Passo di Stelvio (2758m)

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Niedziela przywitała nas przejaśnieniami i słońcem. Plan zakładał dojechania około 230km do podnóża Passo di Stelvio (2758m). Z uwagi na widoki i obniżenie kosztów postanowiliśmy omijać autostrady i cały wyjazd zrobić lokalnymi drogami. Widać nie tylko my bo na tych drogach ruch był dużo większy niż na autostradach :)

Zawsze po przebudzeniu chciałbym mieć takie widoki.



Przez cały wyjazd Adam specjalizował się w robieniu zdjęć z auta.


Na trasie gdzie się nie obejrzeć stały zamki, twierdze i warownie.



Niestety wraz z upływem kilometrów pojawiły się chmury i deszcz. Po drodze trafiliśmy na interesująco wyglądający podjazd: Passo Monte Giovo (2094m). Serpentyn było co nie miara, i mimo prawie ciągłej jazdy w chmurach i deszczu mijaliśmy dziesiątki kolarzy, od tej strony podjazd miał 15km @ 7.5%. Na szczycie widoczność była zerowa, autem trzeba było jechać 15km/h żeby czasem w nic nie uderzyć. Jest to jedno z tych miejsc w które koniecznie trzeba będzie wrócić rowerem.

Ostatecznie zatrzymaliśmy się w w Prato allo Stelvio, około 25km od szczytu. Akurat wtedy z góry zjechał kolarz do swojego auta, kompletnie przemoczony, a ze skarpetek wycisnął z litr wody. Najpierw jednak zdecydowaliśmy się zrobić obiad, gazowe palnik turystyczny i zapasy makaronu wiezione z kraju :D Następnie zapakowaliśmy na bagażniki wszystkie ciepłe ciuchy, a po Pradziadzie i elektrowni wiedzieliśmy jak się przygotować. Zresztą ani my ani rowery z cukru nie są, ba! nawet lubią potaplać się w wodzie ;)

Ani chwili wahania i około 16 start! Pierwsze 10km jedziemy razem po czym decyduje się zwiększyć tempo. Około 2000mnpm pojawiają się chmury, przez które nic nie widać, na szczęście po 2200m wyjeżdżamy z nich oglądając je w dole i po bokach. Mimo wcześniejszego deszczu aura nam sprzyja bo wszystko robimy na sucho.

Tunele i pierwsze serpentyny po łagodnym początku.



Wjeżdżamy w warstwę niskich chmur.


Podjazd miał być "na raz" ale wiedziałem, że na zjeździe nie zatrzymam się na fotki :)


Od tego miejsca we znaki dawał się bardzo mocny wiatr, mimot stałego nachylenia pod wiatr jechało się kilka km/h, po nawrocie na serpentynie przyśpieszało się często do 15-18km/h.

W oddali widać przełęcz i serpentyny, niby na wyciągnięcie ręki, w rzeczywistości było jeszcze 7km drogi! Serpentyny wydłużają ją niemiłosiernie.


Nareszcie szczyt. Wjechałem tam ubrany na krótko, miałem jeszcze dobrą pogodę, Adam chwilę później wjeżdżał w ulewie.



Po moim przyjeździe rozpętało się piekło, wiatr jeszcze wzmógł na sile, zaczęło lać, a odczuwalna temperatura przypominała mróz. Nauczka z Pradziada jednak dała owoce. Z torby wyciągnąłem zimowy kombinezon, podkoszulek z długim rękawem, kurtkę rowerową, drugą kurtkę rowerową, trzecią zwykłą kurtkę w której mógłbym wodę nosić, zimowe rękawice oraz zimową czapkę :D Tak ubrany na szczycie... dalej marzłem.

Kiedy Adam dojechał urządziliśmy sobie sesję zdjęciową.


Na szczycie zapadła decyzja, że nie jedziemy oryginalną trasą i wracamy prosto do auta tą samą drogą. Sporo skracamy, ale w takich warunkach jazda może być ciężka, a było już po godzinie 18.

Sam zjazd był koszmarny, stromo, same serpentyny, ulewa, zaciśnięte hamulce często nie pomagały. Dopiero poniżej 2000m można było trochę poszaleć. Kiedy siadałem na ramie i klatkę piersiową kładłem na kierownicy rower błyskawicznie napierał prędkości. Po drodze na ~2300m zatankowaliśmy jeszcze bidony z górskiego strumyka.

Podjazd:
Passo di Stelvio - 24.5km @ 7.4%

Dystans: 24.5km
Podjazd: 1880m
Czas: 2:23:43
Avg: 10.23km/h
Puls: 147/181
Kad: 56

Zjazd:
Avg: 36.1km/h




Kolejnym naszym celem były jeziora na północ od Mediolanu. Żeby było ciekawiej tym razem jazda bez GPSa, a nawigował z mapą Adam. Musiałem użyć przetwornicy do ładowania Garmina i komórki. Skierowaliśmy się na Szwajcarię, początkowe warunki nie były najlepsze.



Ale kolejne 220km w aucie zleciało szybko. Szwajcarskie przełęczy (+2000m) prezentowały się fantastycznie, a Maloja Pass jest wręcz fenomenalna i koniecznie trzeba będzie tam pojechać rowerami.

Komentarze (4)

Jest parę wyższych podjazdów, w tym też chyba 2 przełęcze. Ciekawie wygląda droga na stelvio błyszcząca się w wodzie. Ja na szczęście tam miałem idealną pogodę.

vanhelsing 20:05 czwartek, 1 września 2011

VSV83 byliśmy wyżej... nawet sporo wyżej... i to nie raz :D Ambitne cele sobie postawiliśmy. Biorę się za dzień 5.

djk71 Śnieżka nie jest zła, ale Alpy oczarowują :)

Platon 06:47 piątek, 19 sierpnia 2011

A ja się Śnieżką podniecałem ;-(

djk71 06:42 piątek, 19 sierpnia 2011

No to masz w swej kolekcji rekord wysokości na której byłeś rowerem.
Mogę się mylić ale szosą w Europie chyba nie da się wjechać wyżej,no może tylko na Etnę ale tam jest już trochę "terenu".

VSV83 03:43 piątek, 19 sierpnia 2011
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ejsza

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]