#6 Passo Giovo (2094m) i Passo Pennes (2215m)
#7 Corvara (1551m)
Po dniu regeneracyjnym przyszła pora na coś grubszego. Słabe przygotowanie skutkowało tym, że nie wiedziałem ile kilometrów ma trasa, jakie przewyższenie i profil oraz na jaką wysokość będziemy wjeżdżać. Trzymałem jednak wersję, że to tylko 125km i dwie luźne przełęcze ;) Pobudka o 6 i od razu lepszy humor bo zachmurzenie było całkiem spore. W przyjemnym chłodzie i słońcu schowanym jeszcze za górami ruszamy do San Leonardo, delikatna wspinaczka i zaczynamy tam podjazd na Passo Giovo (2094m, 20km, 7.1%).
San Leonardo.
Początek jadę razem z Adamem jednak na 900m n.p.m. wyprzedza mnie dziadek na elektryku. Postanawiam sprawdzić ile wytrzymam na kole, udaje się przez jakieś 800 metrów jednak tętno idzie bardzo wysoko jak na dzisiejsze możliwości (163bpm) i odpuszczam. Pan nie jechał dużo szybciej, ale nie było to moje tempo. Niska temperatura sprawia jednak, że jedzie się bardzo dobrze, utrzymuję wysoką i równą intensywność.
Po jakimś czasie staję i czekam kilka minut na Adama, chcę mieć zdjęcie przy hotelu, w którym nocowaliśmy jadąc w zeszłym roku z przyczepką.
Później wyprzedzam kolejnych kolarzy i bardzo sprawnie pnę się do góry. Był to podjazd który podjeżdżało mi się zdecydowanie najlepiej na całym wyjeździe. Po prawej widać jak droga leci do góry.
Na szczycie melduje się Adam, Darka musiały dopaść jakieś kryzysy bo czekaliśmy tam na niego 40 minut.
Cały wjazd 20km zajął mi 1:35:07 przy średnim tętnie 144 i max 163 tego dnia.
Panorama w stronę Brennerpass.
Zjazd do Vipiteno przyjemny, znowu sporo wyprzedzonych aut. Tam szukamy sklepu aby przygotować się przed Passo Pennes. O podjeździe nic nie wiem, ale od startu pokazuje pazurki. Od zacienionej części mocno kopie w górę.
Ostatecznie okazało się, że trafiliśmy na niezłego kozaka. 13.5km ze średnim nachyleniem 9.1%.
Taki rozwój wypadków nie byłby jeszcze zły gdyby nie huraganowy wiatr, który chciał wiać tylko w twarz i to z taką siłą, że robiło się z tego jakieś 13 a nie 9%.
Po drodze spotkałem sakwiarza, który pchał rower czemu wcale się nie dziwiłem. Wiedział na jakiej wysokości jesteśmy, ale nie miał pojęcia jak wysoko trzeba wjechać, ani ile kilometrów jeszcze zostało. Kawałek później dopadły mnie problemy żołądkowe i musiałem ratować się boczną drogą w las :D Trochę czasu zleciało i ruszyłem dalej najpierw doganiając sakwiarza, który dalej pchał swój wózek, a potem zdziwionego Darka, który nie wiedział skąd się wziąłem z tyłu. Pomyślałem, że Adam pewnie goni mnie z przodu i nie ma sensu już mocno jechać więc zostałem z Darkiem. Tak razem walczyliśmy aż Darek wypatrzył z przodu Adama. Stwierdziłem, że jest w zasięgu i sprawnie przeskoczyłem do niego. Kiedy go dogoniłem i wyjechałem zza skały ukazał się widok na przełęcz.
Na górze wiało tak samo mocno i było jeszcze zimniej więc po krótkiej sesji ubraliśmy się ciepło i zdecydowali od razu zjeżdżać.
Sądziłem, że Giovo zrobiłem mocno jadąc 144/163, Pennes natomiast wyszło 152bpm średnio przy max ponownie 163.
