Wpisy archiwalne w kategorii

runner

Dystans całkowity:28364.41 km (w terenie 138.00 km; 0.49%)
Czas w ruchu:1026:06
Średnia prędkość:27.36 km/h
Maksymalna prędkość:84.10 km/h
Suma podjazdów:109148 m
Maks. tętno maksymalne:200 (100 %)
Maks. tętno średnie:172 (86 %)
Suma kalorii:872736 kcal
Liczba aktywności:478
Średnio na aktywność:59.34 km i 2h 10m
Więcej statystyk

Bałtyk 20h

Sobota, 9 lipca 2011 · Komentarze(14)
Kategoria >150km, >30km/h, runner
Sam pomysł istniał odkąd jeżdżę na szosie, a ewoluował od 4 dniowej wyprawy :) Żeby doszedł do skutku musiało być spełnionych kilka warunków. Ciepło, krótka noc i pomyślny wiatr. Planowany na weekend był Pradziad, ale widzą idealne warunki nie mogłem nie spróbować. Kilka osób wyrażało zainteresowaniem takim wyjazdem, ale nastawiałem się na samotną jazdę.

W piątek pobudka o 6 i do pracy, potem w domu przygotowania, a koło 20 Krzysiek daje znać, że jedzie :)

Zapakowałem z 5kg bagażu na bagażnik i o godzinie 00:05 w sobotę wyruszyliśmy spod mojego mieszkania.


Uzbrojeni w czołówki (podziękowania dla Ryśka i Piotrka za sprzęt) przejechaliśmy całe miasto jadąc dk94 na Lubin. W nocy prawie zerowy ruch, a droga w idealnym stanie. Od początku zdecydowaliśmy się jechać na 5km zmianach. Jazda szła bardzo sprawnie. Za Lubinem po 102km robimy postój, sprawdzam a tam średnia 30.7km/h. Nie spodziewałem się takiego wyniku na nocnej jeździe. Postój kończymy po 25 minutach, ale dodatkowo się ubieramy bo jest zimno (13 stopni).

Jakoś po czwartej rano udaje mi się uchwycić wschód słońca. Jedziemy już dk3 na północ.


W Nowej Soli stajemy schować oświetlenie, ale jeszcze ani myślimy rozbierać się.

Niestety trójka przed Zieloną Górą zmienia się w S3 z zakazem dla rowerów dlatego jesteśmy zmuszeni objechać ten kawałek wioskami dokładając ponad 10km, na szczęście droga jest pusta, a asfalt bardzo dobry.

O 7 jesteśmy na 195km w Sulechowie. Robimy tu drugi postój, brak snu od 25 godzin daje o sobie znać. Szybkie zakupy, mrożona kawa i kładziemy się na parkingu Lidla. Ludzie dziwnie się na nas patrzą, jedna osoba podeszła zapytać się czy wszystko jest ok :) Podnosimy się, a tu okazuje się, że minęło 1.5h O.o


Zrobiło się już ciepło i można było zrzucić ciuchy, mój bagaż stawał się co raz cięższy, Krzysiek spróbował podnieść rower to jak zrobił rwanie podniosło się tylko przednie koło :D Dla sakwiarza taka waga to pikuś, dla szosowca to zwiększenia jej o prawie 100%. W końcu też pojawił się zapowiadany tylny wiatr. Do tej pory panowała idealna cisza.

Po drodze wypatrujemy ciekawy posąg, nie ma czasu na zwiedzanie dlatego tylko fotka z daleka.

Przed Skwierzyną mijamy auta stojące w korku... przez dwie pełne zmiany czyli jakieś 10km, a wszystko czeka do... ronda w mieście, jeszcze czegoś takiego nie widziałem :D W każdym razie raz z lewej, raz z prawej wszystko wyprzedzamy, wtedy osiągam też Vmax wyjazdu.

Na 281km, w Gorzowie Wielkopolskim robimy 3 postój, znowu rozbijamy obóz na parkingu Lidla, znowu wypijam mrożoną kawę (x2) i znowu mija nam tam ponad godzina!

Ruszamy i niespodzianka, za miastem jest od razu S3 po której nie możemy jechać. Na szczęście okazuje się, że wzdłuż nie biegnie stara trójka z idealnym asfaltem, szerokim poboczem i minimalnym ruchem! Jedziemy tak aż do rogatek Szczecin mijając pierwszego szosowca dzisiaj.

