Wpisy archiwalne w kategorii

runner

Dystans całkowity:28364.41 km (w terenie 138.00 km; 0.49%)
Czas w ruchu:1026:06
Średnia prędkość:27.36 km/h
Maksymalna prędkość:84.10 km/h
Suma podjazdów:109148 m
Maks. tętno maksymalne:200 (100 %)
Maks. tętno średnie:172 (86 %)
Suma kalorii:872736 kcal
Liczba aktywności:478
Średnio na aktywność:59.34 km i 2h 10m
Więcej statystyk

Col de l'Iseran (2770m)

Środa, 10 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Kategoria <150km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Na dzisiaj przygotowaliśmy sobie ambitny cel Col de l'Iseran (2770m). Najwyżej położoną przełęcz z nawierzchnią bitumiczną w Europie, 12m wyższą od Passo di Stelvio. Nocowaliśmy pod Seez co oznaczało najkrótszą drogą 45km wspinaczkę z 890m na 2770m. Dla nas było to jednak mało i postanowiliśmy po drodze zaliczyć dwa inne wzniesieni... m.in. szlakami pieszymi :D Le Miroir (1398m) oraz Le Monal (1874m).

W drodze na Le Miroir.




Najpierw szybkie zakupy w Seez i szukanie dogodnego parkingu na auto. Początek naszej trasy pokrywa się z wznoszącą się drogą na Col du Petit Saint Bernard, z której zjeżdżamy po 3.5km. Tym samym zaczynamy ostrą wspinaczkę zostawiając D902 prowadzącą na Iseran w dole. Wybór wyśmienity bo ruch samochodowy żaden, a widoki cudne. W końcu musimy zaliczyć szybki zjazd do Sainte-Foy Tarentaise na D902 jednak po chwili odbijamy na 12 serpentyn prowadzących do stacji narciarsko-wypoczynkowej tej miejscowości.

Na jej końcu asfalt znika i zaczynamy offroad :) Wypada nam tego 10km, spotykamy samych pieszych wędrowców, od wszystkich słyszymy "Bonjour!" widząc lekkie zdziwienie na nasz widok :D

Serpentynowy offroad.


Cudne widoki na szlaku pieszym



Jedyny odcinek całej wyprawy gdzie musiałem podprowadzić jakieś 50m. Mimo mocnego dociśnięcia ciałem siodełka było tak stromo, że tylne koło boksowało w miejscu uniemożliwiając podjazd. Po asfalcie by się zrobiło ;)


Schronisko(?) na Le Monal.




I jeszcze co mieliśmy za plecami.


Tomek nie zasłaniaj domków ;D


Niestety co dobre się kończy i 15 serpentynami zjeżdżamy ostro w dół do D902. Stąd czeka nas już 28km wspinaczki główną drogą. W między czasie mijają nas dziesiątki motocyklistów. W Alpach jest ich najwięcej, więcej niż rowerzystów, więcej niż aut!

Ostatni widok przed w/w serpentynami.


Po drodze dojeżdżamy do zapory na jeziorze Chevrill, które omijamy 4 tunelami.



Zasilanie jeziorka.


W drodze na szczyt obracając się ukazują się nam takie widoki.


Im wyżej tym klimat bardziej się zmienia.


Droga zakrętami pnie się do góry na wprost nas.


Na szczycie jesteśmy po 60km, mimo pięknej pogody jest bardzo zimno. Od razu ubieram targany ze sobą strój zjazdowy, kręcę się jeszcze po okolicy podjeżdżając szutrówką jeszcze z 6 metrów wyżej. Poniżej krótki filmik pokazujący surowy klimat panujący na tak dużej wysokości.



Pamiątkowe zdjęcie.


I szybko wskakuję w strój zjazdowy.


Po sesjach zdjęciowych jesteśmy gotowi do powrotu. Oczywiście z wielkim bananem na twarzy bo czeka nas 45km zjazdu do auta :D Pierwsze 31km pokonałem ze średnią 51km/h, później nachylenie malało, a nawet pojawiały się kilku metrowe hopki. Ostatecznie powrót z góry do auta zajął na 1h 7m.

Zjazd malina, bije Stelvio na głowę, przy szczycie długie prostki na serpentynach gdzie bez skrępowania można się rozpędzać do woli, w niższych partiach prostki są praktycznie cały czas, należy tylko odpowiednio składać się w delikatnych zakrętach. Nawet nie pamiętam ile aut wyprzedziłem, tutaj podziękowania należą się kierowcą, którzy nas przepuszczali. Niestety niektórych trzeba było brać na pełnym gazie przy 70+ km/h. Na alpejskich zjazdach auto z rowerem nie ma szans :) Jak na razie Iseran to najlepszy zjazd naszego wyjazdu.

Po wszystkim trzeba było się zapakować i ruszać w drogę bo kolejne 100km było przed nami. Jeszcze fotka na przełęczy, która mieliśmy robić dnia następnego rowerami.


