Miał być rozjazd po wczorajszym ale było trochę mocniej. wyjazd przed 17. Na wyjeździe z obwodnicy Opola na chwilę podczepiłem się pod ciężarówkę, ale za szybko się rozpędzała i nogi zapiekły :) Od Jelcza miał być już właściwy rozjazd, nawet przez chwilę był, ale potem jakoś się podkręciło i właściwy rozjazd od Wilczyc :D
Zaproponowałem chłopakom z teamu ciekawą trasę, która akurat wszystkim podpasowała. Długa, wiele podjazdów i bardzo dużo metrów w pionie :) Jedziemy rano pociągiem do Międzylesia i przebijamy się przez czeski Jesenik na drugą stronę do Polski zaliczając takie podjazdy jak Dlouhne Strane (elektrownia szytowo-pompowa 1350m), Cervonohorske Sedlo (1013m), Vidly #1 (950m), Vidly #2 (1030m), Praded (1493m), a do tego 2 mniejsze i wiele hopek. Od Pradziada praktycznie już tylko zjazdy i 130km na pociąg do Opola. Dołączył do nas jeszcze Błażej z forumszosowego, który niedawno kupił rower i zrobił kilka kilometrów na rowerze. Martwiliśmy się że szybko będzie musiał zawrócić, a ten wprawił nas w osłupienie i bez większych problemów przejechał z nami wszystko. Coś musiał nam ściemniać ;D
Przygotowania do wyjazdu zaczęły się już po Alpach, 3 dni czyszczenia i serwisowania Kajo. Na wieczór przed wyjazdem zmieniam tylną oponkę na prawie nową (tą przyczepkową z Alp) i pompuje na balkonie. Nie dopatrzyłem że gdzieś niedokładnie leżała i przy 8.5 bar eksplozja ogłuszyła mnie na jedno ucho :D Potem zakładam drugą dętkę, ale schodzi z niej powietrze, pewnie przez skrzywiony wentyl. Zakładam trzecią dętkę i idę spać. Rano pobudka o 4:30... i znowu kapeć z tył. Tym razem dokładnie sprawdzam i okazuje się że w oponie siedzi kilkumilimetrowa igła. Dobrze mieć w domu pudełko 20 dętek ;)
W Międzylesiu jesteśmy o 8:15, zbieramy się i ruszamy w składzie od lewej: Mati, Piotrek, Krzysiek, Artur, ja, ArturG i Błażej za kamerą.
Ekipa narzuca ostre tempo mimo profilu wznoszącego.
Koło 25km na naprawdę strasznym przejeździe kolejowym tak uderzam tylnym kołem, że łapie kapcia... 4 kapcie w kilkanaście godzin :) To by było tyle z przyjemniej jazdy na nabitych oponkach. Moją pompką ładuje może z 5 bar. Piotrek z przebitej dętki urządza procę i sobie strzela :D Mamy już za sobą podjazd za Kralikami i zaczynamy ten za Hanusovicami. Bardzo kiepski zjazd i w kolejnej wiosce szukamy podjazdu na elektrownię, którego nie ma na mapach. Rok temu zjeżdżałem tamtędy więc jakoś udaje się trafić. Wąski asfalcik na jedno auto, cały prawie kompletnie w cieniu w gęstym lesie. Jedyny minus to jego stromizna, trzeba będzie policzyć, ale 10% to tam się ciągle utrzymywało, a i 14% czasami było. Ja na 34-23 strasznie to przeżyłem :)
Na szczycie Dlouhne Strane (1350m) jestem trzeci po Krzyśku i Piotrku. Reszta ekipy nie dała rady i padła 25 pionowych metrów przed szczytem. Stwierdzili że będą tam na nas czekać. No nic, może następnym razem uda im się zdobyć tą górę :D
Piotrek postanawia spróbować swoich sił na welodromie, jak się wywala to aż Czesi przechodzący obok lecą do nas i coś krzyczą :D Na prawym krańcu widać wieże Pradziada gdzie zaraz pojedziemy.