W międzyczasie na 340km trafiamy na... Lidla i ponownie uzupełniamy płyny bo przez temperaturę bidony szybko wysychają. Mogło to mieć też związek z tym, że tempo poszło w górę ;)

Za Szczecinem musimy jechać przez wioski, trochę bawię się nawigacją. Na 400km w Goleniowie robimy piąty postój przy sklepiku. Zaczyna też padać deszcz więc decydujemy się szybko ruszać dalej. Za miastem S3 zmienia się w 3 minus 'S' i od razu przyśpieszamy. Wyprzedza nas traktor, na którego koła szybko wskakujemy.

Jedziemy tak przez 17km, średnio 40km/h.

Niestety po 10km wjeżdżamy w obszar po wielkiej ulewie... tak, spod kół woda leci jak z prysznica. Szybka wymiana spojrzeń z Krzyśkiem i zapada decyzja, że nie puszczamy koła :D Po minucie i tak jesteśmy porządnie uwaleni więc nie robi już to nam różnicy. W końcu ciągnik jednak zjechał na parking, podziękowałem mu i dostałem odpowiedź :)

Już prawie Wolin i znowu zakazy dla rowerów. Zjeżdżamy z głównej i robimy fotę tego co wisi gdzieś w pobliżu.

Za miastem wskakujemy na trójkę by po chwili znowu zobaczyć znak zakazu. Tym razem olewamy to. Jedziemy cały czas przez lasy, droga jest kompletnie mokra, świec tak ostre słońce, że ledwo coś widać, do tego z mokrego asfaltu wszędzie unosi się para.

Brak błotników i jedziemy w większych odstępach.

Ostatecznie udaje się dotrzeć do zjazdu na Międzyzdroje i po kilku kilometrach świętujemy sukces!

Plan zakładał założenie koszulki Husarii i fotę w wodzie z rowerami nad głową, ale już mi się nie chciało :)

Krzyśkowi mało! Chce atakować Bornholm, rower nad głowę i daje ;)


Teraz zostało nam jeszcze znalezienie noclegu... zbliżała się północ, zbliżała się wielka burza (która trwała do rana), a nigdzie nie było miejsc. Krzysiek w niesamowity sposób uratował nas z tej beznadziejnej sytuacji i w końcu po 42 godzinach mogłem położyć się spać. Ale o tym już przy innej okazji ;)

Planowałem start o 00:00 i finisz o 20:00. Byliśmy 10 minut szybciej, liczyłem jednak wolniejszą jazdę, ale krótsze postoje. Jechało się super, a tempo po 400km było większe niż na starcie. Gdyby do celu było jeszcze 100km też byśmy przejechali. Mądra jazda z dobrym rozłożeniem sił i odpoczynkami zaowocowała. Nie było kryzysów, nie było problemów, po prostu połykało się kilometry.

Z ciekawostek mój Garmin w końcu przeszedł test wytrzymałościowy. Już o 18:00 pojawił się komunikat, że bateria jest rozładowana... a trzymała i zliczał wszystko aż do 20! To dłużej niż podaje producent.

O trasie nad morze myślałem zawsze "Płaska", teraz to zrewidowałem, krótkie nawet 5% podjazdy dawały o sobie znać.

Na koniec jeszcze mały bilans żywieniowy:

- 5 bułek z wkładką
- 3 pączki
- 4 batony
- 2 jogurty
- około 9 litrów płynów



Mapa z zaznaczonymi postojami:


Tutaj jeszcze międzyczasy:


Kad avg - 83

Wzgórza Trzebnickie

Wtorek, 28 czerwca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria <100km, runner
Na dzisiejszy trening stawili Piotrek, Krzysiek, Darek, a potem dojechali jeszcze Artur G. i Marcin. Trasę wybrał Krzysiek, sporo podjazdów, w większości bardzo dobry asfalt. Najpierw jechaliśmy pod wiatr, momentami było ciężko, jak zwykle na podjazdach było ściganie... ale nie z moim udziałem. Krzysiek nigdy nie odpuszczał :P

Na jednym zjeździe ciągnąłem dość mocno, kiedy zaczął się podjazd Krzysiek wyskoczył, a ja utrzymałem mu koło, 48km/h pod górę i HRmax wypadu zrobione. A ostatnio myślałem, że nie mogę nawet do 190 się zbliżyć ;) Na drodze powrotnej spotkaliśmy Artura i Marcin, którzy startowali później.

Pod koniec natknęliśmy się na Damiana z foruszszosowego, po ostatnim wypadzie chyba z nami nie będzie chciał jeździć ;) ale przynajmniej fotkę nam zrobił.

