Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m)

Czwartek, 11 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Tym razem znaleźliśmy świetną miejscówkę na nocleg, na końcu wioski, przystrzyżona łączka pod lasem. Dzisiejszy cel to Col de la Madeleine (2000m) robiona przez Col du Chaussy (1533m). Dzień wcześniej Madeleine robiliśmy autem z drugiej strony, wyglądała mniej okazale niż dzisiejsza wersja rowerowa.

W końcu trafił się nam płaski odcinek (1-2%) na rozgrzewkę, szybko jednak wyprzedził nas francuski kolarz. Siedliśmy mu na koło, ale nie jechałem wiele szybciej więc dałem zmianę... z relacji Adama ponoć ledwo trzymał się na kole i musiał często na pedały stawać ;D Kiedy nasze drogi się rozchodziły minął nas z rogalem na twarzy i krzyknął "Merci!"... okazało się, że przez tą mocniejszą jazdę sporo przestrzeliliśmy nasz zjazd.

Trzeba było jechać spokojnie to byśmy nie zabłądzili ;]


Pierwszy cel to Pontamafrey-Montpascal gdzie zaczyna się wspinaczka na pionową ścianę. Znajduje się tam 17 serpentyn o średnim nachyleniu 8.5%. Pod koniec wyprzedził nas samochód teamowy, a potem kilku kolarzy. Młodziki miały trening na tych podjazdach, dawali ładnie pod górę, jak na wyścigu :)

Serpentyny widziane, a raczej niewidziane od przodu.


A tak wyglądają z góry. Zdjęcie znalezione w necie robione ze skalnej wspinaczki LINK.


Na Col de Chaussy!


Przez sporą część podjazdu mieliśmy po bokach przepaść.


5cm za mną znajdowała się przepaść, piono w dół.


Zjazd z Col de Chaussy był fantastyczny.


Po każdym zjeździe musi być podjazd, tym razem nie było inaczej.



Dajemy sobie chwilę na podziwianie widoków i ruszamy w teren.




Droga robi się co raz węższa ;)






Niestety wbrew nadzieją na 3km przed Madeleine trafił nam się terenowy zjazd. Adam mocno podkręcił tempo, a ja driftując próbowałem go gonić. W oddali widziałem, że po wskoczeniu na asfalt zaczyna ostro kręcić pod górę. Stało się jasne że chce mi uciec na szczyt. Puściłem hamulce i mocniej w dół pocisnąłem. Na asfalcie gaz do dechy i gonię, tylko coś ciężko idzie. Okazało się, że złapałem kapcia, jak się przekonałem dobiłem dętkę do obręczy i strzeliła, mimo mocnego ponacinania opony jednak całe. Zepsułem humor Adamowi bo myślał, że na 2km podjeździe dołożył mi 30 minut ;)

Pamiątkowe zdjęcie na szczycie.


Widok na stronę z której przyjechaliśmy autem.


A tu strona robiona rowerami.


Na szczycie starszy, grubszy, Francuz poprosił nas o rower bo chciał pozować żonie do zdjęcia :) Sam zjazd super! Mimo niewielkiej max. prędkości bardzo szybki, znowu wyprzedzona masa aut, a klocki starte o kolejne milimetry. Średnia na 18km zjazdu wyszła 50km/h.

Zapewne dziwi nasz widok w długich rękawach... tak w upale 30 stopniowym trzeba się odpowiednio ubrać. Niestety na Iseran słońce tak nas spaliło, że musieliśmy założyć koszule z rękawami oraz chusty zaciągnąć na same oczy. Szczęśliwie w każdej alpejskiej wiosce znajdują się wodopoje. Zanurzaliśmy ręce aż do ramion oraz całe chusty, i tak od wioski do wioski. Jak najbardziej zdało to egzamin.

Wspaniały parking, kuchnia, łazienka i ubikacja w jednym, do tego wyjątkowo w cieniu ;)


Dość późno pozbieraliśmy się i ruszyli w 80km podróż do następnego celu. Na jutro szykował się nam iście królewski etap!

Profil.


Podjazd:
Col de la Madeleine przez Col du Chaussy

1. 13.5km @ 7.5%
2. 8.1km @ 6.9%
3. 2.5km @ 7.6%




Po drodze zahaczyliśmy o Col du Glandon (1924m)



I ponownie uzupełniliśmy zapasy wody, tym razem na ~1600m.



Komentarze (3)

Janusz507 zgadzam się, niektóre zdjęcia wyszły pięknie, dobrze, że Adam miał aparat bo ja jechałem tylko z komórką... :(

VSV83 z taką pogodą jak w Holandii pewnie byśmy tylko kilka dni tam wytrzymali. Pogoda w Alpach to 90% sukcesu wypadu.

Platon 10:25 sobota, 20 sierpnia 2011

Ekstra sprawa,dobrze,że pogoda póki co dopisywała,bo gdyby było tak jak podczas Twojego urlopu na pograniczu niemiecko-holenderskim to by była wielka lipa.

VSV83 23:33 piątek, 19 sierpnia 2011

Zajebiście,foty extra :)

Janusz507 14:31 piątek, 19 sierpnia 2011
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa accza

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]