Wczoraj zadzwonił Artur i umówiliśmy się, że objedziemy trasę Żądła. Ku mojemu zdziwieniu na miejscu zbiórki pojawiło się 5 osób z Whirpoola, 3 Husarzy, 1 niezrzeszony. Drugi niezrzeszony wyprzedził nas autem i w Skarszynie przed naszym najazdem zdążył się przebrać i wskoczyć na rower :)
Tempo nie było mocne, ale silny boczny wiatr znacząco utrudniał jazdę. Krzysiek swoim zwyczajem przystąpił do akcji niszczenia peletonu co wielokrotnie mu się udawało :D
W Trzebnicy minęliśmy się z inną dużą grupą, chcieli żebyśmy jechali razem. Mieliśmy inne plany, oni ruszali na Wzgórza. Na trasie Żądła współpraca układała się dobrze. Po drodze zgubiliśmy kilka osób i ostatecznie kończyliśmy w 6-osobowym składzie. Zwiedziliśmy też Gruszczkę, koszmarny odcinek. Z mojego roweru zaczęły dochodzić dziwne odgłosy, teraz widzę, że rozkręciły mi się tam stery... koszmarny odcinek.
Po przetrzebieniu składu zaczęło się. Trzej Whirpoolowcy ładnie kręcili tempo bo w pewnym momencie zostałem z nimi sam. Około 115km zatrzymaliśmy się bo nie byliśmy pewni drogi. Zająłem się sprawdzaniem mapy, a po chwili przemknął Krzysiek i CSC (w takim stroju jedna osoba jechała). Whirpoolowcy za nimi a ja... tylko krzyczę że jednak mamy skręcić :D
No nic siadam i gaz za nimi. Grupka się połączyła i w piątek ostro na zmianach dają, a ja 200m z tył :( Krzyczę, ale nikt nie słyszy, Panowie nie czekają... nawet na nawigatora :) Dokładam do pieca, jadę cały czas w red zone i tak po 4.64km ze średnią 39km/h i HRmax wyjazdu doganiam ekipę i siadam na koło. Po jakiś 20 sekundach Krzysiek atakuje, nikt nie odpuszcza, a ja wypluwam płuca. Tym razem się udało, ale ciągle miałem w pamięci Leszno 2010 kiedy to na podjeździe odpadłem od 9-osobowej grupy i przez kilka km walczyłem +40 żeby ich dojść, nieskutecznie.
Najpierw byłem wściekły, że tak mnie chcieli załatwić, ale jak już jechałem sam naszła mnie ogromna satysfakcja, że ich złapałem :D
Zaraz po tym widzę że ich błąd nawigacyjny doprowadził nas do Dobroszyc. Krzyczę że będę jechał 20km, płaską trasą do Wro, ale reszta odbij na Zawonię. Znana już trasa przez Januszkowice cała rozjazdowo z mocnym wiatrem w plecy.
[ do progu tlenowego 3h 18m, natomiast 1h 13m powyżej ]
Prosto po pracy umówiłem się z Piotrkiem na przejażdżkę. On też wyznaczał trasę - płaska, w sam raz dla mnie :) Zaczęło się z wiatrem w plecy, a później bocznym. Leciało się całkiem przyjemnie aż do skrętu na południe i ostrego wiatru w twarz, tam mocno pracowaliśmy na krótkich zmianach. W Jelczu znowu nawrót i wiatr w plecy. Ten odcinek już rozjazdowo i towarzysko w tleniku z wiatrem w plecy i średnią 35km/h.
Przed Dobroszycami Piotrek rozprowadzał mnie do tablicy, V i HR max. Widać że jeszcze jakiś zapas był :)
Na inauguracje sezonu stawiła się cała ekipa Husarii Szosowej. Do tego ponad 20 innych osób w tym kilka z BS (Ziele, DrBike, Focus). Wyjechaliśmy z miasta dość sprawnie, na początku tempo było znośne, ale szybko zaczęło się rwanie. Wiele osób tego nie wytrzymało. Sam zaliczyłem kilka większych interwałów kiedy zrobiła się ogromna przerwa.
Kiedy wiozłem się na kole tętno było bardzo niskie, ale każde szarpnięcie powodowało skok o 2 strefy. Przed Lubiążem poszła ucieczka, z opóźnieniem postanowiłem gonić. Całą trasę Garmina miałem w kieszonce na plecach więc nie wiedziałem co robię. W domu sprawdziłem, że ciągnąłem wtedy równo 50km/h, na jakieś 100 metrów przed grupą wypuściłem Darka który dociągnął mnie :)
Potem jakoś szybko zleciało. Więcej można poczytać i pooglądać u Piotrka.