Od lewej ja, Marcin, Krzysiek, Artur G, Piotrek, Darek. Marcin nie stawił się w stroju, a Piotrka jeszcze nie dotarł. W każdym razie 6 Husarzy uwiecznionych :]


Na koniec przez Pasikurowice poleciał ogień w wykonaniu Krzyśka, Piotrka i moim, 3 minuty, średnia 47km/h, średnie tętno 188bpm. Krótkie, ale treściwe zmiany. To była jazda, świetne uczucie i niesamowite wrażenia :D

Wzgórza Trzebnickie

Niedziela, 26 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria runner, <100km
Z Darkiem na spokojną przejażdżkę po Wzgórzach. Spotkaliśmy wielu rowerzystów, w tym Małgorzatę z Szerszeni. Poznała nas po husariowej koszulce Darka :)

Wiało dzisiaj, ale zdecydowanie słabiej niż w ostatnim tygodniu :P Do tego przypomniałem sobie polskie drogi. Niestety są fatalne :(

Urlopu dzień 6 - Eindhoven

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria >150km, runner, Geldern
Plany trochę się pokrzyżowały i trzeba było dzisiaj improwizować. Postanowiłem pojechać do Eindhoven i w końcu wracać z wiatrem w plecy. Jak zwykle dzisiaj mocno wiało, a nad głową przelatywały deszczowe chmury. Dostałem cynk, że nad Brukselą świeci słońce więc liczyłem, że dojdzie to i do mnie :)

Ruszyłem na północ w stronę Gennap gdzie znajdował się most nad Maas. Jechałem typowo wiejskimi drogami gdzie nie było ścieżek rowerowych, ale też nie było ruchu. Bardzo charakterystyczną cechą dla tych regionów są wybiegi dla koni, są ich tu tysiące, praktycznie wszędzie można zobaczyć pasące się zwierzęta. Nie dziwię się, że co drugie auto ciągnie za sobą przyczepę dla koni. W niektórych miejscach są nawet zakazy jazdy konnej.




W końcu przekraczam rzekę, jest to jedyna przeprawa w okolicy, ruch rowerowy na niej jest bardzo duży.



Na 50km nadchodzi deszcz, szczęśliwie przejeżdżałem koło przystanku bo rozpętała się ulewa, miejscowym to nie przeszkadzało i wszyscy spokojnie wracali do domów. Tylko grupka nastolatków jadąc rowerami rękami wykonywała ruchy do żabki :D Z uwagi na to, że byłem jeszcze suchy zdecydowałem się przeczekać. Po jakiś 25 minut deszcz osłabł na tyle, że ruszyłem dalej. Bardzo silny wiatr gwarantował, że deszczowe chmury będą się przemieszczać.



Jakieś 20km dalej kolejna runda, tym razem 25 minut stanie pod starym drzewem, na tyle dużym, że skutecznie zatrzymywał deszcz. Jak na złość wiatr wtedy ustał, a deszczowe chmury wisiały nade mną. W oddali widziałem niebieskie niebo także ostro ruszyłem w tym kierunku.

Mijam kolejne miejscowości i przed samym celem wyprawy ułamuje mi się kawałek lewego bloku. Fakt że były już porządnie sfatygowane, a od 2 lat nowe bloki leżą na półce we Wro, ale dlaczego akurat na urlopie musiały się rozlecieć? Jedzie się dość niebezpiecznie, a lewa noga ciągle wypada z zatrzasku.

Tutaj siedziałem i próbowałem coś jeszcze z tym blokiem zrobić.


Na rogatkach Eindhoven łapię kapcia na tyle. Oczywiście to wina zniszczonej opony, kapeć w tym samym miejscu co wczoraj, ale liczyłem, że może dzisiaj uda się szczęśliwie przejechać. Niestety oponę można już co najwyżej wyrzucić. Łatam i skręcam od razu na Well gdzie znajduje się druga przeprawa nad Maas. Nie ma co kusić losu jazdą po mieście.

W końcu wiatr w plecy, leci się pod 40km/h cały czas, niestety standardowo łata puszcza i powietrze schodzi, dopompowuje kilka razy, ale ostatecznie muszę założyć ostatnią zapasową dętkę.

Na moście jem, ale szybko wyprzedza mnie kolarz, ewidentnie atakuje. Zapakowałem wszystko na raz do buzi i naciskam na pedały. +40km/h i w końcu siadam mu na koło, tempo nie spada i przy okazji uzyskuje urlopowy HRmax. Gość wie, że go złapałem bo mój suchutki napęd wydaje odgłosy jak zarzynana świnia :D Pod koniec jednak odpuszcza, do tego skręca w inną stronę :) Resztę drogi pokonuje spokojnie przez wioski i o 21 jestem na miejscu.

