Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m)
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie
Z Wrocławia wyjechaliśmy koło 16:30 w piątek, trasą na Monachium. Z uwagi na to, że było nas tylko dwóch zabraliśmy ze sobą co tylko przyszło nam do głowy :) Zdecydowaliśmy się zacząć od Wschodnich Alp i poruszać się na zachód. Nie chciałem tracić soboty na jazdę więc po pokoaniu austriackich tuneli i włoskich przełęczy o 4 nad ranem byliśmy w interesującym nas rejonie (około 1000km jazdy). Znaleźliśmy miejsce dla auta i do 8 urządziliśmy sobie drzemkę. Rano po raz pierwszy ujrzeliśmy Alpy... schowane w chmurach.
O świcie okazało się, że nocowaliśmy pod restauracją.
Na pierwszy ogień zdecydowaliśmy się wziąć Monte Zoncolan (1750m) w Alpach Karnijskich, legendę podjazdów szosowych, do 2003 roku uważany za zbyt ciężko przez co nie pozwalano tam się ścigać kolarzom.
Przed startem.
Szybki dojazd oraz parkowanie w Campolongo i zaczynamy zabawę. Kawałek podjazdu i długi zjazd, w pewnym momencie pojawia się tabliczka ostrzegająca o nachyleniu 16% na odcinku 800m, boję się na zakrętach przez co nie składam się, a mimo to uzyskuje ponad 82km/h! Adam rozpędza się jeszcze bardziej. Gdybym to powtórzyl znając już trasę padłoby 90 :) Ładne przywitanie Alpy nam przyszykowały.
Na trasie.
Chmury po starcie.
Wszędzie było pełno tuneli.
W Ovaro zaczynam podjazd na Monte Zoncolan, najtrudniejszy szosowy podjazd w Europie. Po dwóch rozgrzewkoych kilometrach wita nas brama z napisem "La porta per l'inferno" - Wrota Piekieł. Przy wjeździe nawet znajduje się elegancki kran z pitną wodą, prawda jest taka, że powinien być tak co 2km podjazdu bo bidony błyskawicznie schły. W pobliżu było zaparkowane włoskie auto i kręciła się jakaś kobieta. W pewnym momencie usłyszeliśmy "Dzień dobry!", widać usłyszała, że jesteśmy Polakami. Upewniła się czy chcemy jechać pod tą górę. Na wszystkie możliwe sposoby odradzała nam tego szalonego pomysłu, a ostatecznie stwierdziła, że musimy być mocni chcąc tam jechać :)
Serpentyny na Zoncolanie.
Wrota Piekieł.
O samym podjeździe można by wiersze pisać. Jak straszny jest to trzeba przekonać się samemu. Od "wrót" na szczyt jest 8km ze średnim nachyleniem 13.2%, najstromszy kilometr ma 20%! Pierwsze 2km to dla mnie średnia 4km/h i średni puls 182bpm, musiałem stanąć bo bym ekslodował.
Po 2km, Adam zostawił po sobie ślad na asfalcie :D
Później nie było lepiej, zaliczyłem wywrotkę, stromizna powodowała ciągłe podrywanie roweru i jazdę na tylnm kole, raz nie utrzymałem równowagi :) Później kilka razy próbowałem ruszyć, ale na 20% jest to prawie niemożliwe, zaliczyłem kolejną wywrotkę :D Kolejne kilometry to utrata równowagi i kilkukrote lądowanie na poboczu, opracowałem chociaż sposób ruszania pod górę. Nistety kompak 34-26 jest wielce niewystarczający. Adam na swoim MTB wykorzystał przełożeniem, których kupując rower nie zamierzał nigdy użyć (24-36). Po naszej (tej cięższej) stronie podjazdu chyba nie spotkaliśmy żadnych rowerzystów, za to na szczycie zrobiło się tłoczno. W trakcie całego podjazdu były wymalowane przeróżne napisy, głównie imiona i nazwiska sławnych kolarzy. Pozostałości tegorocznego Giro D'Italia.
Pod koniec znajdują się już tunele.
Końcówka.
Ponoć na szycie Monte Zoncolan trawa smakuje najlepiej... ja nie wiem, ale góra przeżywała oblężenie :D
Bohater drugiego planu? Wyczuła koleżankę w moim plecaku... bułkę z szynką :D
Jeszcze jeden widok w dół.
Sam zjazd na drugą stronę początkowo koszmarny. Strasznie stromy, a serpentyna na serpentynie, moje hamulce nie dawały rady, Adam na tarczach mógł sobie pozwolić na trochę więcej. Na szczęście niższe partie zaoferowały nam coś szybszego.
Rozjazd, po moście na Forcella di Lavardet, wzdłuż droga na Zoncolana.
Dalej trafiliśmy na 400m hopkę, której nawet nie zauważyliśmy ;) Nadłożyliśmy też kilometrów szukając sklepu, okazuje się, że znalezienie takowego we włoskich górch jest rzeczą niemożliwą. Włosi mają same bary, restauracje i pizzerie. W końcu wróciliśmy do Ovaro i rozpoczęliśmy wpinaczkę na Forcella di Lavardet (1542m), trasa o praktycznie zerowym ruchu.
Kierunek Forcella di Lavardet.
Przy braku sklepów życie ratowały wodopoje.
Na szczycie okazało się, że OviMaps niechętnie rozróżnia drogi asfaltowe... od czegokolwiek innego :D Trafił się zjazd po nawet sporych kamieniach, było jednak późno, a auto stało po drugiej stronie gór więc objazd odpadał. Adam czuł się tam jak w raju, żałował tylko, że ma slicki założone, ja za to zapodawałem na ściśniętych klamkach driftując to na lewo, to na prawo :D Droga okazała się jednak malownicza i nie żałowaliśmy ani metra zrobionego po kamieniach!
W bród!
Offroad.
Spotkaliśmy motocyklistów szukających jeziora. Stwierdzili, że zły rower wziołem... oni nie lepiej na tej drodze mieli :P
Widok na dolinę, w oddali most i schowane 14 serpentyn. Dodam, że trafiliśmy kilka dni później w miejce gdzie było ich więcej.
Oświetlony szczyt.
Piękne serpentyny.
Próby uwiecznienia wszystkiego na filmie.
Adam prawie się zabił robiąc te świetne zdjęcia ;D
Na koniec został nam już tylko zjazd do auta, z uwagi na późno godzinę wykorzystaliśmy pobliską fontannę jako łazienkę i kuchnię. Przerzuciliśmy wszystkie rzeczy na przednie siedzenia i kolejną noc spędziliśmy w aucie.
Profil trasy.
Podjazdy:
Monte Zoncolan - 8km @ 13.2%
Dystans: 8.06km
Podjazd: 1064m
Czas: 1:21:23 (z postojami około 1:40)
Avg: 5.9km/h
Puls: 163/184
Kad: 36 :D
Forcella di Lavardet - 23km @ 4.4%