Wczoraj Darek zmienił mi łańcuch w Kajo więc mogłem wziąć nowy rower na kolejne testy. Jak poprzednio - różnica kolosalna względem Foxa, zaczynam dostrzegać większą sztywność i łatwość przyśpieszania, też kółka toczą się o niebo lepiej. (Licznik do nowego łańcucha -544,8km.)
Pierwsze 26km pod wiatr, średnia 27.4km/h, tętno 158 bpm.
Powrót z wiatrem, 22km, średnia 38.5km/h, tętno 166 bpm.
Rozjazd 4km.
Na trasie sporo kolarzy, najpierw wyprzedzona grupa 15, potem z przeciwka około 10, potem spotykane mniejsze grupki 3-4 osobowe, jak w lecie :) Miało dzisiaj być spokojnie, ale średnio wyszło. Muszę w końcu licznik z kieszeni na kierownicę dać żeby się lepiej kontrolować.
Dawno nie było żadnej sensownej jazdy, a dzisiaj pogoda trafiła się idealna. No może poza wiatrem bo wiał przeraźliwie. Najpierw planowałem góry, ale nie znalazłem chętnych, wyszło na całkowicie płaski etap.
Ekipa zebrała się spora, Adam, Darek, Krzysiek, Paweł, Piotrek i ja. Do Oleśnicy wiatr boczny, miotał nami jak sz... ;) Potem więcej czołówki co już było łatwiejsze do opanowania. Adam jednak stwierdził, że ma dość zamulania po asfalcie i wybrał dobrze sobie znane lasy w okolicy Bierutowa, cóż jego rower wyglądał jakby ostatnio z jakiś lasów wyjechał i nie miał czasu się umyć :P
Uścisk dłoni prezesów i jedziemy w różne strony :D
Dalej ciśniemy już ostro, może nawet za ostro jak na listopad. Nie zapominamy jednak o złożeniu hołdu w Namysłowie...
Pociskamy ładnie na zmianach, jestem w szoku odnośnie stanu asfaltów bo zdecydowania większość jest bardzo dobra.
O tej porze roku w pełnym słońcu przyroda prezentuje się fantastycznie. Trzeba w końcu zainwestować w coś lepszego niż komórka do zdjęć.
Następnie wyprzedziłem grupą i ostro wybiłem się na przód, chciałem zrobić fotkę naszego rantu bo prezentował się naprawdę dobrze, niestety zanim zrobiłem fotę grupa mnie minęła :D Skończyło się pozowanym rantem na przejeździe kolejowym przed Brzegiem.
Później odbiliśmy na Oławę i kierunek Wrocław co zapewniło nam wiatr w plecy. On na nasze nieszczęście w tak późno porę postanowił zelżeć. Mimo to w szeregach zapanowało totalne rozprężenie.
Do Wrocławia jechaliśmy raz szybciej, raz wolniej. Ciepło było praktycznie cały czas. Wyjazd udał się wybitnie. Dawno nie zrobiłem żadnego większego wypadu, a ten dostarczył mi samych pozytywnych wrażeń. Dzięki Chłopaki!
Dodam jeszcze że rowerek spisuje się super, szczególnie na sprincie do tablicy Namysłowa pokazał pazurki ;)
A tu jeszcze zdjęcia od Piotrka na którym się złapałem:
Miał być dzisiaj spokojny, krótki rozjazd po wczorajszym... nie wyszło :D Z Piotrkiem spotkałem się na wiadukcie, potem Artur G. czekał na nas w Pasikurowicach, z nim pojawił się nowy kolega, Marcin na MTB. Po chwili dołączył do nas Krzysiek i ekipa Husarii ruszyła do Trzebnicy zmasakrować Szerszeni ;)
Wszyscy dość mocno czuli nogi po wczorajszym, ale na szczęście Szerszenie zaczynają spokojnie. Jechało nas chyba ze 20, grupa na początku mocno się rwała, my oczywiście z przodu ;P Dużo czekania, zawracania i powolnej jazdy aby wszyscy doszli.