Adam nagrywał pokonywanie serpentyn, na filmie tego tak nie widać i też nie słychać, ale z tył w aucie wszystko latało :D


Profil.


Podjazdy:
Le Miroir - 9km @ 5.7%
Le Monal - 12.4km @ 7%
Col de l’Iseran - 28.8km @ 4.5%

Zjazdy:
Col de l’Iseran
Dystans: 45km
Czas: 1:07:19
Avg: 40.1km/h
Tętno: 128/166
Kad: 84


(chwilowo są jakieś problemy z climbbybyike)

Lago D'Orta

Wtorek, 9 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Wieczorem sporo czasu poświęciliśmy na szukanie miejsca na namiot, niestety nic nie mogliśmy znaleźć. W końcu zdecydowaliśmy się na ładnie przystrzyżoną łączkę na obrzeżach miasta. Teraz czekała nas nauka rozkładania nowego namiotu po ciemku. Tutaj chciałbym podziękować Piotrkowi bo od tego momentu jego czołówka towarzyszyła nam co wieczór :)

Jeszcze nie zaczęliśmy się dobrze rozbijać, a nadjechał patrol policji, widać było że ktoś dał cynk bo jechali powoli świecąc lampami po bokach. Zatrzymali się oślepiając nas... i odjechali. Sprawdziło się co Adam wyczytał, że we Włoszech nie można się rozbijać na dziko, ale policja nie reaguje :D

Pierwsza noc w namiocie.


Rano spakowaliśmy się i pojechaliśmy na punkt widokowy w... Ameno (!) przez który przejeżdżaliśmy dzień wcześniej. Zostawiliśmy tam auto i ruszyliśmy w trasę. Jak można było się spodziewać również tutaj mnóstwo kolarzy. Postanowiliśmy objechać całe jezioro dookoła i znaleźć miejsca do kąpania się.

Krajobraz z punktu widokowego w Ameno.


Pierwsze większe miasteczko.



Dojechaliśmy na przeciwległy brzeg jeziora. Za plecami mała wysepka na środku oraz w oddali kościół na punkcie widokowym Ameno gdzie stało auto.


Po drodze chcieliśmy znaleźć drogę nad samą wodę. Ponownie przekonaliśmy się, że Włosi nie mówią po angielsku bo nie dogadaliśmy się i zajechali w ślepą drogę... szkoda, że na szczycie :D Z drugiej strony był tam oznaczony szlak dla MTB ;) Plus był taki, że Adam wypatrzył jabłonie z pysznymi jabłkami.

Kiedy już dotarliśmy do tafli wody okazało się, że jedyna plaża jest płatna. Postanowiliśmy więc skorzystać z jednej z prywatnych plaż, których było tam mnóstwo, a która akurat nie była używana. Rowery przez płot i w dół do wody na piknik.



Następnie postanowiliśmy objechać cypel wcinający się w jezioro.


Za plecami wyspa na środku jeziora.


Drogi są naprawdę wąskie.


Ostatecznie niecałe 2km objechaliśmy nabrzeżem.


A to objeżdżaliśmy.


W aucie byliśmy dość szybko bo zdecydowaliśmy się ominąć przełęcze Św. Bernarda i jechać dalej na zachód (240km). Szybko wpadliśmy w Dolinę Aosty. Tak fenomenalnego miejsca jeszcze nie widziałem. Dolina jak dolina, a po bokach wysokie Alpy, dodatkowo pełno zamków i twierdz. Wisienką na torcie była Monte Bianco, która ukazał się nam na końcu doliny. Najwyższy szczyt Europy robi wrażenie.

Próby uchwycenia tego z auta.








Adam próbował coś nagrać, ale jakość jest bardzo słaba :(


Tu już na Małej Przełęczy Św. Bernarda (2188m). Dosłownie trząsłem się tam z zimna.



Oraz widok na Séez we Francji.


Po wielu poszukiwaniach udało się nam znaleźć miejsce na namiot, bez rewelacji i lekko pochyłe, ale dało się spać. I bardzo dobrze bo od jutra miały zacząć się wielkie góry.

Profil.


Lago Lugano

Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


W nocy dojechaliśmy nad Lago Como, okazało się, że całe wybrzeże jest pokryte miejscowościami. Wzdłuż jego linii biegły góry poprzecinane tunelami, na szczęście bez zakazów dla rowerów. Późna godzina uniemożliwiła nam dalsze szukanie miejsca na nocleg więc znaleźliśmy parking w Mezzagra i kolejną noc spędzili w aucie.

Od startu mieliśmy piękne widoki.



Postanowiliśmy się rozbić w Argegno po stronie Lago Como i przejechać góry do Lago Lugano gdzie zamierzaliśmy odpoczywać i się kąpać :) Były problemy ze znalezieniem miejsca na auto więc trochę podjazdu zrobiliśmy samochodem...

miejsce postojowe nie rozpieszcza, ruch był duży i nie można było stać obok auta :D


Jeziora miały dać nam trochę wytchnienia, ale mimo to było gdzie podjeżdżać, najpierw 6km @ 5.2%, potem 3km @ 5.4%. Na trasie mnóstwo kolarzy, nie dziwię się bo tereny są wyśmienite.