A tu cały obiekt kolarski :D
Trafiliśmy na niecodzienny widok bo nieczęsto zdarzają się remonty zbiornika na szczycie. Zawsze jest pełny po brzegi. Rundka honorowa wokół, buła na obiad i fota z Pradziadem w tle.
Kawałek naszego podjazdu.
Na zjeździe mijamy wielu zawodników, właśnie odbywa się uphill race na szczyt. Na dole odbijamy na Cervonohorske Sedlo (1013m) i zaliczamy bardzo przyjemny zjazd. Kolejna zmiana kierunku i podjeżdżamy na Vidly. Wszyscy mają w głowie jeden cel - dojechać do Karlovej Studanki gdzie jest pijalnia wód. Tam stajemy na napełnienie bidonów i od razu atakujemy Pradziada (jakieś 700m do zrobienia, 600 od parkingu). Startuje razem z Arturem i Piotrkiem, reszta chwilę czeka. Alpy jednak zmieniają perspektywę, po zrobieniu 200m myślę sobie, już prawie jestem, jeszcze tylko 400m zostało :D
Idzie mi dobrze, ale w pewnym momencie kompletne odcięcie. Robienie takiego etapu o 2 bułkach z szynką to niezbyt trafiony pomysł. Dogania mnie Artur i ratuje żelem. Potem jak rakieta wyprzedza mnie ArturG. Za Ovcarnią widzę stojącego Artura, tym razem jego odcięło.
Na górze pierwszy jest ArturG z czasem 38m, ja wjeżdżam z 46, potem Artur i z 51m Piotrek. Jakiś czas później dojeżdża Mati, reszta niedociera. I tak czasy nie najgorsze biorąc pod uwagę przebytą trasę i zrobione 3.5km w pionie :)
Objeżdżam wieżę i fota na Dlouhne Strane gdzie byliśmy wcześniej.
Mati na wjeździe.
Piotrek musiał sobie odpocząć ;)
ArturG i Piotrek zjeżdżają, my jeszcze robimy foty.
Na dole jemy pizze i ruszamy w drogę powrotną. Jakieś 120km robimy ze średnią 33km/h. Po drodze spotykamy czeskiego kolarza, który prowadzi nas na Krnov. Wybrał najłatwiejszą drogę, ale za to minimalnie dłuższą. Trasa jest przyjemna, profil zjazdowy z małymi hopami.
W Głubczycach stajemy w biedronce, jest już po 20 i nie ma szans na jazdę do Opola. Decydujemy się na Kędzierzyn-Koźle. Dojeżdżamy do miasta i mamy jakieś 25 minut do pociągu. Sprawa jednak nie jest łatwa bo okazuje się, że jest więcej dworców, a my zaliczamy wszystkie tylko nie ten, z którego pociągi jadą do Wro. Ostatecznie okazuje się, że dworzec jest na drugim końcu miasta. Rozpoczynamy kryterium uliczne, przelatujemy przez miasto 40km/h i na peronie jesteśmy 4 minuty przed odjazdem :) Ja wysiadam w Opolu, a chłopaki wracając do Wrocławia.
Wyjazd udał się super, zdecydowanie był wymagający. Wrzucę jeszcze więcej zdjęć jak będę mógł je normalnie zgrać z komórki.
Wczoraj po południu wróciliśmy do Wrocławia. Udało się przejechać prawie 1300km i jakieś 20km w pionie. Niestety przez jeden stracony dzień w Bormio musieliśmy kawałek przez Czechy podjechać pociągiem. Teraz zostaje naskrobać relację i zmontować jakiś film.
