Jelenie Góra z Wrocławską Ekipą

Sobota, 21 sierpnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria <150km, runner
Wczoraj zadzwonił do mnie Artur, że organizuje wyjazd samochodami w górki. Zgodziłem się i od razu zostałem poproszony o wyznaczenie tras :) Przedstawiłem różne możliwości, wygrał wariant Jeleniej Góry. Rano po 6 wpadł po mnie Artur, zapakowaliśmy rowery i ruszyliśmy na zbiórkę na Aleje Karkonoskie. Na Podwalu ustawił się koło nas inny samochód, patrzymy a tam Darek i Paweł. Później na Alejach Karkonoskich mijamy jeszcze Krzyśka cisnącego od siebie 30km rowerem na zbiórkę :) Na BP po chwili zjawia się też autem Cezary. Umówiony był z nami jeszcze drugi Artur, czekamy na niego, ale się nie zjawia, a telefon ma wyłączony.

O 7:30 ruszamy, Artur prowadzi nas bardzo malowniczą drogę, która świetnie nadaje się na wypad rowerowy. Trasa ta przed Jelenią ma już wspaniała pagórki i co chwila widać tablice ostrzegające o bardzo ostrym nachyleniu. W mieście wbijamy na parking Kauflanda, składamy rowery i przebieramy się. Nastroje są bardzo dobre i o 9:30 ruszamy. Będąc nawigatorem wyprowadzam nas na Kowary z małym potknięciem, którego mam nadzieję nikt nie zauważył :D

Bojowe nastroje.


Na trasie spotykamy masę innych rowerzystów, z niektórymi rozmawiamy i jedziemy razem. W Kowarach odbijamy na Karpacz i podziwiamy Śnieżkę, która jest tam praktycznie na wyciągnięcie ręki. Ciągle pniemy się pod górę, ale dopiero w Karpaczu robi się bardziej stromo. Wspaniałe miasto, żeby je przejechać trzeba zrobić niezłą wspinaczkę. Ruch jest tam ogromny, jak w centrum Wrocławia...
również jak centrum Wrocławia wszystko stoi tam w korku :D

Nad głową Darka Śnieżka, tym razem bez śniegu.


Karpacz, czekamy na Czarka.


W pewnym momencie główna leci w prawo, a na wprost wyrasta nam asfaltowa ściana. Bez zastanowienia się atakujemy... mi udało się ujechać 70m, Darkowi 100, a Krzysiek pocisnął tak daleko jak się dało. Sprowadzając rower (bo jakbym spróbował zjechać to bym się już nie zatrzymał) obmierzyliśmy podjazd... ~19% :D

"Ściana płaczu".



Za Karpaczem cisnęliśmy na Szklarską przez Jezioro Sosnówka, ale popełniłem błąd nawigacyjny skracając trasę i omijając jezioro :( Zjazd mimo wszystko był fajny. Po 50km w Piechowicach musieliśmy trochę czekać, Czarek kompletnie odpadał, a w planach było jeszcze grubo ponad 100km do zrobienia. Okazało się, że jeździ on na rowerze od kilku tygodni. Trasa, którą ułożyłem była wymagająca dla nas, a co dopiero dla kogoś kto ma 200km w nogach. I tak należy mu się pełny respekt za to co przejechał z nami :) Artur jako organizator zdecydował się zostać z Czarkiem i pojechali razem prosto do Jeleniej.

Na szczycie w Karpaczu.



Podjazd do Szklarskiej kontynuowaliśmy już we 4. Krzysiek prowadził i narzucił bardzo mocne tempo. Następnie był niezadowolony, że nikt nie chce dać zmiany, ale my tam ledwo już jechaliśmy :D W planach była wspinaczka dalej na przejście w Jakuszycach, ale po tym zrezygnowaliśmy i odbiliśmy na Świeradów Zdrój... miało być z górki, a okazało się że musimy się wspinać aż do Zakrętu Śmierci.

Zakręt Śmierci.