Zjeżdżając przeżywamy szok, trafiamy na 18% serpentyny! Na 670 metrach zjeżdżamy 100m w pionie. Hamulce ledwo dają radę, kawałek dalej szlaban i jesteśmy w Szwajcarii.

Sesja na serpentynach.




Po szwajcarskiej stronie jest jeszcze ładniej, lepsze Alpy im się trafiły niż Włochom ;)

Zaliczamy zjazd do miasteczka.



Gdzie ratuje nas fontanna z napisem, że woda nie jest do picia... żyjemy :D


Samo miasteczko ma strasznie wąskie uliczki.



Na szczycie ukazuje się nam Monte San Salvatore.


A potem samo Lago Lugano.



Zaliczamy dość stromy zjazd do Cantine di Caprina. 4.34km @ 9.1%. Na koniec nagroda.

Skok.


Ubranie magicznie samo zniknęło ;)


I daję na drugi brzeg sprawdzić czy coś ciekawego jest w Lugano :P


W drodze powrotnej Adam wypatruje ładne miejsce widokowe.


Odpoczywało się super, ale pora była wracać, serpentyny dały nam popalić. Ostatecznie zdecydowaliśmy się skrócić jazdę jadąc prosto do auta. Chcieliśmy się w końcu wyrobić i znaleźć miejsce na namiot bo spanie w aucie robiło się męczące. Mając dużo czasu ruszyliśmy w 100km podróż do Lago D'Orta.

Profil.


Passo di Stelvio (2758m)

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria <100km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Niedziela przywitała nas przejaśnieniami i słońcem. Plan zakładał dojechania około 230km do podnóża Passo di Stelvio (2758m). Z uwagi na widoki i obniżenie kosztów postanowiliśmy omijać autostrady i cały wyjazd zrobić lokalnymi drogami. Widać nie tylko my bo na tych drogach ruch był dużo większy niż na autostradach :)

Zawsze po przebudzeniu chciałbym mieć takie widoki.



Przez cały wyjazd Adam specjalizował się w robieniu zdjęć z auta.


Na trasie gdzie się nie obejrzeć stały zamki, twierdze i warownie.



Niestety wraz z upływem kilometrów pojawiły się chmury i deszcz. Po drodze trafiliśmy na interesująco wyglądający podjazd: Passo Monte Giovo (2094m). Serpentyn było co nie miara, i mimo prawie ciągłej jazdy w chmurach i deszczu mijaliśmy dziesiątki kolarzy, od tej strony podjazd miał 15km @ 7.5%. Na szczycie widoczność była zerowa, autem trzeba było jechać 15km/h żeby czasem w nic nie uderzyć. Jest to jedno z tych miejsc w które koniecznie trzeba będzie wrócić rowerem.

Ostatecznie zatrzymaliśmy się w w Prato allo Stelvio, około 25km od szczytu. Akurat wtedy z góry zjechał kolarz do swojego auta, kompletnie przemoczony, a ze skarpetek wycisnął z litr wody. Najpierw jednak zdecydowaliśmy się zrobić obiad, gazowe palnik turystyczny i zapasy makaronu wiezione z kraju :D Następnie zapakowaliśmy na bagażniki wszystkie ciepłe ciuchy, a po Pradziadzie i elektrowni wiedzieliśmy jak się przygotować. Zresztą ani my ani rowery z cukru nie są, ba! nawet lubią potaplać się w wodzie ;)

Ani chwili wahania i około 16 start! Pierwsze 10km jedziemy razem po czym decyduje się zwiększyć tempo. Około 2000mnpm pojawiają się chmury, przez które nic nie widać, na szczęście po 2200m wyjeżdżamy z nich oglądając je w dole i po bokach. Mimo wcześniejszego deszczu aura nam sprzyja bo wszystko robimy na sucho.

Tunele i pierwsze serpentyny po łagodnym początku.



Wjeżdżamy w warstwę niskich chmur.


Podjazd miał być "na raz" ale wiedziałem, że na zjeździe nie zatrzymam się na fotki :)


Od tego miejsca we znaki dawał się bardzo mocny wiatr, mimot stałego nachylenia pod wiatr jechało się kilka km/h, po nawrocie na serpentynie przyśpieszało się często do 15-18km/h.

W oddali widać przełęcz i serpentyny, niby na wyciągnięcie ręki, w rzeczywistości było jeszcze 7km drogi! Serpentyny wydłużają ją niemiłosiernie.


Nareszcie szczyt. Wjechałem tam ubrany na krótko, miałem jeszcze dobrą pogodę, Adam chwilę później wjeżdżał w ulewie.