Pomysł na wyprawę nie rodził się długo, a jak już padł szybko znalazła się ekipa i błyskawicznie podjęliśmy decyzję. Wyjazd dostarczył nam przeróżnych wrażeń. Zaczynaliśmy od złej pogody jadąc w tragiczną by z kolei wracać w słońcu. Śniegu na Stelvio nie zamieniłbym na nic ;)
Zrobiliśmy 1250km, około 19km w pionie, zaliczyliśmy 10 przełęczy o wysokości ponad 2000mnpm oraz przejechaliśmy przez Włochy, Szwajcarię, Austrię, Niemcy i Czechy. Średnio dziennie pokonywaliśmy około 140km i ponad 2100m w pionie. Stratę jednego dnia w Bormio musieliśmy odkupić jazdą pociągiem, ale myślę że wszyscy uczestnicy się zgodzą, że miało to swój urok, Vimperk rządzi :D W klasyfikacji "Szerpy wypadu" jestem chyba daleko z niecałymi 300 przyczepkowymi kilometrami.
Wyprawa nie była tania, nie znam jeszcze dokładnych kosztów, ale powinny być podobne do 2-tygodniowego pobytu jednej osoby w Egipcie ;) A przecież między takimi wakacjami nie ma porównania i Egipt nie sięga tu nawet do pięt :D
Teraz zostało znaleźć trochę czasu na przejrzenie całego nagranego materiału i zmontowanie jakiegoś ciekawego filmu.
Na koniec chciałbym podziękować Arturowi, Marcinowi i Piotrkowi za świetny wypad. Może w przyszłym roku pojedzie więcej Husarzy!
Trasa (nie uwzględnia wymuszonego przejazdu pociągiem przez kawałek Czech):
Kładliśmy się spać przed 2 w nocy więc rano ciężko się wstawało, a na dodatek do 9 trzeba było oddać klucze. Za to widok z balkonu 6 piętra akademika całkiem przyjemny, zresztą tak jak pogoda, pochmurnie ale nie deszczowo, i jakieś 20 stopni. Mimo niedzieli znajdujemy otwarty market, kupujemy tam półprodukty i na parkingu, przy wjeździe do parku robimy piknik. Potem już spokojne toczenie się w stronę Nachodu.
Dzisiaj moja kolej na przyczepkę i jedzie się ciężko, przed Nachodem zaskakuje garbik. Koledzy odjeżdżają a ja się wlokę. W pewnym momencie wyprzedza mnie 2 czeskich kolarzy i dostaję kopa adrenaliny :D 35km/h i jadę i na kole. Na szczycie skręcają niestety w bok.
Widok na Polskie górki Kotliny.
Miejscowość przed Nachodem.
Na wjeździe do kraju przez chwilę lekko kropi ale szybko przechodzi. Zaczyna się podjazd za Kudową, idzie na tyle ciężko, że reszta zdążyła się zdrzemnąć na szczycie, chociaż z wiatrem było :) Zjazd wcale nie lepszy, z przyczyn technicznych nie mam przełożeń do szybszej jazdy więc nic nie dokręcam. Kiedy dojeżdżam do centrum Kłodzka Artur z Piotrkiem pod parasolami kończą już pierwszą rundę browarów, a miejscowi nie mogą uwierzyć skąd jedziemy.
Siadam z nimi i mówię, że wydaje mi się, że dworzec kolejowy jest gdzie indziej, ale widać jestem mało przekonujący :) Chwilę przed pociągiem podchodzimy pod ten obok i okazuje się, że to "miasto", a nie "główny". Na szczęście w tej samej chwili podjeżdżają Koleje Dolnośląskie, które jadą na główny. Podwozimy się bez biletu i robimy sprint na stojący już TLK do Wro.
Piotrek pozuje :D
Na koniec jeszcze kilometry przez miasto i o 17 jesteśmy u siebie. Mogliśmy jeszcze jechać rowerami do samego Wrocławia, ale bylibyśmy na wieczór, a rano trzeba było już iść do pracy. Niewiele brakowało od urlopu na żądanie ;)
Ruszamy rano sprawnie bo założyliśmy sobie dojazd do Czech gdzie w Vimperku wsiądziemy w pociąg do Nachodu aby przenocować już w Kudowie. Z przyczepką zaczyna Artura, ale ból kolana zmusza go do oddania jej Piotrkowi, akurat jak zaczęły się podjazdy :P Rano ruch mały więc szybko docieramy do Passau. Szybki i długi zjazd przez miasto do samej rzeki - Dunaju.