To dzisiaj sprzęt wymęczyłem, nie wiem co jutro będę robił. Bez jednego bloku, bez zapasu i ze zniszczoną oponą. Spróbuję przełożyć ją na przód, może tam wytrzyma. Jednak teraz wyszło moje kiepskie techniczne przygotowanie do wyjazdu :( W piątek miałem jechać do Dessel (granica belgijsko-holenderska) spotkać się ze znajomym na 3-dniowym koncercie metalowym :/

Urlopu dzień 5 - Geldern i oklice (południe)

Środa, 22 czerwca 2011 · Komentarze(3)
Kategoria <100km, runner, Geldern
Niespodzianka, od rana leje, a miałem jechać do kolegi w Brukseli i tam też nocować. Mogę się pocieszyć, że kolejny urlop będzie lepszy bo gorszej pogody niż ta chyba być nie może.

Decyduje się pojechać pociągiem do Antwerpen skąd będę mial jeszcze 50km. Wychodzę o 15 kiedy to deszcz trochę zelżał i naciskam do Velno. Niestety znowu wieje, maksymalnym wysiłkiem wyciskam tylko 27km/h i spóźniam się na pociąg :/ Czekanie na kolejny to potencjalna jazda w nocy do stolicy Belgii. Do tego jest zimno. Stoję tak i myślę co by tu zrobić, zerkam na pulsometr, a tam 49 bpm, niedługo po ostrej jeździe :) Podchodzi do mnie starszy rowerzysta i pytam na bagażnik, od razu przechodzimy na english i wywiązuje się długa rozmowa. Kiedy kończymy przejaśnia się.

Warunki wyglądają na tyle obiecująco, że decyduję się zwiedzać okolicę. Jadąc z Velno na zachód do Krefeld drugi raz na urlopie mam wiatr w plecy, toż to pedałować nawet nie trzeba. Cały tydzień wieje na wschód, a ja uparcie robię trasy na północ, południe i zachód.

Przed Hinsbeck.


A jednak są tu jakieś podjazdy. Vmax uzyskane na zjeździe.


Wiatraków w okolicy jest mnóstwo. Mała sesja.




A to już Kempen gdzie zrobiłem małą przerwę.




Potem byla wizyta w Krefeld, miasto dosc duze, zdecydownie slabiej przystosowane do ruchu rowerowego jednak i tak duzo lepiej niz Wroclaw.

Końcówka ostra bo chciałem zdążyć do sklepu po pieczywo na jutro :) Mimo to znalazłem czas na fotkę w Aldekerk.


Szkoda, że pogoda tak miesza moje plany. Zgodnie z oryginalnym planem jestem już ponad 200km w plecy i chyba nie zobaczę Brukseli :(

Urlopu dzień 4 - Amsterdam

Wtorek, 21 czerwca 2011 · Komentarze(7)
Kategoria >150km, runner, Geldern
W coffee shopie tak się spaliłem, że nie mogłem potem poznać swojego roweru potem spróbowałem haszowych ciasteczek bez haszu, a w red light district straciłem noc i przepuściłem połowę kasy... a poważnie ;)

Na dzisiaj był przygotowany ambitny plan, ale od rana leje. Przestaje dopiero koło 11, godzinę później ruszam. Cel - zdobyć Amsterdam wyłącznie po ścieżkach rowerowych. Dość szybko chmury rozrzedzają się i wychodzi słońce. Wiatr niezmiennie czołowo-boczny, między 6 a 10m/s, to zdecydowanie rekompensuje brak gór w regionie :D

Pierwszym ciekawym miejscem na trasie jest Kevelaer. Robię kilka zdjęć, wszystkie miasta w tym regionie mają fenomenalny klimat, trzeba się tam po prostu przejechać.





Po drodze mijam dwie grupy szosowców po 3 zawodników każda... poruszają się oczywiście po ścieżkach rowerowych :) Za Goch trafiam na tablicę. Jak później się okaże do samego Amsterdamu dotrę właśnie po tych mapach. Cała zabawa polega na tym, że wybieramy sobie check pointy przez które chcemy jechać, a następnie na skrzyżowaniach wypatrujemy znaków (np. rower 80 -->). Nie potrzeba mapy czy GPSa. Wystarczy co jakiś czas zatrzymać się przy takim punkcie i zapamiętać kolejne liczby. Wygląda na to, że całą Holandię można tak przejechać :]



Ja planowałem jechać wzdłuż głównej trasy, ale te mapy zaprowadziły mnie na dużo lepsze trasy. Tam też zaczęły się podjazdy, jeden miał w sumie z 70m w pionie.