Po moim przyjeździe rozpętało się piekło, wiatr jeszcze wzmógł na sile, zaczęło lać, a odczuwalna temperatura przypominała mróz. Nauczka z Pradziada jednak dała owoce. Z torby wyciągnąłem zimowy kombinezon, podkoszulek z długim rękawem, kurtkę rowerową, drugą kurtkę rowerową, trzecią zwykłą kurtkę w której mógłbym wodę nosić, zimowe rękawice oraz zimową czapkę :D Tak ubrany na szczycie... dalej marzłem.

Kiedy Adam dojechał urządziliśmy sobie sesję zdjęciową.


Na szczycie zapadła decyzja, że nie jedziemy oryginalną trasą i wracamy prosto do auta tą samą drogą. Sporo skracamy, ale w takich warunkach jazda może być ciężka, a było już po godzinie 18.

Sam zjazd był koszmarny, stromo, same serpentyny, ulewa, zaciśnięte hamulce często nie pomagały. Dopiero poniżej 2000m można było trochę poszaleć. Kiedy siadałem na ramie i klatkę piersiową kładłem na kierownicy rower błyskawicznie napierał prędkości. Po drodze na ~2300m zatankowaliśmy jeszcze bidony z górskiego strumyka.

Podjazd:
Passo di Stelvio - 24.5km @ 7.4%

Dystans: 24.5km
Podjazd: 1880m
Czas: 2:23:43
Avg: 10.23km/h
Puls: 147/181
Kad: 56

Zjazd:
Avg: 36.1km/h




Kolejnym naszym celem były jeziora na północ od Mediolanu. Żeby było ciekawiej tym razem jazda bez GPSa, a nawigował z mapą Adam. Musiałem użyć przetwornicy do ładowania Garmina i komórki. Skierowaliśmy się na Szwajcarię, początkowe warunki nie były najlepsze.



Ale kolejne 220km w aucie zleciało szybko. Szwajcarskie przełęczy (+2000m) prezentowały się fantastycznie, a Maloja Pass jest wręcz fenomenalna i koniecznie trzeba będzie tam pojechać rowerami.

Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m)

Sobota, 6 sierpnia 2011 · Komentarze(7)
Kategoria <150km, Alpy 2011, runner
0. Alpy 2011
1. Alpy dzień 1 - Monte Zoncolan (1730m) i Forcella di Lavardet (1542m) IT
2. Alpy dzień 2 - Passo di Stelvio (2758m) IT
3. Alpy dzień 3 - Lago Lugano IT / CH
4. Alpy dzień 4 - Lago D'Orta IT
5. Alpy dzień 5 - Col de l'Iseran (2770m) FR
6. Alpy dzień 6 - Col de la Madeleine (2000m) przez Col du Chaussy (1533m) FR
7. Alpy dzień 7 - L'Alpe d'Huez (1815m) - Col du Glandon (1924m) - Col de la Croix de Fer (2067m) FR
8. Alpy dzień 8 - Col du Galibier (2645m) przez Col du Lautaret (2058m) FR
9. Alpy dzień 9 - Cime de la Bonette (2802m) FR
10. Alpy dzień 10 - Nicea i Monte Carlo FR / MC
11. Alpy dzień 11 - Plażowanie FR
12. Alpy - Podsumowanie


Z Wrocławia wyjechaliśmy koło 16:30 w piątek, trasą na Monachium. Z uwagi na to, że było nas tylko dwóch zabraliśmy ze sobą co tylko przyszło nam do głowy :) Zdecydowaliśmy się zacząć od Wschodnich Alp i poruszać się na zachód. Nie chciałem tracić soboty na jazdę więc po pokoaniu austriackich tuneli i włoskich przełęczy o 4 nad ranem byliśmy w interesującym nas rejonie (około 1000km jazdy). Znaleźliśmy miejsce dla auta i do 8 urządziliśmy sobie drzemkę. Rano po raz pierwszy ujrzeliśmy Alpy... schowane w chmurach.

O świcie okazało się, że nocowaliśmy pod restauracją.


Na pierwszy ogień zdecydowaliśmy się wziąć Monte Zoncolan (1750m) w Alpach Karnijskich, legendę podjazdów szosowych, do 2003 roku uważany za zbyt ciężko przez co nie pozwalano tam się ścigać kolarzom.

Przed startem.



Szybki dojazd oraz parkowanie w Campolongo i zaczynamy zabawę. Kawałek podjazdu i długi zjazd, w pewnym momencie pojawia się tabliczka ostrzegająca o nachyleniu 16% na odcinku 800m, boję się na zakrętach przez co nie składam się, a mimo to uzyskuje ponad 82km/h! Adam rozpędza się jeszcze bardziej. Gdybym to powtórzyl znając już trasę padłoby 90 :) Ładne przywitanie Alpy nam przyszykowały.

Na trasie.



Chmury po starcie.


Wszędzie było pełno tuneli.



