Rimini dzień 1 czyli plażing
2. Rimini dzień 2 - San Leo
3. Rimini dzień 3 - Panorama Adriatica
4. Rimini dzień 4 - San Marino
5. Merano dzień 5
6. Mernao dzień 6 - Panoramica
7. Merano dzień 7 - Powrót
Do Rimini dojechaliśmy w niedzielę wieczorem. Trasa przez Niemcy, z austriackich autostrad zrezygnowaliśmy za to skorzystaliśmy z włoskich. Na miejscu nie mieliśmy żadnego noclegu więc skończyło się szybko rundką po okolicy i zaparkowaniu auta w bocznej uliczce. Noc była bardzo ciepła więc po odwiedzeniu plaży Adam zaległ obok auta, a ja złożyłem siedzenia i spałem na tyle :)
Pierwszy nocleg.
Rano śniadanie na plaży.
Po czym skierowaliśmy się pod adres kempingu, który znalazłem w necie. Było bardzo dużo miejsca, a obsługa bardzo dobrze znała angielski. Wskazano nam miejsce i można było rozbić obóz. Kemping znajdował się przy samej plaży, a powierzchniowo był ogromny, najwięcej kamperów i przyczep kempingowych. Towarzystwo z całej Europy.
Kiedy już wszystko było gotowe udaliśmy się na plażę. Okazało się że co rano ciężarówki wożą piasek, koparki wszystko równają po czym obsługa plaż chodzi i przesiewa przez sito piasek. A potem człowiek się dziwie, że codziennie jest tam ładnie ;)
Kolejnym krokiem było tradycyjne szybkie spalenie się na słońcu. Okazało się że z kempingu mamy tylko parasol, a jak chcemy położyć się na leżakach to trzeba 9 euro zapłacić :D Nie skorzystaliśmy, a przesiany piasek był kuszący. W ciągu dnia nie zabrakło Murzynów sprzedających przeróżne rzeczy na plaży. Jeden zagadał do nas, a jak okazało się że znamy angielski to się zaczęło. Pan którego imienia nie byłem w stanie zapamiętać pochodził z Nigru, kiedy wybuchł wojna w Libii udało mu się łódką z kilkoma innymi osobami przedostać do Włoch. U siebie studiował Biblię i miał zostać "preacherem". Następnie wygłosił nam bardzo długie kazanie na temat wiary, że uszy opadły z wrażenia, dobry był :) Zdecydowanie marnuje się sprzedając chusteczki na plaży.
Kiedy mieliśmy już dość udaliśmy się na zwiedzanie aglomeracji (a ta jest spora). Poniżej budynku urzędowe i pomnik papieża Pawła V.
Nabrzeże.
Widok na drugą stronę był lekko niepokojący :)
Była jeszcze szansa na odwrót...
z której nie skorzystaliśmy...
a deszcze padał, studzienki wybijał i wiatr tak zacinał, że momentami nie było się gdzie schować.
Kiedy deszcz troszkę zależał daliśmy nogę. Miasto było jednak zakorkowane przez zalanie niektórych ulic i rozdzieliliśmy się z Adamem. Ja trafiłem prosto na kemping, Adamowi zajęło to trochę więcej czasu. Nie najlepszy moment na błądzenie :)
Na miejscu obraz katastrofy, większość kempingu pod wodą. My mieliśmy szczęście i akurat naszego namiotu nie zatopiło. Niektórzy musieli wylewać wodę... my tylko troszkę bo tropik został otwarty.
Na kolacje spaghetti w kempingowej ristorante i wieczór na plaży.