Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:1331.34 km (w terenie 41.00 km; 3.08%)
Czas w ruchu:60:46
Średnia prędkość:21.91 km/h
Maksymalna prędkość:84.10 km/h
Suma podjazdów:23182 m
Maks. tętno maksymalne:190 (95 %)
Maks. tętno średnie:170 (85 %)
Suma kalorii:58061 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:57.88 km i 2h 38m
Więcej statystyk

Passo di Stelvio (2758m)

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Niedziela przywitała nas przejaśnieniami i słońcem. Plan zakładał dojechania około 230km do podnóża Passo di Stelvio (2758m). Z uwagi na widoki i obniżenie kosztów postanowiliśmy omijać autostrady i cały wyjazd zrobić lokalnymi drogami. Widać nie tylko my bo na tych drogach ruch był dużo większy niż na autostradach :)

Zawsze po przebudzeniu chciałbym mieć takie widoki.



Przez cały wyjazd Adam specjalizował się w robieniu zdjęć z auta.


Na trasie gdzie się nie obejrzeć stały zamki, twierdze i warownie.



Niestety wraz z upływem kilometrów pojawiły się chmury i deszcz. Po drodze trafiliśmy na interesująco wyglądający podjazd: Passo Monte Giovo (2094m). Serpentyn było co nie miara, i mimo prawie ciągłej jazdy w chmurach i deszczu mijaliśmy dziesiątki kolarzy, od tej strony podjazd miał 15km @ 7.5%. Na szczycie widoczność była zerowa, autem trzeba było jechać 15km/h żeby czasem w nic nie uderzyć. Jest to jedno z tych miejsc w które koniecznie trzeba będzie wrócić rowerem.

Ostatecznie zatrzymaliśmy się w w Prato allo Stelvio, około 25km od szczytu. Akurat wtedy z góry zjechał kolarz do swojego auta, kompletnie przemoczony, a ze skarpetek wycisnął z litr wody. Najpierw jednak zdecydowaliśmy się zrobić obiad, gazowe palnik turystyczny i zapasy makaronu wiezione z kraju :D Następnie zapakowaliśmy na bagażniki wszystkie ciepłe ciuchy, a po Pradziadzie i elektrowni wiedzieliśmy jak się przygotować. Zresztą ani my ani rowery z cukru nie są, ba! nawet lubią potaplać się w wodzie ;)

Ani chwili wahania i około 16 start! Pierwsze 10km jedziemy razem po czym decyduje się zwiększyć tempo. Około 2000mnpm pojawiają się chmury, przez które nic nie widać, na szczęście po 2200m wyjeżdżamy z nich oglądając je w dole i po bokach. Mimo wcześniejszego deszczu aura nam sprzyja bo wszystko robimy na sucho.

Tunele i pierwsze serpentyny po łagodnym początku.



Wjeżdżamy w warstwę niskich chmur.


Podjazd miał być "na raz" ale wiedziałem, że na zjeździe nie zatrzymam się na fotki :)


Od tego miejsca we znaki dawał się bardzo mocny wiatr, mimot stałego nachylenia pod wiatr jechało się kilka km/h, po nawrocie na serpentynie przyśpieszało się często do 15-18km/h.

W oddali widać przełęcz i serpentyny, niby na wyciągnięcie ręki, w rzeczywistości było jeszcze 7km drogi! Serpentyny wydłużają ją niemiłosiernie.


Nareszcie szczyt. Wjechałem tam ubrany na krótko, miałem jeszcze dobrą pogodę, Adam chwilę później wjeżdżał w ulewie.



Po moim przyjeździe rozpętało się piekło, wiatr jeszcze wzmógł na sile, zaczęło lać, a odczuwalna temperatura przypominała mróz. Nauczka z Pradziada jednak dała owoce. Z torby wyciągnąłem zimowy kombinezon, podkoszulek z długim rękawem, kurtkę rowerową, drugą kurtkę rowerową, trzecią zwykłą kurtkę w której mógłbym wodę nosić, zimowe rękawice oraz zimową czapkę :D Tak ubrany na szczycie... dalej marzłem.

Kiedy Adam dojechał urządziliśmy sobie sesję zdjęciową.


Na szczycie zapadła decyzja, że nie jedziemy oryginalną trasą i wracamy prosto do auta tą samą drogą. Sporo skracamy, ale w takich warunkach jazda może być ciężka, a było już po godzinie 18.

Sam zjazd był koszmarny, stromo, same serpentyny, ulewa, zaciśnięte hamulce często nie pomagały. Dopiero poniżej 2000m można było trochę poszaleć. Kiedy siadałem na ramie i klatkę piersiową kładłem na kierownicy rower błyskawicznie napierał prędkości. Po drodze na ~2300m zatankowaliśmy jeszcze bidony z górskiego strumyka.