W Ovaro zaczynam podjazd na Monte Zoncolan, najtrudniejszy szosowy podjazd w Europie. Po dwóch rozgrzewkoych kilometrach wita nas brama z napisem "La porta per l'inferno" - Wrota Piekieł. Przy wjeździe nawet znajduje się elegancki kran z pitną wodą, prawda jest taka, że powinien być tak co 2km podjazdu bo bidony błyskawicznie schły. W pobliżu było zaparkowane włoskie auto i kręciła się jakaś kobieta. W pewnym momencie usłyszeliśmy "Dzień dobry!", widać usłyszała, że jesteśmy Polakami. Upewniła się czy chcemy jechać pod tą górę. Na wszystkie możliwe sposoby odradzała nam tego szalonego pomysłu, a ostatecznie stwierdziła, że musimy być mocni chcąc tam jechać :)

Serpentyny na Zoncolanie.


Wrota Piekieł.


O samym podjeździe można by wiersze pisać. Jak straszny jest to trzeba przekonać się samemu. Od "wrót" na szczyt jest 8km ze średnim nachyleniem 13.2%, najstromszy kilometr ma 20%! Pierwsze 2km to dla mnie średnia 4km/h i średni puls 182bpm, musiałem stanąć bo bym ekslodował.

Po 2km, Adam zostawił po sobie ślad na asfalcie :D


Później nie było lepiej, zaliczyłem wywrotkę, stromizna powodowała ciągłe podrywanie roweru i jazdę na tylnm kole, raz nie utrzymałem równowagi :) Później kilka razy próbowałem ruszyć, ale na 20% jest to prawie niemożliwe, zaliczyłem kolejną wywrotkę :D Kolejne kilometry to utrata równowagi i kilkukrote lądowanie na poboczu, opracowałem chociaż sposób ruszania pod górę. Nistety kompak 34-26 jest wielce niewystarczający. Adam na swoim MTB wykorzystał przełożeniem, których kupując rower nie zamierzał nigdy użyć (24-36). Po naszej (tej cięższej) stronie podjazdu chyba nie spotkaliśmy żadnych rowerzystów, za to na szczycie zrobiło się tłoczno. W trakcie całego podjazdu były wymalowane przeróżne napisy, głównie imiona i nazwiska sławnych kolarzy. Pozostałości tegorocznego Giro D'Italia.

Pod koniec znajdują się już tunele.


Końcówka.


Ponoć na szycie Monte Zoncolan trawa smakuje najlepiej... ja nie wiem, ale góra przeżywała oblężenie :D


Bohater drugiego planu? Wyczuła koleżankę w moim plecaku... bułkę z szynką :D


Jeszcze jeden widok w dół.


Sam zjazd na drugą stronę początkowo koszmarny. Strasznie stromy, a serpentyna na serpentynie, moje hamulce nie dawały rady, Adam na tarczach mógł sobie pozwolić na trochę więcej. Na szczęście niższe partie zaoferowały nam coś szybszego.

Rozjazd, po moście na Forcella di Lavardet, wzdłuż droga na Zoncolana.


Dalej trafiliśmy na 400m hopkę, której nawet nie zauważyliśmy ;) Nadłożyliśmy też kilometrów szukając sklepu, okazuje się, że znalezienie takowego we włoskich górch jest rzeczą niemożliwą. Włosi mają same bary, restauracje i pizzerie. W końcu wróciliśmy do Ovaro i rozpoczęliśmy wpinaczkę na Forcella di Lavardet (1542m), trasa o praktycznie zerowym ruchu.

Kierunek Forcella di Lavardet.


Przy braku sklepów życie ratowały wodopoje.


Na szczycie okazało się, że OviMaps niechętnie rozróżnia drogi asfaltowe... od czegokolwiek innego :D Trafił się zjazd po nawet sporych kamieniach, było jednak późno, a auto stało po drugiej stronie gór więc objazd odpadał. Adam czuł się tam jak w raju, żałował tylko, że ma slicki założone, ja za to zapodawałem na ściśniętych klamkach driftując to na lewo, to na prawo :D Droga okazała się jednak malownicza i nie żałowaliśmy ani metra zrobionego po kamieniach!

W bród!


Offroad.


Spotkaliśmy motocyklistów szukających jeziora. Stwierdzili, że zły rower wziołem... oni nie lepiej na tej drodze mieli :P


Widok na dolinę, w oddali most i schowane 14 serpentyn. Dodam, że trafiliśmy kilka dni później w miejce gdzie było ich więcej.


Oświetlony szczyt.


Piękne serpentyny.


Próby uwiecznienia wszystkiego na filmie.


Adam prawie się zabił robiąc te świetne zdjęcia ;D


Na koniec został nam już tylko zjazd do auta, z uwagi na późno godzinę wykorzystaliśmy pobliską fontannę jako łazienkę i kuchnię. Przerzuciliśmy wszystkie rzeczy na przednie siedzenia i kolejną noc spędziliśmy w aucie.

Profil trasy.