Jadę sobie tak tymi lasami i docieram do Goresbeek. Okazuje się, że jest to miejscowość wypoczynkowa, same lasy i pagórki, pełno rowerzystów, rolkarzy i biegaczy. A co najważniejsze okazuje się, że jestem już w Holandii :D

Nie widać, ale dawało tutaj pod górkę :P


Stąd już rzut beretem do Nijmegen. Pod znakiem pierwszeństwa są te strzałki na check pointy.



Tutaj specjalnie dla Piotrka próbowałem złapać na zdjęciu rowerzystów ;P


Droga do rynku miasta prowadzi pod górę. Nijmegen jest najstarszym miastem w Holandii, wiki podaje, ze w 2003 roku obchodzilo 2000 rocznice nadanie praw.



Okazuje się, że jest on przy samej rzece, ale od nabrzeża trzba zrobić okolo 25m w pionie!


Uwieczniłem też most kolejowy na rzece Waal, którym zdecydowałem się pojechać. Na zdjęciu widać jeszcze mój błotnik. Myślałem, że znowu będzie mokro więc założyłem bagażnik, zabrałem narzędzia i części zapasowe oraz suche rzeczy.


Na moście zrobiłem jeszcze małą sesję. Niestety nie dało się na niego wjechać, musiałem skorzystać z ruchomych schodów.



Znajdowała się tam porządna autostrada rowerowa.



Dalej kieruje się po kolejnych check pointach, prowadzą mnie one przez centra miasteczek i wiosek oraz ogólnie po największych zadupiach :D Warto zaznaczyć, że wszędzie nawierzchnia to asfalt gładki jak stół. Do samego Amsterdamu nie udało mi się znaleźć dziury na drodze!

Holenderska wieś.


Na tym moście ćwiczyły oddziały wojska, bałem się robić im zdjęcie :) Most autostradowy z pasem dla rowerów.


Ominąłem bokiem Arnhem, a kolejne check pointy poprowadziły mnie do Ede lasem... o tak, mamy tutaj połącznie najlepszych rzeczy z MTB i szosow - cudowne lasy i idealnie równe nawierzchnie.

Przez wiele kilometów piaskowe leśne dukty i obok równiótka trasa dla rowerów.


Za Ede trafiłem na okres powrotów z pracy, tłumy rowerzystów zgodnie ze znakami pociskało przez wioski. Ja niestety złapałem kapcia. Wczorajszy drugi kapeć to było szkło, dzisiaj sfatygowana opona dała o sobie znać i na jednym rozcięciu dętkę przeciął mały kamyczek. Tym razem zdecydowałem się łatać.

Kolejne miejscowości w drodze do Amersfoort.



Samo miasto eleganckie, przejechałem się przez uliczyki starego miasta w poszukiwaniu sklepu. Widać cała sprzedarz przeniosła się do marketów bo dopiero po długich poszukiwaniach udało mi się coś znaleźć. Po drodze minąłem polskich robotników układających kostkę brukową :)



W Soest łata nie wytrzymuje i jestem zmuczony zmienić dętkę. Robi już się późno. Na trasie pojawia się więcej kolarzy, co jakiś czas siadam komuś na koło i wiozę aż nie skręci w złą stronę.

Koło Hilversum dostrzegam interesujący pałacyk.


Zaraz za miastem na światłach widzę kolarza i decyduję się go gonić. Wiozę się tak na kole, aż facet ma dość ;) Zagaduje do mnie w tubylczym języku jednak szybko przechodzimy na english. Okazuje się, że Dennis mieszka w Amsterdamie i właśnie wraca do miasta, rozwiązuje to masę problemów nawigacyjnych. Z drugiej strony przeprowadził się niedawno z Utrechtu i sam poznaje okolice... tak że raz się gubimy :D Jazda zlatuje błyskawicznie na rozmowie i przegapiam kilka pięknych widoków :/

Most na Kanale Renu.


Dennis prowadzi mnie do samego centrum, po drodze mijamy najstarszy hotel w mieście. Amstelhotel. Przy okazji pierwsze moje zdjęcie z trasy dla wątpiących ;D


W Amsterdamie jest ogrom rowerzystów, trzeba mieć oczy dookoła głowy żeby na nikogo nie wpaść. Trzymam się kurczowo przewodnika.