Podjazd:
Passo di Stelvio - 24.5km @ 7.4%

Dystans: 24.5km
Podjazd: 1880m
Czas: 2:23:43
Avg: 10.23km/h
Puls: 147/181
Kad: 56

Zjazd:
Avg: 36.1km/h




Kolejnym naszym celem były jeziora na północ od Mediolanu. Żeby było ciekawiej tym razem jazda bez GPSa, a nawigował z mapą Adam. Musiałem użyć przetwornicy do ładowania Garmina i komórki. Skierowaliśmy się na Szwajcarię, początkowe warunki nie były najlepsze.



Ale kolejne 220km w aucie zleciało szybko. Szwajcarskie przełęczy (+2000m) prezentowały się fantastycznie, a Maloja Pass jest wręcz fenomenalna i koniecznie trzeba będzie tam pojechać rowerami.

Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m)

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Kategoria <150km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Z Wrocławia wyjechaliśmy koło 16:30 w piątek, trasą na Monachium. Z uwagi na to, że było nas tylko dwóch zabraliśmy ze sobą co tylko przyszło nam do głowy :) Zdecydowaliśmy się zacząć od Wschodnich Alp i poruszać się na zachód. Nie chciałem tracić soboty na jazdę więc po pokoaniu austriackich tuneli i włoskich przełęczy o 4 nad ranem byliśmy w interesującym nas rejonie (około 1000km jazdy). Znaleźliśmy miejsce dla auta i do 8 urządziliśmy sobie drzemkę. Rano po raz pierwszy ujrzeliśmy Alpy... schowane w chmurach.

O świcie okazało się, że nocowaliśmy pod restauracją.


Na pierwszy ogień zdecydowaliśmy się wziąć Monte Zoncolan (1750m) w Alpach Karnijskich, legendę podjazdów szosowych, do 2003 roku uważany za zbyt ciężko przez co nie pozwalano tam się ścigać kolarzom.

Przed startem.



Szybki dojazd oraz parkowanie w Campolongo i zaczynamy zabawę. Kawałek podjazdu i długi zjazd, w pewnym momencie pojawia się tabliczka ostrzegająca o nachyleniu 16% na odcinku 800m, boję się na zakrętach przez co nie składam się, a mimo to uzyskuje ponad 82km/h! Adam rozpędza się jeszcze bardziej. Gdybym to powtórzyl znając już trasę padłoby 90 :) Ładne przywitanie Alpy nam przyszykowały.

Na trasie.



Chmury po starcie.


Wszędzie było pełno tuneli.



W Ovaro zaczynam podjazd na Monte Zoncolan, najtrudniejszy szosowy podjazd w Europie. Po dwóch rozgrzewkoych kilometrach wita nas brama z napisem "La porta per l'inferno" - Wrota Piekieł. Przy wjeździe nawet znajduje się elegancki kran z pitną wodą, prawda jest taka, że powinien być tak co 2km podjazdu bo bidony błyskawicznie schły. W pobliżu było zaparkowane włoskie auto i kręciła się jakaś kobieta. W pewnym momencie usłyszeliśmy "Dzień dobry!", widać usłyszała, że jesteśmy Polakami. Upewniła się czy chcemy jechać pod tą górę. Na wszystkie możliwe sposoby odradzała nam tego szalonego pomysłu, a ostatecznie stwierdziła, że musimy być mocni chcąc tam jechać :)

Serpentyny na Zoncolanie.


Wrota Piekieł.


O samym podjeździe można by wiersze pisać. Jak straszny jest to trzeba przekonać się samemu. Od "wrót" na szczyt jest 8km ze średnim nachyleniem 13.2%, najstromszy kilometr ma 20%! Pierwsze 2km to dla mnie średnia 4km/h i średni puls 182bpm, musiałem stanąć bo bym ekslodował.

Po 2km, Adam zostawił po sobie ślad na asfalcie :D


Później nie było lepiej, zaliczyłem wywrotkę, stromizna powodowała ciągłe podrywanie roweru i jazdę na tylnm kole, raz nie utrzymałem równowagi :) Później kilka razy próbowałem ruszyć, ale na 20% jest to prawie niemożliwe, zaliczyłem kolejną wywrotkę :D Kolejne kilometry to utrata równowagi i kilkukrote lądowanie na poboczu, opracowałem chociaż sposób ruszania pod górę. Nistety kompak 34-26 jest wielce niewystarczający. Adam na swoim MTB wykorzystał przełożeniem, których kupując rower nie zamierzał nigdy użyć (24-36). Po naszej (tej cięższej) stronie podjazdu chyba nie spotkaliśmy żadnych rowerzystów, za to na szczycie zrobiło się tłoczno. W trakcie całego podjazdu były wymalowane przeróżne napisy, głównie imiona i nazwiska sławnych kolarzy. Pozostałości tegorocznego Giro D'Italia.

Pod koniec znajdują się już tunele.


Końcówka.


Ponoć na szycie Monte Zoncolan trawa smakuje najlepiej... ja nie wiem, ale góra przeżywała oblężenie :D


Bohater drugiego planu? Wyczuła koleżankę w moim plecaku... bułkę z szynką :D


Jeszcze jeden widok w dół.