Podjazdy:
Monte Zoncolan - 8km @ 13.2%

Dystans: 8.06km
Podjazd: 1064m
Czas: 1:21:23 (z postojami około 1:40)
Avg: 5.9km/h
Puls: 163/184
Kad: 36 :D



Forcella di Lavardet - 23km @ 4.4%


Dlouhé Stráně - Pradziad

Sobota, 30 lipca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria <150km, Pradziad, runner
Pogodynka w piątkowym wieczór musiała być bardzo przerażająca gdyż z 6 Husarzy aż 5 zrezygnowało z wyjazdu :) Akurat Adam był dostępny jeszcze na gg więc zaproponowałem mu wyjazd, nie zawahał się ani chwili, to mi się podoba prawdziwy Turistas. Postanowiliśmy zrobić próbę generalną przed wyprawą. Test sprzętu i możliwości.

Był jeszcze mały procent szans, że Adam nie będzie mógł jechać, ale rano potwierdził, że wszystko gra i o 8 ruszyliśmy z Wrocławia. W Głuchołazach zaczęło padać, po zakupach stanęliśmy w Zlatych Horach i szykowaliśmy się do jazdy. Deszcz nas trochę martwił więc padła propozycja skrócenia trasy - podjechania autem za Jesenik. Przypuszczenia okazały się trafne i po drugiej stronie przełęczy za Dolni Udoli o deszczu nikt nie słyszał. Wszystkie chmury zatrzymały się na pierwszym wzniesieniu :] W Horni Domasov zrobiliśmy naszą starto/metę.

Ubraliśmy się ciepło, a do kieszeni schowaliśmy kurtki deszczowe. Na start podjazd na Červenohorské sedlo (1013 m), 9km, średnio 5%, droga szeroka, asfalt pierwsza klasa.

Tak mniej więcej wyglądały drogi w Hruby Jesenik poniżej wysokości 900mnpm.



Na szczęście każdy z nas miał tylne światło bo już na wysokości 800m wszystko pokrywały chmury.


W niższych partiach było dość ciepło, na szczytach za to bardzo zimno. Przed każdym zjazdem stawaliśmy ubrać kurtki.

Zjazd z pierwszej przełęczy był mokry i cały w chmurze, prędkość zjazdowa ~35km/h :) Tu już Adam na samym dole.


Następnie trafiliśmy na wyścig, nie wiem co to było, ale zawodnicy zjeżdżaliśmy z Dlouhe Strane po stronie której robiliśmy podjazd, musiał to już być koniec gdyż dojrzeliśmy czerwoną skodę z kogutem na dachu zamykającą stawkę.

Podjazd miał 12km, po kilku pierwszy dotarliśmy do elektrowni oraz pierwszego zbiornika. Na trasie sporo turystów (jeździły tam autokary) i wielu rowerzystów (trochę ich wyprzedziliśmy :P ).

Adam i instalacje elektrowni w dole.


Ja i pierwszy zbiornik.


Im wyżej tym widoczność malała, niektórych rowerzystów zauważaliśmy dopiero jak byli kilka metrów przed nami.



Daliśmy też popis naszym umiejętnościom aktorskim :D


Sam podjazd jest ciekawy, są momenty bardzo strome, ale są też łagodne, a nawet zjazdy w dół! Im byliśmy wyżej tym zimniej się robiło, mimo podjazdu ubraliśmy kurtki. Nie mogliśmy też znaleźć dobrej drogi bo widoczność była zerowa. W końcu jednak się udało i wdrapaliśmy się do zbiornika.

Na szczycie.


Znaleźliśmy tablicę informacyjną, jest na niej narysowane i opisane co widzimy stojąc przed nią i patrząc się przed siebie. Adam wskazuje na podpis Pradziada i pokazuje mniej więcej gdzie jest :D


Nie mogliśmy dojrzeć wody, ale słyszeliśmy jak fale uderzały o brzeg, Wiatr był tak niesamowicie silny, że woda z dołu była podrywana i leciała prosto na nas. Trochę zajęło nam znalezienia wyjazdu, nawet pobłądziliśmy :)



Następnie rozpoczął się zjazd mega stromą, wąską na jedno auto, prowadzącą między gęstym lasem dróżką. Praktycznie wszystko na zaciśniętym hamulcu, mgła, ostre zakręty i serpentyny robiły swoje. Adam raz przestrzelił i tylko cudem nie wylądował na drzewie, mimo że jechałem za nim dalej nie wiem jak wyprowadził rower z zakrętu na mokrej gęstej trawie. Następnie mi niewiele brakło i resztę robiłem już bardzo wolno.