Dennis. Zaprasza mnie do siebie na coś do jedzenia słysząc, że jadę cały dzień, jednak ja śpieszę się na pociąg.


Dostaję wytyczne gdzie jest dworzec i rozstajemy się. Ja postanawiam pokręcić się jeszcze po centrum i porobić zdjęcia.







Około 22 trafiam na dworzec. Udało mi się objąć na zdjęciu tylko jego połowę. Dla wnikliwych dodam, że tutaj jest prawie o godzinę dłużej jasno niż w Polsce :)


Oryginalny plan zakładał powrót pociągiem do Nijmegen, ale zrobienie 55km w całkowitych ciemnościach praktycznie bez przedniego światła wydało mi się ciężkim zadaniem. Decyduję się jechać do Venlo skąd mam tylko 22km. W pociągu najpierw zagaduje mnie grupa nastolatków wracających z koncertu, a następnie jakiś starszy gość, wszyscy pięknie mówią po angielsku.

Na bilet znowu wydaję majątek, do tego przesiadkę mam w Eindhoven. Docieram tam po 24:00 i w oczekiwaniu na przesiadkę robią sobie nocy rajd po mieście, ciągle kręcą się tam inni rowerzyści.

Ostatecznie w Venlo jestem 1:20, do tego jest zimno i pada deszcz... nie ma na co czekać, olewam ścieżki i cisnę dk58 na Geldern. Mimo całkowitych ciemności nie schodzę poniżej 30km/h. To mogło się udać tylko w Niemczech, w Polsce zabiłbym się po 100m na pierwszej dziurze :D A tam założyłem, że dziur nie ma, widziałem drogę tak na metr przed sobą i jechałem. Byłem w szoku jak szybko czas zleciał, po chwili byłem na miejscu. Na całym odcinku minęły mnie 3 auta. W domu byłem o 2:30, to był zdecydowanie długi dzień.

Podsumowujac Amsterdam to jedno z najpiekniejszych miast jakie widzialem, ma niepowtarzalny klimat. Koniecznie bede chcial tam wrocic, na dluzej niz jeden dzien.

Urlopu dzień 3 - Maastricht

Poniedziałek, 20 czerwca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria <150km, runner, Geldern
Dzisiejszy wyjazd sponsorowały literki D, E, S, Z, C, Z oraz liczba 14 !

Prognozy zapowiadały 19 stopni, brak opadów i nawet słońce... wyjechałem po 10 kierując się prosto na Holandię. Celem było zwiedzanie Maastricht, następnie wycieczka do Aachen i powrót na północ do Geldern.

W Straelen jeszcze nie padało.



Ale za granicą w Velno zaczęło :( Od tego miejsca do końca padało słabiej lub mocniej a ja byłem cały przemoczony. Do tego czołowy-boczny wiatr zapewniał rozrywkę, jednak w porównaniu z wczoraj te 4-5m/s nie robiło na mnie wrażenia :P

Centrum prezentowało się rewelacyjnie.




Następnie szybko przeleciałem przez Tegelen i udałem się na południe.


Trasa prowadziła wzdłuż rzeki Maas.


W Reuver stanąłem jeszcze na fotkę.


Zdziwiłem się na widok szlabanów na drodze dla rowerów :)


Koło 60km złapałem kapcia, zresztą jak zwykle przy jeździe w takich warunkach, ostry kamyczek wbił się w oponę. Szybka zmiana pod drzewem choć na chwilę uchroniła mnie przed deszczem. W Sittard nadziałem się na jakieś przeogromne zakłady chemiczne. Prowadziła tam ścieżka rowerowa... skończyło się to powrotem bo nigdzie nie można było tam dojechać, teren ogromny, cały w środku ogrodzony z zakazem fotografowania.

Strzeliłem jedną fotkę na wjeździe.


Szokujące jest dla mnie, że w Holandii na DDR mogą jeździ skutery, kilka razy trąbiono na mnie bo jechałem środkiem :D W końcu dotarłem do Elsloo, deszcz tutaj padał jeszcze mocniej. Miasteczko zrobiło na mnie duże wrażenie, szczególnie dzielnica zachowana w dawnym stylu.





Następnie droga prowadziła wzdłuż Maas. Wdrapałem się na wał strzelić fotkę.


Niestety im bliżej Maastricht tym deszcz nabierał na sile. Wjeżdżałem przez dzielnicę przemysłową co wyglądało mało obiecująco. Jednak stara część miasta była warta zobaczenia.

Rynek?