Za to jak już się rozkręciło to był ogień, jazda na maksa, krótki zmiany, czułem się prawie jak na wyścigu. Na początku Szerszenie wyglądały jak pszczółki, ale pod koniec pokazali, że jeździć potrafią. Do Trzebnicy dojechało nas chyba 10, w tym 4x Husaria i Marcin :)
Potem już tylko piwko i powrót do domu. Niestety Artura na zjeździe ukąsiła pszczoła w głowę, lekko odbił kierownicą, złapał pobocze i poleciał. Sprzęt trochę oberwał, ale na szczęście mu nic poważnego się nie stało.
Trzeba trochę potrenować wspólną jazdę przed TTT w Gostyniu. Dzisiaj we czterech, Artur G., Krzysiek i Piotrek. Wiatr przerażający, ale nie daliśmy się :) Pętelka na południe od Wrocławia, reszta to rozjazd i przejazd przez miasto.
Sam pomysł istniał odkąd jeżdżę na szosie, a ewoluował od 4 dniowej wyprawy :) Żeby doszedł do skutku musiało być spełnionych kilka warunków. Ciepło, krótka noc i pomyślny wiatr. Planowany na weekend był Pradziad, ale widzą idealne warunki nie mogłem nie spróbować. Kilka osób wyrażało zainteresowaniem takim wyjazdem, ale nastawiałem się na samotną jazdę.
W piątek pobudka o 6 i do pracy, potem w domu przygotowania, a koło 20 Krzysiek daje znać, że jedzie :)
Zapakowałem z 5kg bagażu na bagażnik i o godzinie 00:05 w sobotę wyruszyliśmy spod mojego mieszkania.
Uzbrojeni w czołówki (podziękowania dla Ryśka i Piotrka za sprzęt) przejechaliśmy całe miasto jadąc dk94 na Lubin. W nocy prawie zerowy ruch, a droga w idealnym stanie. Od początku zdecydowaliśmy się jechać na 5km zmianach. Jazda szła bardzo sprawnie. Za Lubinem po 102km robimy postój, sprawdzam a tam średnia 30.7km/h. Nie spodziewałem się takiego wyniku na nocnej jeździe. Postój kończymy po 25 minutach, ale dodatkowo się ubieramy bo jest zimno (13 stopni).
Jakoś po czwartej rano udaje mi się uchwycić wschód słońca. Jedziemy już dk3 na północ.
W Nowej Soli stajemy schować oświetlenie, ale jeszcze ani myślimy rozbierać się.
Niestety trójka przed Zieloną Górą zmienia się w S3 z zakazem dla rowerów dlatego jesteśmy zmuszeni objechać ten kawałek wioskami dokładając ponad 10km, na szczęście droga jest pusta, a asfalt bardzo dobry.
O 7 jesteśmy na 195km w Sulechowie. Robimy tu drugi postój, brak snu od 25 godzin daje o sobie znać. Szybkie zakupy, mrożona kawa i kładziemy się na parkingu Lidla. Ludzie dziwnie się na nas patrzą, jedna osoba podeszła zapytać się czy wszystko jest ok :) Podnosimy się, a tu okazuje się, że minęło 1.5h O.o
Zrobiło się już ciepło i można było zrzucić ciuchy, mój bagaż stawał się co raz cięższy, Krzysiek spróbował podnieść rower to jak zrobił rwanie podniosło się tylko przednie koło :D Dla sakwiarza taka waga to pikuś, dla szosowca to zwiększenia jej o prawie 100%. W końcu też pojawił się zapowiadany tylny wiatr. Do tej pory panowała idealna cisza.
Po drodze wypatrujemy ciekawy posąg, nie ma czasu na zwiedzanie dlatego tylko fotka z daleka.
Przed Skwierzyną mijamy auta stojące w korku... przez dwie pełne zmiany czyli jakieś 10km, a wszystko czeka do... ronda w mieście, jeszcze czegoś takiego nie widziałem :D W każdym razie raz z lewej, raz z prawej wszystko wyprzedzamy, wtedy osiągam też Vmax wyjazdu.
Na 281km, w Gorzowie Wielkopolskim robimy 3 postój, znowu rozbijamy obóz na parkingu Lidla, znowu wypijam mrożoną kawę (x2) i znowu mija nam tam ponad godzina!
Ruszamy i niespodzianka, za miastem jest od razu S3 po której nie możemy jechać. Na szczęście okazuje się, że wzdłuż nie biegnie stara trójka z idealnym asfaltem, szerokim poboczem i minimalnym ruchem! Jedziemy tak aż do rogatek Szczecin mijając pierwszego szosowca dzisiaj.
