało się, że nocowaliśmy pod restauracją.


Na pierwszy ogień zdecydowaliśmy się wziąć Monte Zoncolan (1750m) w Alpach Karnijskich, legendę podjazdów szosowych, do 2003 roku uważany za zbyt ciężko przez co nie pozwalano tam się ścigać kolarzom.

Przed startem.



Szybki dojazd oraz parkowanie w Campolongo i zaczynamy zabawę. Kawałek podjazdu i długi zjazd, w pewnym momencie pojawia się tabliczka ostrzegająca o nachyleniu 16% na odcinku 800m, boję się na zakrętach przez co nie składam się, a mimo to uzyskuje ponad 82km/h! Adam rozpędza się jeszcze bardziej. Gdybym to powtórzyl znając już trasę padłoby 90 :) Ładne przywitanie Alpy nam przyszykowały.

Na trasie.



Chmury po starcie.


Wszędzie było pełno tuneli.



W Ovaro zaczynam podjazd na Monte Zoncolan, najtrudniejszy szosowy podjazd w Europie. Po dwóch rozgrzewkoych kilometrach wita nas brama z napisem "La porta per l'inferno" - Wrota Piekieł. Przy wjeździe nawet znajduje się elegancki kran z pitną wodą, prawda jest taka, że powinien być tak co 2km podjazdu bo bidony błyskawicznie schły. W pobliżu było zaparkowane włoskie auto i kręciła się jakaś kobieta. W pewnym momencie usłyszeliśmy "Dzień dobry!", widać usłyszała, że jesteśmy Polakami. Upewniła się czy chcemy jechać pod tą górę. Na wszystkie możliwe sposoby odradzała nam tego szalonego pomysłu, a ostatecznie stwierdziła, że musimy być mocni chcąc tam jechać :)

Serpentyny na Zoncolanie.


Wrota Piekieł.


O samym podjeździe można by wiersze pisać. Jak straszny jest to trzeba przekonać się samemu. Od "wrót" na szczyt jest 8km ze średnim nachyleniem 13.2%, najstromszy kilometr ma 20%! Pierwsze 2km to dla mnie średnia 4km/h i średni puls 182bpm, musiałem stanąć bo bym ekslodował.

Po 2km, Adam zostawił po sobie ślad na asfalcie :D


Później nie było lepiej, zaliczyłem wywrotkę, stromizna powodowała ciągłe podrywanie roweru i jazdę na tylnm kole, raz nie utrzymałem równowagi :) Później kilka razy próbowałem ruszyć, ale na 20% jest to prawie niemożliwe, zaliczyłem kolejną wywrotkę :D Kolejne kilometry to utrata równowagi i kilkukrote lądowanie na poboczu, opracowałem chociaż sposób ruszania pod górę. Nistety kompak 34-26 jest wielce niewystarczający. Adam na swoim MTB wykorzystał przełożeniem, których kupując rower nie zamierzał nigdy użyć (24-36). Po naszej (tej cięższej) stronie podjazdu chyba nie spotkaliśmy żadnych rowerzystów, za to na szczycie zrobiło się tłoczno. W trakcie całego podjazdu były wymalowane przeróżne napisy, głównie imiona i nazwiska sławnych kolarzy. Pozostałości tegorocznego Giro D'Italia.

Pod koniec znajdują się już tunele.


Końcówka.


Ponoć na szycie Monte Zoncolan trawa smakuje najlepiej... ja nie wiem, ale góra przeżywała oblężenie :D


Bohater drugiego planu? Wyczuła koleżankę w moim plecaku... bułkę z szynką :D


Jeszcze jeden widok w dół.


Sam zjazd na drugą stronę początkowo koszmarny. Strasznie stromy, a serpentyna na serpentynie, moje hamulce nie dawały rady, Adam na tarczach mógł sobie pozwolić na trochę więcej. Na szczęście niższe partie zaoferowały nam coś szybszego.

Rozjazd, po moście na Forcella di Lavardet, wzdłuż droga na Zoncolana.


Dalej trafiliśmy na 400m hopkę, której nawet nie zauważyliśmy ;) Nadłożyliśmy też kilometrów szukając sklepu, okazuje się, że znalezienie takowego we włoskich górch jest rzeczą niemożliwą. Włosi mają same bary, restauracje i pizzerie. W końcu wróciliśmy do Ovaro i rozpoczęliśmy wpinaczkę na Forcella di Lavardet (1542m), trasa o praktycznie zerowym ruchu.