Ten pan na cokole trzymał palącą się pochodnię, niestety stojąc pod nim nie czułem dodatkowego ciepła :(


Holendrzy widać do takiej pogody są przyzwyczajeni bo na mieście pełno rowerzystów i ludzi, po wszystkich ten deszcz spływał ;) Ogólnie to w całej Holandii mimo tej fatalnej aury mijałem tony rowerzystów (w tym jedną wycieczkę klasową :D).

Tutaj na krawężniku dobiłem średnio napompowaną dętkę i zostało mi zsiąść z roweru :/



Uliczka w Maastricht, te blisko rynku były bardzo wąziótkie.


Byłem kompletnie przemoczony, było zimno, a do tego nie widziałem nigdzie w pobliżu sklepu rowerowego. Perspektywa dalszej walki i kolejnych ponad 100km w deszczu pokonała mnie. Zdecydowałem udać się na dworzec i wrócić pociągiem do Velno skąd mam już tylko jakieś 20km. Na bilet wydałem 18 euro, ceny są zabójcze, ale standard pociągów przyzwoity. Jeśli chodzi o infrastrukturę rowerową to jest dobra (całość przejechałem dzisiaj po DDR), ale ta w Niemczech jest na wyższym poziomie.

Dworzec kolejowy.


Akwizgran musi zostać zdobyty innym razem, teraz zabrakło jakiś 20km. Kilka stacji za Maastricht przestało padać, także gdyby nie drugi kapeć jechałbym pewnie tak do 22 rowerem do Geldern :) Na 6 godzin wypadu ponad 5 pożądnie padało. Jak na razie mój najbardziej hardcorowy wyjazd... ciekawę co przyniesie jutro?

Urlopu dzień 2 - Geldern i okolice

Niedziela, 19 czerwca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria <150km, runner, Geldern
Od rana pogoda nie rozpieszcza, huraganowy wiatr (8-10m/s) i deszcz. Ale że urlopu nie można zmarnować to ubieram się i o 12 ruszam w drogę. Na starcie kropi, a po chwili zaczyna mocno padać. Do Wesel mam z wiatrem w plecy i jadąc spokojnie docieram tam błyskawicznie. Jestem już cały mokry, ale przynajmniej tutaj nie pada. Nie udaje mi się znaleźć wjazdu na drogę rowerową i most pokonuję jezdnią co ponoć jest zabronione, a most jest monitorowany :)

Przed wyjazdem. Dobrze przygotowany na 14 stopni i deszcz? :P


Przeprawa nad Renem do Wesel.




Trochę kręcę się po miasteczku i uderzam na prawobrzeżną trasę wzdłuż Renu. Na początku trafiam na ruiny mostu zniszczonego w czasi działań wojennych.


Na całej trasie bardzo dużo owiec, krów, koni i zajęcy. Zwierzyna ma się tu dobrze :)


Wzdłuż Renu aż do Rees prowadzą drogi rowerowe. Na tym odcinku spotykam sporo sakwiarzy, kolarzy i rolkarzy, padający deszcz nikogo nie odstrasza. Trasa jakościowo jest świetna, do tego widoki bardzo ładne. Przez cały czas towarzyszy mi okrutny boczny wiatr. Jedyne porównanie jakie przychodziło mi do głowy do plaża na Bałtyku podczas sztorum. Jeszcze nigdy w tak silny wietrze nie jeździłem. Prędkość przelotowa 20-25km/h.

Takiej jakości jest cała nawierzchnia.


I inne ujęcia z tego odcinka.



Mijam też przeprawę promową. Poziom wód się podniósł i barki wznowiły żeglugę.


Znaki prowadzą mnie drogami, których nie ma nawet na mapie, a mimo to nawierzchnia na nich jest super. W jednym miejscu leci polna droga, a obok niej asfaltowa ścieżka rowerowa :D

W końcu docieram do Rees. W podobnym stylu były zbudowane wszystkie miasteczka na trasie.


W Rees znajduje się kolejny most na Renie.


Wiatr na rzece jest jeszcze mocniejszy, boję się żeby nie rzuciło mną na barierki.


Ren.


Następnie jadę na Kalkar. Znajduje się tam elektrownia atomowa, która po zbudowaniu została oprotestowana przez mieszkańców i nigdy jej nie uruchomiono. Niestety nie udaje mi się jej znaleźć, w pewnym momencie widzę w oddali coś ją przypominającego, ale niestety nie jest w moim kierunku i decyduję się jechać dalej.