Następnie mieliśmy płaski odcinek po kiepski asfalcie i ostry, bardzo długi zjazd nowo wylanym, oj działo się :D W Świeradowie plan był odbić na Zamek Czocha, myśleliśmy, że góry zostawiliśmy za sobą, a wyrósł nam tam 2.5km podjazd o średnim nachyleniu 9%, a na sporych odcinkach utrzymujących się na poziomie 11%. Zjazd nie był gorszy. Na zaciśniętych hamulcach jechało się 50-60km/h, puszczając je rower nabierał od razu dużo większej prędkości. Jeden z niebezpieczniejszych zjazdów jakie widziałem. Pradziad przy nim jest spokojniutki :D Od hamowania obręcze tak się nam rozgrzały, że na dole po zatrzymaniu się Krzyśkowi strzeliła dętka.

Zamek Czoch(r)a. Pan z biletami już wystawiał głowę żeby nas skasować :)



To już nie moje.


Od Tubylców dostaliśmy wskazówki jak lepiej dostać się na Zamek. Czy było lepiej ciężko mi powiedzieć, ale pierwszy raz zdarzyło mi się, że na elektronicznych mapach były drogi, których nie było w rzeczywistości :D Na Zamku mała sesja, niestety wstęp kosztował 12zł więc zdjęcia tylko z daleka, poza tym odbywało się tam wesele. Nad Jeziorem Leśniańskim mijaliśmy piaszczystą plażę, ekipa chciała się zatrzymać, musiałem ich pogonić bo czas nam się powoli kończył.

Rynek w Gryfowie.


W Gryfowie wpadliśmy na główną drogę do Jeleniej, ale na szczęście zgodnie z planem udało mi się znaleźć odbicie na Pilchowice. Po drobnych konsultacjach z tubylcami udało się znaleźć zaporę i elektrownie wodną, chociaż chłopacy nie byli najpierw zbyt chętnie zjeżdżać do jej podnóży :P Wracając wjechaliśmy na szczyt zapory i podziwialiśmy zabytkową linie kolejową... i zabytkową kostkę brukową ;)

Bardzo stary mostek.


Zapora z Elektrownią.


W budynku znajduje się ciągle działająca, ponad 100-letnia elektrownia.



Dalej droga prowadziła nas już prosto do Jeleniej. Na parkingu czekali już Artur i Czarek, którzy ten czas spędzili na Rynku. Umyliśmy się w Kauflandzie i po spakowaniu mogliśmy ruszać. Tym razem zabrałem się z Pawłem i Darkiem gdyż Paweł jechał do Oleśnicy i mógł mnie wysadzić po domem. Na powrocie Artur nam trochę odskoczył, Cezary pomylił trasę i nie skręcił w odpowiednim miejscu. Paweł pojechał za nim, ale szybko go zawróciłem :) Pisząc ten tekst nie wiem czy Cezary z Krzyśkiem dojechali do Wrocławia czy jeszcze gdzieś krążą ;D

Zbieramy się do powrotu. Od lewej Cezary, Krzysiek, Paweł, Artur, Darek i ja przy aparacie.


Wyjazd jak najbardziej się udał, trzeba takie częściej organizować. Zrobiliśmy większość z zaplanowanej trasy. Przez brak czasu wyleciało kilka atrakcji, ale za to będzie co oglądać następnym razem :) Dodam jeszcze, że rola nawigatora to ciężka sprawa, mam nadzieję, że następnym razem ktoś inny się tym zajmie :P

Trasa i profil.

Komentarze (2)

Dzięki, też nie mogę się doczekać na kolejny większy wypad :)

Platon 13:45 środa, 25 sierpnia 2010

Cześć,

Piękny wypad, piękna relacja i piękne zdjęcia. :) Dziękuję, że byłeś i nas prowadziłeś po tych urokliwych okolicach. Cieszę się, że udało nam się tak fajnie wszystko zorganizować. Dopisała pogoda i ekipa. Dla Czarka szacunek za to, że wytrwał z nami choć te 60km. Ja troszkę żałuję (nawet BARDZO :P ), że tak się ułożyło i nie zaliczyłem Szklarskiej itd. no ale trudo. Trzeba sobie pomagać. :) Musimy koniecznie w następną sobotę znów gdzieś wyruszyć! :)

arturswider 12:27 poniedziałek, 23 sierpnia 2010
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa asasi

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]