Kierunek Forcella di Lavardet.


Przy braku sklepów życie ratowały wodopoje.


Na szczycie okazało się, że OviMaps niechętnie rozróżnia drogi asfaltowe... od czegokolwiek innego :D Trafił się zjazd po nawet sporych kamieniach, było jednak późno, a auto stało po drugiej stronie gór więc objazd odpadał. Adam czuł się tam jak w raju, żałował tylko, że ma slicki założone, ja za to zapodawałem na ściśniętych klamkach driftując to na lewo, to na prawo :D Droga okazała się jednak malownicza i nie żałowaliśmy ani metra zrobionego po kamieniach!

W bród!


Offroad.


Spotkaliśmy motocyklistów szukających jeziora. Stwierdzili, że zły rower wziołem... oni nie lepiej na tej drodze mieli :P


Widok na dolinę, w oddali most i schowane 14 serpentyn. Dodam, że trafiliśmy kilka dni później w miejce gdzie było ich więcej.


Oświetlony szczyt.


Piękne serpentyny.


Próby uwiecznienia wszystkiego na filmie.


Adam prawie się zabił robiąc te świetne zdjęcia ;D


Na koniec został nam już tylko zjazd do auta, z uwagi na późno godzinę wykorzystaliśmy pobliską fontannę jako łazienkę i kuchnię. Przerzuciliśmy wszystkie rzeczy na przednie siedzenia i kolejną noc spędziliśmy w aucie.

Profil trasy.


Podjazdy:
Monte Zoncolan - 8km @ 13.2%

Dystans: 8.06km
Podjazd: 1064m
Czas: 1:21:23 (z postojami około 1:40)
Avg: 5.9km/h
Puls: 163/184
Kad: 36 :D



Forcella di Lavardet - 23km @ 4.4%


Alpy 2011

Piątek, 5 sierpnia 2011 · Komentarze(9)
Kategoria Alpy 2011
Plan objazdu Alp zrodził się już jakiś czas temu, potencjlna ekipa zmieniała się wraz z możliwościami urlopowymi. Ostatecznie większość odpadła. Szczęśliwie się złożyło, że Adam właśnie zmienia pracę i cały sierpień ma wolny.

Plan wyglądał następująco, pakujemy rowery i podstawowe rzeczy w auto i jedziemy zdobywać najsławniejsze podjazdy naszego kontynentu. Nie jesteśmy niczym uwiązani, hotelem czy pogodą. Czysta partyzantka, gdzie dusza zapragnie :)

Na starcie zrobiliśmy listę potencjalnych miejsc, które byśmy chcieli przejechać, trasy próbowaliśmy układać wcześniej, ale życie i tak wszystko zweryfikowało. Skończyło się na nawigowaniu przez OviMaps z komórki :D

Pogoda była wspaniała, a widoki cudne, zrobiliśmy setki zdjęć i nagrali sporo filmów jednak nic tego tak nie oddaje, trzeba zobaczyć to na własne oczy. O dziwo często lądowaliśmy na szlakach pieszych i to właśnie te uważam za najpiękniejsze z wyjazdu.

Były niesamowite podjazdy, przerażające zjazdy, cudne jeziora i niegroźne wywrotki. Zapraszam do lektury opisów kolejnych dni w miarę ich dodawania.

Na zachętę :)





0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie

Praca

Środa, 3 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria miasto, praca, trekking
Odebrałem kółka, wyszło w sumie 35zł za oba. Ponoć prawie nie było przy nich co robić. Nieźle jak na 4 lata nieoszczędzania ich, niezliczoną ilość dziur, krawężników oraz jedno czołowe uderzenie w auto przy 45km/h :D Pancerne koła, chyba nowy rower kupię bez i te włożę :D

Praca

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria miasto, praca, trekking
Zostawiłem wczoraj po 16 kółka w Harfie na centrowanie, a o 18 dostałem smsa, że już są gotowe do odbioru... ciekawe ile mnie za to skasują? :)

Zapomniałem też dodać jak w górach sprawdzał się kompakt. Sprawdzał się genialnie na podjazdach, jak się robiło ciężej nie musiałem nic przepychać tylko wrzucałem lżejsze przełożenie, w sam raz na bardzo długie i męczące podjazdy. Na zjazdach za to ogromny minus, już przy 58km/h nie da się nic dokręcić :/