Ogólnie z obu stron podjazd jest bardzo fajny, będzie to mój nowy cel wypadów do parku Jesenik :) Później zaliczyliśmy jeszcze jeden podjazd i od Rymarova rozpoczęła się wspinaczka na Pradziada (23km). Zdecydowaliśmy się nie stawać i wszystko zrobić z rozpędu. Zaczęło nawet przebijać się słońce jednak na wysokości Owczarni rozpętało się piekło. Znowu jazda w chmurze, temperatura odczuwalna koło 0, bardzo morko i wściekle zacinający wiatr. Na szczęście na stromych częściach wiał w plecy i nie było najmniejszych problemów z podjazdem. Na koniec próbowałem z rozpędu wjechać pod wieżę jednak po skręcie dostałem taki wiatr w twarz, że prawie stanąłem. Zdążyłem też nagrać Adama:




A teraz piękny widok na Dlouhe Strane :D


Zjazd natomiast to była rzeźnia. Na pierwszy zakręcie wleciałbym w barierkę, wiatr boczny był tak silny, że nie mogłem skręcić i mnie spychał. Mimo wszystko zjeżdżałem bardzo szybko :D Ciężko mi to opisać, ale był to najbardziej hardcorowy zjazd w mojej historii. Na dole nie czułem rąk, nóg i ogólnie telepałem się z zimna. Żeby się rozgrzać na podjeździe do Vidly kilkukrotnie atakowałem i zawracałem w dół. Przy okazji na ostatnim zjeździe udało mi się osiągnąć Vmaxa 80.4km/h.

Wyjazd udał się super, dobry sprawdzian przed wyprawą, przekonaliśmy się co będzie nam jeszcze potrzebne. Brawa należą się Adamowi, który drugim wypadem w góry w tym roku pomógł mi uzyskać rekordową sumę przewyższeń :)

Na koniec pokonany profil:


Trzebnicka górka

Czwartek, 28 lipca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria <100km, runner
Rano autem pojechałem zawieźć szosę na serwis, wymiana napędu i kasowanie luzów. Staruszek zrobił:

Wszystkie kilometry: 10796.34 km (w terenie 14.00 km, 0%)

Czyli praktycznie tyle samo co jego poprzednik. Tym razem zamiast 53/39 jest 50/34, a kastę zamieniłem z 12-26 na 13-26. W sam raz na większe górki. Piotrek jeszcze wyregulował przednią przerzutkę i wszystko pięknie śmiga. Za kasetę, korbę i łańcuch dałem w sumie 200zł, a to jest 40 mniej niż 2 lata temu :) Jest tylko jeden minus bo 50-13 nie nadaje się na zjazdy, przy 60km/h jest taki młynek, że nie ma z czego dokręcać.

Dzisiaj Krzysiek poprowadził nas do Trzebnicy na jedną górkę którą zrobiliśmy 3x5. Drugą serię robiłem z Piotrkiem, wygrał finisze 3:2, w 3 serii prowadził 3:0 (choć za każdym razem było blisko ;)), ale pozostałe 2 odpuścił. Na koniec po nogi miałem jak z waty bo każdy z 15 podjazdów robiony był na maksa.

Na koniec przetestowaliśmy mój bagażnik rowerowy na hak. Okazało się, że bez żadnego kombinowania weszły na niego 4 kolarki. Super.

Trening z Szerszeniami

Niedziela, 24 lipca 2011 · Komentarze(1)
Kategoria <150km, >30km/h, runner
Miał być dzisiaj spokojny, krótki rozjazd po wczorajszym... nie wyszło :D Z Piotrkiem spotkałem się na wiadukcie, potem Artur G. czekał na nas w Pasikurowicach, z nim pojawił się nowy kolega, Marcin na MTB. Po chwili dołączył do nas Krzysiek i ekipa Husarii ruszyła do Trzebnicy zmasakrować Szerszeni ;)

Wszyscy dość mocno czuli nogi po wczorajszym, ale na szczęście Szerszenie zaczynają spokojnie. Jechało nas chyba ze 20, grupa na początku mocno się rwała, my oczywiście z przodu ;P Dużo czekania, zawracania i powolnej jazdy aby wszyscy doszli.

Za to jak już się rozkręciło to był ogień, jazda na maksa, krótki zmiany, czułem się prawie jak na wyścigu. Na początku Szerszenie wyglądały jak pszczółki, ale pod koniec pokazali, że jeździć potrafią. Do Trzebnicy dojechało nas chyba 10, w tym 4x Husaria i Marcin :)

Potem już tylko piwko i powrót do domu. Niestety Artura na zjeździe ukąsiła pszczoła w głowę, lekko odbił kierownicą, złapał pobocze i poleciał. Sprzęt trochę oberwał, ale na szczęście mu nic poważnego się nie stało.

Dystans: 84,95km
Czas: 2:29:34
Vavg: 34,1km/h
Hr: 157/187
Kad: 89/121


Team Time Trial

Sobota, 23 lipca 2011 · Komentarze(6)
Kategoria <100km, >30km/h, runner
Dystans: 43,32
Czas: 01:10:01
Avg: 37,1km/h
Hr: 173/186
Kad: 94/116
Wiatr: 7m/s
Team: 4

Trzeba trochę potrenować wspólną jazdę przed TTT w Gostyniu. Dzisiaj we czterech, Artur G., Krzysiek i Piotrek. Wiatr przerażający, ale nie daliśmy się :) Pętelka na południe od Wrocławia, reszta to rozjazd i przejazd przez miasto.