Tak wyglądają wszystkie drogi, którymi dzisiaj jechałem. Wzdłuż każdej jest taka lub szersza droga dla rowerów. Nie miałem nawet najmniejszej ochoty wjeżdżać na jezdnię. Tak, tak zrobiłem dzisiaj przynajmniej 100km po drogach dla rowerów :D


Następnie kieruję się do Kleve. Tam też zaliczam jedną z dwóch górke na trasie, raptem kilka metrów w pionie ;) Jest tam zamek niestety czas mnie goni. Mamy zarezerwowany stolik w restauracji na godzinę 18. Oryginalny plan zakładał jazdę stąd do Holandii, decyduje się jednak skrócić i kieruję się na Goch. Przed samym miastem dopada mnie już 6 czy 7 ulewa tego dnia, tym razem najmocniejsza, jestem już kompletnie przemoczony, a z ciężkimi burzowymi chmurami przyszedł jakiś front bo temperatura spadła o przynajmniej 5 stopni i pierwszy raz zrobiło mi się zimno. Optymistycznie zakładam jednak, że ucieknę z tego piekiełka i naciskam ostro pod wiatr na Holandię. Duje przeraźliwie, na prostkach czuję się jak na podjeździe na Walimską i prędkość mam podobną :D

W końcu udaje się wjechać do Niderlandów (Siebengewald). Przynajmniej przestaje padać. Tak tutaj traktuje się rowerzystów.



W końcu skręcam na południe i dostaję tylne-boczny wiatr. Już wiem, że się spóźnię więc mocno dokręcam, prędkość do końca oscyluje w granicy 35-40km/h, pojawia się też największy podjazd wycieczki, jakieś 30m w pionie. Ta holenderska dróżka oznaczona jest na mapie jako najgorsza, a jakościowo przypomina nasze polskie krajówki.

Do Geldern udaje mi się dojechać na 17:30 więc nie jest źle. Jakby to Darek powiedział wysuszony napęd błaga o eutanazję, rower tak uwalony chyba nigdy nie był, wszystkie moje rzeczy przemoczone i oblepione piachem z drogi. Na około 5.5h wyjazdu w sumie przez jakieś 2.5h padało. Mimo to wyjazd udał się wspaniale. Jazda po niemieckich drogach to czysta przyjemność, wybierałem trasy przypadkowo i nigdzie nie widziałem nawet jednej dziury. Idealnie gładki asfalt, do tego wzdłuż każdej drogi asfaltowe, bezkrawężnikowe ścieżki rowerowe. Kultura kierowców niewyobrażalna, czułem się jakbym był królem na drodze ;)

Z ciekawostek nadmienię jeszcze, że przez temperaturę i ciągły deszcz wypiłem w sumie jakieś 150ml płynów na całej tej trasie :D Gdybym był we Wro i widział taką pogodę nawet nogą bym nie ruszył... i pewnie dużo bym stracił ;)

Zobaczymy co przyniesie jutro bo zaplanowana jest jeszcze dłuższa wycieczka!

Wzgórza Trzebnickie

Wtorek, 14 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria <100km, >30km/h, runner
Razem z Piotrkiem postanowiliśmy pojechać na Wzgórza, chętny był jeszcze Tomek i dwie nowe osoby z forumszosowego. Na zbiórce był też Krzysiek, ale wpadł tylko się przywitać bo miał inne obowiązki.

Piotrek dzisiaj jak szalony atakował na każdym podjeździe... i wygrywał :P Pulsometr kilka razy pokazał mu +200. Na powrocie zgodnie z tradycją przez Pasikurowice był ogień, za zakrętem nadzialiśmy się na Krzyśka wracającego do domu :)

Po treningu rozmawialiśmy pod sklepem w moim bloku, a z auta wysiadł kolarz i wypakowywał rower. Okazało się, że Piotr mieszka obok i jeździ przeważnie na treningi z grupą z Jelcza Laskowic. Sami byli zawodnicy i ostre tempo. Trochę konwersowaliśmy, daliśmy mu namiary na nas i liczymy że kiedyś z nami się jeszcze przejedzie.

Wzgórza Trzebnickie rozjazd

Niedziela, 12 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria <100km, runner
Z Krzyśkiem i Łukaszem wybraliśmy się pojeździć po wzgórzach. W przeciwieństwie do ostatniej niedzieli nie czułem zmęczenia i noga podawła bardzo ładnie. Były więc wyścigi na podjazdach, na zjazdach... i na prostkach :D Poza tym luźna jazda i konwersacje na różne tematy. Łukasz za to ma takie kopyto, że 3 razy zerwał łańcuch :)

Łukasz po raz 3 walczy z Łańcuchem.