W międzyczasie na 340km trafiamy na... Lidla i ponownie uzupełniamy płyny bo przez temperaturę bidony szybko wysychają. Mogło to mieć też związek z tym, że tempo poszło w górę ;)
Za Szczecinem musimy jechać przez wioski, trochę bawię się nawigacją. Na 400km w Goleniowie robimy piąty postój przy sklepiku. Zaczyna też padać deszcz więc decydujemy się szybko ruszać dalej. Za miastem S3 zmienia się w 3 minus 'S' i od razu przyśpieszamy. Wyprzedza nas traktor, na którego koła szybko wskakujemy.
Jedziemy tak przez 17km, średnio 40km/h.
Niestety po 10km wjeżdżamy w obszar po wielkiej ulewie... tak, spod kół woda leci jak z prysznica. Szybka wymiana spojrzeń z Krzyśkiem i zapada decyzja, że nie puszczamy koła :D Po minucie i tak jesteśmy porządnie uwaleni więc nie robi już to nam różnicy. W końcu ciągnik jednak zjechał na parking, podziękowałem mu i dostałem odpowiedź :)
Już prawie Wolin i znowu zakazy dla rowerów. Zjeżdżamy z głównej i robimy fotę tego co wisi gdzieś w pobliżu.
Za miastem wskakujemy na trójkę by po chwili znowu zobaczyć znak zakazu. Tym razem olewamy to. Jedziemy cały czas przez lasy, droga jest kompletnie mokra, świec tak ostre słońce, że ledwo coś widać, do tego z mokrego asfaltu wszędzie unosi się para.
Brak błotników i jedziemy w większych odstępach.
Ostatecznie udaje się dotrzeć do zjazdu na Międzyzdroje i po kilku kilometrach świętujemy sukces!
Plan zakładał założenie koszulki Husarii i fotę w wodzie z rowerami nad głową, ale już mi się nie chciało :)
Krzyśkowi mało! Chce atakować Bornholm, rower nad głowę i daje ;)
Teraz zostało nam jeszcze znalezienie noclegu... zbliżała się północ, zbliżała się wielka burza (która trwała do rana), a nigdzie nie było miejsc. Krzysiek w niesamowity sposób uratował nas z tej beznadziejnej sytuacji i w końcu po 42 godzinach mogłem położyć się spać. Ale o tym już przy innej okazji ;)
Planowałem start o 00:00 i finisz o 20:00. Byliśmy 10 minut szybciej, liczyłem jednak wolniejszą jazdę, ale krótsze postoje. Jechało się super, a tempo po 400km było większe niż na starcie. Gdyby do celu było jeszcze 100km też byśmy przejechali. Mądra jazda z dobrym rozłożeniem sił i odpoczynkami zaowocowała. Nie było kryzysów, nie było problemów, po prostu połykało się kilometry.
Z ciekawostek mój Garmin w końcu przeszedł test wytrzymałościowy. Już o 18:00 pojawił się komunikat, że bateria jest rozładowana... a trzymała i zliczał wszystko aż do 20! To dłużej niż podaje producent.
O trasie nad morze myślałem zawsze "Płaska", teraz to zrewidowałem, krótkie nawet 5% podjazdy dawały o sobie znać.
Na koniec jeszcze mały bilans żywieniowy:
- 5 bułek z wkładką - 3 pączki - 4 batony - 2 jogurty - około 9 litrów płynów
Jeżdżę od lipca 2007. Najczęściej można mnie spotkać w okolicach Wrocławia. Poza szosą dojeżdżam trekingiem do pracy. Trochę informacji:
największy dystans w grupie - 461,7km @ 31,66km/h (nad Bałtyk z Krzyśkiem "chris90accent")
największy dystans w pojedynkę - 260km @ 31.40km/h
największa prędkość - 84,1km/h - gdzieś w Alpach
największa średnia na odcinku 100km - 39.59km/h (Amber Road)
największa średnia na krótkim dystansie - 41.12km @ 40.08km/h
największy miesięczny dystans - 2025km
najwyższe zdobyte drogi:
- Passo di Stelvio 2758m
- Col du l'Iseran 2770m
- Cime de la Bonette 2802m
najtrudniejsze zdobyte szczyty:
- Monte Zoncolan
- Hochtor
- L'Alpe d'Huez
zaliczone kraje na rowerze:
- Polska
- Niemcy
- Austria
- Holandia
- Czechy
- Słowacja
- Włochy
- Szwajcaria
- Francja
- Monaco
- Chorwacja
- San Marino