Jest jeszcze nad czym pracować ;]

Pradziad

Sobota, 16 lipca 2011 · Komentarze(8)
Kategoria >150km, Pradziad, runner
Myślałem, że pojadę sam, ale okazało się, że jest więcej chętnych. Można powiedzieć stała ekipa: Artur, Krzysiek i Piotrek. Jechaliśmy na dwa auta także nie było ciśnienia z czasem, mogliśmy o normalnej godzinie wystartować (8:00) i nie śpieszyć się z powrotem, ogromna wygoda.

Do Zlotych Hor dojechaliśmy o 10, a pół godziny później mogliśmy ruszyć.


Trasę ułożyłem dość wymagającą z wieloma trudnymi podjazdami. To teraz małe zestawienie w kolejności ich pokonywania.

1. Zlote Hory Hermanowice
394-706m, 6.4km, 4.9%

2. Holcovice - Karlovice
471-653m, 2.5km, 7.3%

3. Karlovice - Pradziad
391m - 1493m, 25km, 4.1%

4. Vidly 1
779-1002m, 3.4km, 6.6%

5. Vidly 2
774-923m, 2.3km, 6.5%

6. Jesenik - Rejviz
455-792m, 7.2km, 4.7%

7. Prameny Opavice
518-783m, 5km, 5.3%

8. Petrov Boudy
453-701m, 4.2km, 5.9%

Na żadnym podjeździe pierwszy nie byłem, ale jechało się super ;) 13% ścianka za Zlatymi Horami wydała nam się jak 5%, co dają świeże nogi :P Miło zaskoczył podjazd za Holcovicami bo miejscami miał 9-10%.

Holcovice +


Na szczycie okazało się, że widać Pradziada, moja lewa ręka na niego wskazuje.


Następnie rozpoczął się 25km podjazd na Pradziada, pierwsze km bardzo łagodne, ostatnie bardzo strome.

Na trasie.


Tradycyjnie w Karlovej zatankowaliśmy wodę życia :)


I w końcu znaleźliśmy się na szczycie.


Każdy z nas ustanowił swój najlepszy czas wjazdu tego 9km odcinka licząc od szlabanu.

Krzysiek 36m
Artur 37m 37s
Ja 38m 09s - poprawiony o ponad 5 minut!
Piotrek 40m z sekundami

Na finiszu próbowałem jeszcze nagrać Piotrka, ale za późno zorientowałem się, że już jest. W trakcie podjazdu mijając parę Czechów usłyszałem "kolejni z Husaria", niby nic, a cieszy :D



Tak od wysokości 900mnpm było dość zimno, poza Piotrkiem reszta z nas marzła.

Na szcycie fota naszego następnego celu, zbiornika Dolne Stranie i elektrowni szczytowo pompowej.


Zjazd niestety był fatalny, dzikie tłumy ludzi zastawiające całą drogę, było nawet jedno czy dwa niebezpieczne hamowania.

Przy dolnym parkingu zatrzymaliśmy się na obiad. Nie dość że wpuścili nas potem do środka z rowerami to jeszcze na koniec każdy z nas dostał po kawałku ciasta gratis!


Zjazd z miejscowości Vidly jest dość stromy, sekcje po 12% pozwalają się mocno rozpędzić, Piotrek wziął tam dwa motocykle i auto dostawcze :D Ja spokojnie zjechałem za nimi :P Za Jesenikiem trafiliśmy na dość długi podjazd, ale dopiero wjazd na Prameny Opavice nas wykończył bo końcówka miała stale ~10%.

Piotrek zrobił tam genialne zdjęcie.


Tu już szczyt przełęczy (780m).


I zjazd.


Jeszcze tylko wizyta w sklepie i zakup wody "bez bubli" :D Tutaj na 110km mieliśmy już 2600m w pionie. Teraz czekał na odpoczynek od podjazdów, 36km zrobliśmy na zmianach ze średnią 38.1km/h, ale na kole jechało się prawie bez wysiłku.

Na niższej wysokości było zdecydowanie cieplej, w końcu też świeciło na słońce, którego przez większość dnia brakowało.

Tutaj ochoczo jedziemy do ostatniego podjazdu dnia.


Petrov przywitał nas dość długą, 12% sekcją. Było ciężko, ale jak zrobiło się 5-6% to wystrzeliłem jak na płaskim i dojechałem do czekającego na szczycie Krzyśka :)

Petrov Boudy (701m).


Potem czekał nas już tylko 4km zjazd do aut. Wyjazd się udał, jedyny minus to to, że jednak nie udało się pobić rekordu przewyższeń (który na razie wynosi 3011m).

Dzięki chłopaki, bawiłem się wyśmienicie!