O zjeździe z Pennes mogę powiedzieć, że jest jednym z lepszych alpejskich jednak warunki jakie tam panowały nie pozwoliły na wiele. Tak silnego wiatru na zjeździe jeszcze nie przeżyłem, rowerem miotało po całej drodze i przy prędkości powyżej 60km/h robiło się już bardzo niebezpiecznie. Co ciekawe na climbbybike są dwa wpisy o Pennes (2007 i 2011r) i w obu autorzy wspominają że był przerażający wiatr. Czyżby charakterystyka tej przełęczy?
Na wysokości 1400m zakończyła się szybka sekcja zjazdu.
Teraz zostało już tylko jakieś 40km łagodniejszego zjazdu na 300m do Bolzano :)
Jadąc od Bolzano cały ten podjazd robiony jest doliną otoczoną dość blisko górami przez około 48km. Pojawił się też kawałek ścieżki rowerowej, jednak zjazd na wąskiej, krętej, zasypanej miejscami piaskiem ścieżce rowerowej był nie dla mnie, powiedziałem chłopakom, że będę jechał drogą i się rozdzieliliśmy.
Ciągle wiało w twarz co utrudniało powrót, na trasie zaczęły pojawiać się tunele, tylko jeden miał zakaz wjazdu, ale za to drogę dookoła.
Po jakichś 15km nastąpiła bardzo szybka sekcja oraz seria tuneli, powiedziałbym, że były ich dziesiątki, dolina zrobiła się wąska raptem na 50-100m. Tunele był krótkie i co chwila wyjeżdżało się na kilkadziesiąt metrów. Dziwiłem się, że na trasie nie ma w ogóle ruchu samochodowego aż w końcu wyprzedził mnie autobus. Za nim znajdował się sznur aut, dałem wyprzedzić się dwóm i do Bolzano zjeżdżałem już w kolumnie pojazdów. Na szczęście tylko raz musiałem testować sprawność moich hamulców. Przed samym Bolzano znajdował się bardzo interesujący zameczek.
W mieście pomyślałem, że chłopacy zostali daleko w tyle na ścieżce i zdecydowałem się wracać samemu do Merano. Niestety już od jakiegoś czasu jechałem bez wody, a i po drodze do ścieżki rowerowej niczego nie wypatrzyłem. Zapytałem się jeszcze parę Niemców na rowerach, ale nie umieli mi nic wskazać. Pomyślałem, że spokojnie jakoś wytrzymam i ścieżką ruszyłem na kemping.
Po chwili ktoś siadł mi na koło i tak jechał przez chwilę aż w końcu powoli wyprzedził. Siadłem na koło, a chłopaczek (16-17 lat) zaczął rozkręcać (wtedy też padła bateria w Garminie). Tak na mój gust musieliśmy lecieć koło 40, gościu większość czasu w pozycji do TT. Myślałem, że tam uschnę, ale z drugiej strony mógłbym szybciej być na miejscu. Wszystkich wyprzedzaliśmy błyskawicznie aż w końcu się zmęczył i dałem zmianę aby po chwili rozkręcił się od nowa :) Już w samym Merano zwolnił więc podjechałem i poprosiłem go o wodę. Chwilę pogadaliśmy i dojechaliśmy do baru rowerowego gdzie się zatrzymywał. Wykorzystałem sytuację żeby kupić Colę. Był w lekkim szoku, że dzisiaj zrobiłem już te dwie przełęcze.
Po dojechaniu na miejsce kusiło wskoczenie do basenu na kempingu. Wziąłem prysznic, zrobiłem obiad i wypiłem browara, który czekał pod autem :) Godzinę po przyjeździe dostałem smsa od Darka, że już są w Merano. Trasa dzisiaj była świetna, a Passo Pennes koniecznie będę chciał jeszcze powtórzyć.