Sam zjazd na drugą stronę początkowo koszmarny. Strasznie stromy, a serpentyna na serpentynie, moje hamulce nie dawały rady, Adam na tarczach mógł sobie pozwolić na trochę więcej. Na szczęście niższe partie zaoferowały nam coś szybszego.

Rozjazd, po moście na Forcella di Lavardet, wzdłuż droga na Zoncolana.


Dalej trafiliśmy na 400m hopkę, której nawet nie zauważyliśmy ;) Nadłożyliśmy też kilometrów szukając sklepu, okazuje się, że znalezienie takowego we włoskich górch jest rzeczą niemożliwą. Włosi mają same bary, restauracje i pizzerie. W końcu wróciliśmy do Ovaro i rozpoczęliśmy wpinaczkę na Forcella di Lavardet (1542m), trasa o praktycznie zerowym ruchu.

Kierunek Forcella di Lavardet.


Przy braku sklepów życie ratowały wodopoje.


Na szczycie okazało się, że OviMaps niechętnie rozróżnia drogi asfaltowe... od czegokolwiek innego :D Trafił się zjazd po nawet sporych kamieniach, było jednak późno, a auto stało po drugiej stronie gór więc objazd odpadał. Adam czuł się tam jak w raju, żałował tylko, że ma slicki założone, ja za to zapodawałem na ściśniętych klamkach driftując to na lewo, to na prawo :D Droga okazała się jednak malownicza i nie żałowaliśmy ani metra zrobionego po kamieniach!

W bród!


Offroad.


Spotkaliśmy motocyklistów szukających jeziora. Stwierdzili, że zły rower wziołem... oni nie lepiej na tej drodze mieli :P


Widok na dolinę, w oddali most i schowane 14 serpentyn. Dodam, że trafiliśmy kilka dni później w miejce gdzie było ich więcej.


Oświetlony szczyt.


Piękne serpentyny.


Próby uwiecznienia wszystkiego na filmie.


Adam prawie się zabił robiąc te świetne zdjęcia ;D


Na koniec został nam już tylko zjazd do auta, z uwagi na późno godzinę wykorzystaliśmy pobliską fontannę jako łazienkę i kuchnię. Przerzuciliśmy wszystkie rzeczy na przednie siedzenia i kolejną noc spędziliśmy w aucie.

Profil trasy.


Podjazdy:
Monte Zoncolan - 8km @ 13.2%

Dystans: 8.06km
Podjazd: 1064m
Czas: 1:21:23 (z postojami około 1:40)
Avg: 5.9km/h
Puls: 163/184
Kad: 36 :D



Forcella di Lavardet - 23km @ 4.4%


Alpy 2011

Piątek, 5 sierpnia 2011 · Komentarze(9)
Kategoria Alpy 2011
Plan objazdu Alp zrodził się już jakiś czas temu, potencjlna ekipa zmieniała się wraz z możliwościami urlopowymi. Ostatecznie większość odpadła. Szczęśliwie się złożyło, że Adam właśnie zmienia pracę i cały sierpień ma wolny.

Plan wyglądał następująco, pakujemy rowery i podstawowe rzeczy w auto i jedziemy zdobywać najsławniejsze podjazdy naszego kontynentu. Nie jesteśmy niczym uwiązani, hotelem czy pogodą. Czysta partyzantka, gdzie dusza zapragnie :)

Na starcie zrobiliśmy listę potencjalnych miejsc, które byśmy chcieli przejechać, trasy próbowaliśmy układać wcześniej, ale życie i tak wszystko zweryfikowało. Skończyło się na nawigowaniu przez OviMaps z komórki :D

Pogoda była wspaniała, a widoki cudne, zrobiliśmy setki zdjęć i nagrali sporo filmów jednak nic tego tak nie oddaje, trzeba zobaczyć to na własne oczy. O dziwo często lądowaliśmy na szlakach pieszych i to właśnie te uważam za najpiękniejsze z wyjazdu.

Były niesamowite podjazdy, przerażające zjazdy, cudne jeziora i niegroźne wywrotki. Zapraszam do lektury opisów kolejnych dni w miarę ich dodawania.

Na zachętę :)





0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie

Praca

Środa, 3 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria miasto, praca, trekking
Odebrałem kółka, wyszło w sumie 35zł za oba. Ponoć prawie nie było przy nich co robić. Nieźle jak na 4 lata nieoszczędzania ich, niezliczoną ilość dziur, krawężników oraz jedno czołowe uderzenie w auto przy 45km/h :D Pancerne koła, chyba nowy rower kupię bez i te włożę :D

Praca

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria miasto, praca, trekking
Zostawiłem wczoraj po 16 kółka w Harfie na centrowanie, a o 18 dostałem smsa, że już są gotowe do odbioru... ciekawe ile mnie za to skasują? :)

Zapomniałem też dodać jak w górach sprawdzał się kompakt. Sprawdzał się genialnie na podjazdach, jak się robiło ciężej nie musiałem nic przepychać tylko wrzucałem lżejsze przełożenie, w sam raz na bardzo długie i męczące podjazdy. Na zjazdach za to ogromny minus, już przy 58km/h nie da się nic dokręcić :/