Piotrek zdążył jeszcze w międzyczasie wyskoczyć na tenisa :D
Nad pięknym, modrym Dunajem. Gdzieś niedaleko do Dunaju wpływa Inn niosący wody z topniejących śniegów i lodowców.
Przy okazji na tym filmiku przewija się Passau :D
Od tego miejsca w większości czeka nas już wspinaczka. Niby drogą krajową do Czech, ale ruch na niej niewielki.
Nie przewidywaliśmy niespodzianek na trasie, a przyszło się nam wspinać 2x ponad 1000mnpm. Nie byłem na to psychicznie nastawiony więc ciężko mi szło :D Sama końcówka do Vimperka to już zjazd. W końcu za normalne pieniądze jemy obiad. I to nie byle jaki, czeskie knedliczki :] Dalej zakupy i jesteśmy gotowi na podróż pociągiem. Przesiadki mamy wyliczone na minuty więc wszystko musi zagrać jak w zegarku...
i tak kilkumetrowy wagonik podjeżdża z 10 minutowym opóźnieniem.
Dojeżdżamy na pierwszą przesiadkę, śpieszymy się bo pociąg do Pilzna jeszcze nie przyjechał. Niestety okazuje się, że on też ma opóźnienie, 40 minut. Mamy za to okazje podziwiać przekrój czeskiego społeczeństwa małomiasteczkowego... ;D
W Pilznie spóźniamy się na pociąg do Pragi i musimy jechać następnym.
Jedyny czas na "zwiedzanie Pragi".
Niestety w Pradze też spóźniliśmy się na pociąg do Hradca Karlovego. Jemy fast foody i łapiemy następny. Atmosfera się rozluźnia.
W Hradcu jesteśmy o północy, na Nachód nic już nas nie zawiezie. Ruszamy na miasto szukać noclegu.
Nic nie możemy wypatrzeć więc Piotrek wbija do baru gdzie akurat Czesi świętują zwycięstwo z Polakami. Barmanka instruuje nas jak dojechać do taniego hostelu. Tym lokum okazuje się akademik, a sam Hradec to najwidoczniej miasto akademickie. Starsza pani na recepcji jeszcze nie śpi, ale okazuje się, że musimy zapłacić z góry gotówką. Zostaje wysłany na misję poszukiwania bankomatu. Robię ładnych kilka kilometrów w tym celu :) W centrum klub na klubie i pełno studentów na ulicach, wszyscy bawią się w sobotnią noc. Poszukiwania kończą się sukcesem i w końcu możemy pójść spać.
Rano okazuje się, że gdybym po wyjściu z akademika skręcił w drugą stronę po 50 metrach miałbym bankomat :D Ale night ride po Hradcu to było to!
Jeżdżę od lipca 2007. Najczęściej można mnie spotkać w okolicach Wrocławia. Poza szosą dojeżdżam trekingiem do pracy. Trochę informacji:
największy dystans w grupie - 461,7km @ 31,66km/h (nad Bałtyk z Krzyśkiem "chris90accent")
największy dystans w pojedynkę - 260km @ 31.40km/h
największa prędkość - 84,1km/h - gdzieś w Alpach
największa średnia na odcinku 100km - 39.59km/h (Amber Road)
największa średnia na krótkim dystansie - 41.12km @ 40.08km/h
największy miesięczny dystans - 2025km
najwyższe zdobyte drogi:
- Passo di Stelvio 2758m
- Col du l'Iseran 2770m
- Cime de la Bonette 2802m
najtrudniejsze zdobyte szczyty:
- Monte Zoncolan
- Hochtor
- L'Alpe d'Huez
zaliczone kraje na rowerze:
- Polska
- Niemcy
- Austria
- Holandia
- Czechy
- Słowacja
- Włochy
- Szwajcaria
- Francja
- Monaco
- Chorwacja
- San Marino